Go to content

„Gorzko się uśmiecham. Przekułam ból w wiele dobrych rzeczy”. List do kochanka

Fot. iStock / Kontrec

Wyleczyłam się. Tak mówią. Zapomniałam. Zagoiło się. Zagoiło…? Rzeczywiście, od pewnego czasu budzę się bez kluchy w gardle i nie płaczę nad piosenkami. Obrazy migają jako wspomnienia. To prawda. Dawniej jechałam samochodem i rozpaczałam tak, że kierowcy się oglądali. Siedziałam podparta lewą dłonią i szlochałam w głos. Żeby zdążyć rozluźnić tę dławiącą gulę, wylać jak najwięcej łez, zanim wejdę do domu. Móc udawać, że jestem po prostu smutna.

Po długich miesiącach od tego pseudorozstania, którego właściwie nie było, bo ty uważałeś, że wszystko jest w porządku – zaczęły pojawiać się pojedyncze dni, kiedy udawało mi się nie płakać. Zaczęłam dostrzegać kolory wokół siebie. Słyszeć dźwięki świata. Spojrzałam na swoje dzieci. Na to, jakie spustoszenie zrobiła w nich moja wielomiesięczna rozpacz. Kiedy potrafiłam zmusić się tylko do tego, żeby w ogóle funkcjonować. Jak w letargu. Tak, to twoje dzieło. Dzieło zniszczenia. Do dziś nie wiem, co utrzymało mnie przy życiu… Chyba tylko miłość moich bliskich i przyjaciół, potrzeba jej było tyle, że tęczę by z tego stworzyli…

Złapałam się tego jak desperat. Pomalutku wyciągnęli mnie z twojego bagna. Ogrzali. Pomogli otworzyć oczy. A wtedy… Wtedy się znowu pojawiłeś. Bezczelnie i bez pukania stanąłeś w drzwiach mojego potłuczonego serca. Z nią. Wywróciłeś do góry nogami cały mój zebrany jedną cienką niteczką świat. Całe rozprute życie, które dopiero zaczęłam zszywać. Raptem pierwsza fastryga. Ledwie się to trzymało, totalna rozsypka. A ty podwiesiłeś na tym swój ciężar. Nie tylko swój… Wasz. Bo miałeś problemy. Bo ja, taka mądra, byłam jedyną, z którą mogłeś o tym porozmawiać. Sprawiłeś, że poczułam się wyjątkowa. Twoja – bardziej niż kiedy byliśmy razem. Kochanki są na chwilę. Przyjaciel… Przyjaciółka… To wzrost rangi. Wiedziałeś, że tak pomyślę.

Cynicznie wykorzystałeś moją naiwną ufność. Ja… Nigdy nikogo tak nie kochałam. Byłeś całym moim światem. Nie wierzyłam, że tego nie odwzajemnisz. Kiedy odszedłeś, kiedy właściwie nie wiedziałam, czy odszedłeś, bo zwodziłeś mnie jeszcze przez kilka miesięcy, bawiąc się moim kosztem… Więc kiedy odchodziłeś… Umierałam. Jak zombie zawieszona w światach „pomiędzy”. Kiedy z właściwym sobie tupetem wtargnąłeś do mojego biednego serca ze swoją ukochaną… Tak, wtedy wydawało mi się, że wreszcie umarłam. Ale nie. Ty nawet śmierci nie umiałeś uszanować. Nawet z moich szczątek potrafiłeś coś wyszarpać dla siebie.

Przecież potrzebowałaś mojej pomocy. MOJEJ. Taka wybrana… Kiedy teraz o tym myślę, widzę twoje pobudki. Po prostu nikt inny cię nie słuchał. Oczywiście, mogę założyć, że jesteś na tyle głupi, że rzeczywiście nie wiedziałeś, co robisz. Ale nie jesteś. Doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego, że ci nie odmówię. Że prędzej zostawię dom niż ciebie. Tylko, że jako przyjaciółka już nie mogłam zaakceptować tego, jaki się stałeś. Znałam i kochałam faceta, który nie zmusiłby swojej żony, żeby uciekała z domu. Okazało się, że miała większe jaja niż ty. Który nie oddałby dziecka. Któremu dupa nie przesłoniłaby tego, co najważniejsze. Przestałeś mieć jakiekolwiek zasady. Zacząłeś zachłystywać się światem, którego do tej pory nie znałeś – którego nigdy nie pokazałeś swojej żonie. Światem podróży, smaków, doznań, nieco wyższej kultury i ludzi na jakimś poziomie…

