Koniec roku szkolnego – ulubiony dzień każdego ucznia. Jak zwykle w pobliżu tej daty w sklepach następuje wysyp promocji na kwiaty, czekoladki i kawę, a w Internecie pojawiają się dyskusje na temat tego czy i jak podziękować nauczycielom. Jedni utrzymują, że wypada, że to miło i przyjemnie, inni pomstują na pazerność nauczycieli, kategorycznie odmawiają jakichkolwiek podarunków i są obrażeni już samym pomysłem obdarowywania. A co na to nauczyciele? Jak zwykle, nikt ich o to nie zapytał!
Tradycja miniona?
Jak świat światem, w ostatni dzień roku szkolnego każdy do szkoły wędrował z kwiatkiem w dłoni, przyjmował świadectwo, wręczał pomiętą już nieco roślinność (apel, upał, tłok na korytarzu – nierzadko coś więdło, łamało się i traciło liście), po czym rzucał w kąt tornister na letnie dwa miesiące. I tyle, cześć pieśni, udajemy, że szkoły nie ma. Dzisiaj niby wszystko jest tak samo, z tym, że owy kwiatek dla pani stał się przedmiotem zażartych dyskusji, a niekiedy nawet i prawdziwych bojów.
Tradycjonaliści utrzymują, że trzeba, no bo jak to tak, bez kwiatka i podziękowań, wstyd jakoś. Bardziej postępowi i chętni do wykazania się mówią, że kwiatek to przeżytek, teraz voucher się liczy, bon jakiś, składka na coś większego. Aktywiści namawiają do hand made’ów, własnoręcznego wykonania pamiątki, symbolicznego wspomnienia grupy lub klasy. Buntownicy zaś głośno krzyczą „sprzeciw” i w dniu zakończenia roku nie zamierzają nawet obok kwiaciarni czy sklepu przejść, o kupieniu czegokolwiek już nie mówiąc. Nierzadko padają też zarzuty wobec nauczycieli – że to darmozjady, że czekają, aż ktoś się podliże, że przecież dostają za swoja pracę wypłatę, nic więcej im nie trzeba. Czy rzeczywiście nauczyciele tak czekają? Na kwiaty, na bombonierki, wystawne prezenty? A może na coś zupełnie innego?
A może warto podejść do tego inaczej?
Jak często mówicie nauczycielom swoich córek i synów, że wasze dziecko przyniosło do domu świetne wiadomości? Że zadziwiło was to, czego dowiedziało się w przedszkolu albo szkole? Że powiedziało wierszyk, zaśpiewało piosenkę, rozwiązało krzyżówkę z trudnymi hasłami, dogadało się z kimś po angielsku dzięki temu, czego nauczyli go jego wychowawcy? Czy kiedykolwiek powiedzieliście nauczycielowi, że podoba wam się jego praca, że dziecko mówi o nim bardzo miło w domu, że miał fajny pomysł na jakieś zajęcia? Takich rzeczy nie słyszy się na co dzień zbyt często. Znacznie łatwiej jest rodzicom zwrócić uwagę na to, że dziecko miało przechyloną czapeczkę na jakimś zdjęciu, że pytania na sprawdzianie były za trudne, że karę syn dostał, a przecież wychowujemy bezstresowo, że czepia się ten belfer, bo dziecko kaszlnęło raz czy dwa, a w pracy tyle obowiązków, nie ma mowy o chorowaniu. Łatwiej jest wymagać, samemu o wielu sprawach zapominając, prościej narzekać i marudzić.
Każdy lubi dostawać prezenty, nawet nauczyciele, ale wbrew pozorom wcale na nie nie czekamy (piszę my, bo jestem nauczycielką przedszkola). Nie liczymy na czekoladki, biżuterię czy zestawy porcelany – to już wymysły rodziców, za które nie możemy brać odpowiedzialności. Prawdopodobnie dla większości nauczycieli koniec roku, to jedna z niewielu okazji, gdy możemy usłyszeć miłe słowa od rodziców i od wychowanków – bo tymi kwiatkami uczymy też dzieciaki, żeby doceniać pracę innych i wyrażać swoją wdzięczność. Powiedzenie „dziękuję” i wręczenie kwiatka, laurki, uśmiech dziecka jest po prostu sympatycznym gestem, który daje nam motywację i chęć do dalszej pracy, sygnałem, że ktoś zauważył, docenił, podkreślił nasze zaangażowanie i starania. Bo choć dostajemy wynagrodzenie za nauczanie, to nikt nie płaci nam za to, że chcemy więcej niż zapisane jest w umowie, kombinujemy, myślimy o dzieciakach po godzinach, a często walczymy o to, by im pomóc, zapewnić wsparcie i możliwość prawidłowego rozwoju.
Założę się, że większość nauczycieli wymieniłaby swoje bukiety na większą sympatię i wzajemną życzliwość, wolałaby usłyszeć od czasu do czasu miłe słowo na temat swojej pracy, niż zjeść w czerwcu czekoladki z supermarketu. Nas – nauczycieli – też czasami zadziwiają pomysły rodziców, ale wiadomo, zawsze w grupie znajdzie się ktoś, kto będzie chciał się pokazać, pochwalić, wybić przed szereg. Nie wińcie nas za to, to nie nasze wymysły! Osobiście wolę laurkę z krzywo napisanym „dziękuję” albo narysowanym portretem (choć bywa brutalnie szczery 😉 ) niż bukiet, który za tydzień wyląduje w koszu. Nie ma sensu dyskutowanie na ten temat i wrzucanie wszystkich do jednego worka – jak wszędzie, trzeba umieć zachować zdrowy rozsądek, wykazać się kulturą osobistą i życzliwością, a będzie nam się żyło o wiele przyjemniej!