Nie wstyd ci? Zabierałeś żonę do tanich pensjonatów, a nie do spa. Jedliście kanapki zamiast kolacji przy świecach w drogiej restauracji. Wychodziłeś do innych, kiedy ona zajmowała się twoim dzieckiem. Nie dałeś jej żadnej szansy na swoją miłość. Jak mogła z nimi konkurować…? Jak mogłam konkurować ja, ze swoimi zobowiązaniami, skonkretyzowaniem, ja, która nigdy nie kłamię i nie poddaję się dla wygody, tylko szukam rozwiązania, aż znajdę…? Która – kiedy przestaję kochać – mówię „nie kocham Cię”, choćby nie wiem, ile mnie to kosztowało…? Otworzyłam ci tyle furtek, pokazałam tyle dróg, które do mnie prowadzą, wystarczyło być fair… A ty chciałeś tylko się mną podetrzeć. I nie dopuszczałeś do siebie myśli, że cię odtrącę. To Ty odtrącałeś. Ale widzisz… Zdążyłam już utkać solidną koronkę wokół tej jednej nitki, na której z Niunią zawisłeś. I teraz każde twoje głupie słowo, to była kolejna pętelka łapiąca w całość moją poszarpaną pajęczynę przeżyć. Jeszcze trwałeś w niej. Jeszcze wydawało mi się, że ta twoja nić jest mi w tym potrzebna. Że bez niej to wszystko się rozleci. Jeszcze się cieszyłam, kiedy się sporadycznie pojawiałeś. Jeszcze chciałam być obecna w twoim życiu. Aż wreszcie twoja nitka pękła. W pierwszej chwili zamarłam, przeraziłam się, instynktownie chciałam cię łapać… A po kilku dniach okazało się, że bez ciebie moja koronka nareszcie przestała się marszczyć. Ściągać. Jest gładka. Nie jest foremna ani symetryczna, pełna dziur i zadziorów, ale przez to piękna. I moja własna. Okupiona cierpieniem, o jakim nawet ci się nie śniło. Twoje zniknięcie zdjęło mi obręcz z krtani. Pierwszy raz odetchnęłam.

Nie chcę cię więcej słyszeć. Nie chcę zatruwać uszu twoimi słowami. Nie chcę wiedzieć, co u ciebie, ani co u niej, twoje życie mnie nie interesuje. Nie oceniam cię. Nigdy nie oceniam ludzi. Nie selekcjonuję ich, ani nie klasyfikuję ze względu na pochodzenie, statut społeczny, majątkowy, nie roztrząsam ich zalet i wad. Staram się docenić w każdym to, co dobrego daje innym. Jeden wiedzę, drugi umiejętności sportowe, trzeci jest świetnym rekinem biznesu, czwarty uwielbia sprzątać. Lubię ich właśnie za to i nie wnikam w inne cechy. Są tylko dwie rzeczy, na które szkoda mi energii. Na głupotę i chamstwo. Tych dwóch nie zaakceptuję nigdy. A ty pokazałeś mi, jakim jesteś prostakiem. Malutkim, zakompleksionym i niespełnionym człowieczkiem, który podnosi swoją wartość poniżając innych. Nie obcych, obcych i niezależnych się boisz – tych, którzy cię kochają. Są przez to słabi. Łatwo ich zranić, dokuczyć im, bo i tak wrócą, przecież cię kochają.

Tym się sycisz. Bawisz się kosztem ludzi, którym powinieneś dawać tylko ciepło. I kiedy słyszę, że już jest ze mną dobrze… Gorzko się uśmiecham. Przekułam ból w wiele dobrych rzeczy. Ale to, co po tobie zostało, nigdy się nie zagoi. Bo to nie jest powierzchowna rana. Zostawiłeś ogromną wyrwę w moim sercu. Ona nigdy się nie przesklepi ani nie zarośnie. I nie jest tak, że ona mi nie przeszkadza. To jakby powiedzieć osobie z odciętą nogą, że powinien się cieszyć, bo już mu ona nie przeszkadza… Bardzo mi przeszkadza. W mojej wyrwie gra echo. Pogłos zakłóca bicie serca. W mojej wyrwie zbierają się szczątki, które potem gniją. Śmierdzą. Gniotą. Nad moją wyrwą wisi szklany most, którego bardzo się boję. Jak mam teraz ufać…? Bardzo trudno żyć z niepełnosprawnością. Bardzo ciężko budować świat wokół takiego krateru. Bardzo kruche jest miejsce pod nim. Próbowałeś kiedyś rozłupać dużą bryłę gliny? Kiedy wyżłobisz w niej odpowiednio głęboką bruzdę, wystarczy lekkie uderzenie i cała pęka. Boję się tego. Że moje serce pęknie.

Boję się być otwarta, boję się być sobą. Okazało się, że wszystko co kocham, wszystko co robię, nie ma znaczenia. Sprawiłeś, że jestem słaba. Oswoiłeś mnie jak psa, a potem przywiązałeś do drzewa i kazałeś czekać. A kiedy przygarnęli mnie do nowego domu – otrzepałeś z satysfakcją ręce, ciesząc się, że ci się tak bezboleśnie udało pozbyć problemu. Pies do końca życia zapamięta twój zapach, wiedziałeś o tym? Spotkasz go za dziesięć lat, a on cię pozna. I ucieszy się na twój widok. Bo raz cię pokochał i będzie zawsze. Będzie miał nowego pana, nową obrożę, ciepły dom, też go będzie kochał, ale do końca życia będzie hodował w głowie nadzieję, że po niego wrócisz. Że jest tu tylko na chwilę. Nigdy nie miałeś psa, skąd możesz to wiedzieć… Nigdy nie musiałeś spojrzeć w oczy kobiety, którą zabiłeś. Raz, drugi i kolejny. Zgwałciłeś moje zaufanie i zostawiłeś mnie obolałą na śmietniku swoich byłych, chociaż nigdy do nich nie pasowałam. Nigdy. Jako prostak nie pojąłeś tego. Osób takich jak ja i miłości takiej jak moja nie wolno w taki sposób lekceważyć. To zbyt duża szkoda dla świata. Teraz… Żyję z moją wyrwą w sercu. Potrafię się uśmiechać. Pomału uczę się cieszyć drobiazgami. Ale zrobiłeś mi wielką krzywdę. I chociaż nie płaczę – nie jest dobrze. Tak, jestem silna, wygrałam z Twoim demonem. Nie nęka mnie pragnienie, tęsknota ani potrzeba. Nie ma cię we mnie. Kiedy oglądam twoje zdjęcia, czuję tylko niesmak. Ale już zawsze będę szczytować ze łzami w oczach. Budzić się z uczuciem dojmującej pustki. I z panicznym strachem, kiedy czasem mi się przyśnisz. Nie lubię tych snów, są toksyczne, jak cały ty.

Chełpisz się tym, jak działasz na kobiety… Nie wiem, co myślą o tobie. Ale rozpacz to chyba pierwiastek kobiecy niezależny od tego, kim jesteśmy. Boli nas podłe odtrącenie. Podłe – bo nie miałeś nawet odwagi powiedzieć w twarz, że już nie kochasz. Czekałeś na zmęczenie materiału. Czułeś strach przed odpowiedzialnością za oswojenie. Chcę, żebyś i ty przez jedną małą chwileczkę poczuł teraz gorycz. Na swoim wypolerowanym narcystycznym lusterku zobaczył niedającą się zmazać plamę. Mnie. Kiedy zdarzy ci się o mnie pomyśleć – a wiem, że chociaż wypierasz niewygodne myśli z głowy, to one się pojawiają – wiedz, że będę to czuła. I pomyśl wtedy, że mnie jednej nie udało ci się upchnąć w obłudzie swojego życia. Że zniszczyłeś coś niezwykle cennego. I chociaż potłukłeś mnie na setki nieforemnych odłamków, których już nigdy nikt mnie nie poskleja, a potem co jakiś czas rozgarniałeś je i rozdeptywałeś, żeby ukryć swoją winę – nic jej nie zmyje. Potłukłeś skarb. Zabiłeś moją magię. Chcę, żebyś miał tego świadomość.

Moi przyjaciele wytrwali. Niezawodni. Po prostu rozłożyli dla mnie ramiona. Ci starzy – i nowi, których poznałam szalejąc z rozpaczy po tobie. Chociaż każdą rozmowę zaczynałam od tego, że cię kocham. Nikt mnie nie odtrącił. Tylko ty. Ty, któremu bezgranicznie ufałam. Którego kochałam jak nikogo na świecie. Któremu podporządkowałam i oddałam całe swoje życie. Ty jeden odwróciłeś się ode mnie, śmiejąc mi się prosto w twarz, kiedy starałam się uporządkować zgliszcza i jakoś na nich z tobą żyć. Piszę to nie po to, żeby wylać swoje żale. Już dawno to zrobiłam. Dziękuję ludziom, którzy swoją siłą pomogli mi się podnieść. Piszę te słowa, żebyś wiedział, jak wiele złego mi zrobiłeś. Nie życzę Ci źle. Kiedy mimo ułomności będziesz stawiał ten swój chwiejny dom, pamiętaj, że tylko ty decydujesz o tym, czy chcesz ranić, czy wspierać. Nie wierzę, że potrafisz coś zbudować, ale próbuj, niech moja ofiara przynajmniej na coś się przyda.