Go to content

Chciałam się zemścić, zranić go tak mocno, jak on mnie, kiedy odchodził do innej kobiety. Znałam jego słaby punkt…

Fot. iStock/martin-dm

Nienawidziłam go. Jak mógł mnie zostawić z dwójką dzieci? Jak mógł rozbić naszą rodzinę? Przecież nie można kogoś tak nagle przestać kochać, odejść do innej kobiety?

– A co z nami? – pytałam

– Nas już od dawna nie ma – słyszałam.

Jest w tobie taka wściekłość pomieszana z bezsilnością, tak ogromna chęć zemsty. Bo miało być tak pięknie. Wzięliśmy ślub jeszcze na studiach, ale byliśmy pewni naszej decyzji. Dwa lata później urodził się Eryk, a nim skończył trzy lata Emilka. Nie wiem, kiedy to się stało, kiedy straciłam czujność. Zresztą jaką czujność, to on poszedł do kobiety, to on zamiast powiedzieć: „Dzieje się źle”, zdecydował się na pójście na skróty. Jasne, że najłatwiej jest szukać szczęścia, gdzie indziej niż powalczyć o to, które ucieka przez palce.

Chciał szybko wziąć rozwód. Na już i teraz, bo po co to przedłużać, a ja nie byłam w stanie myśleć racjonalnie. Chciałam, żeby poczuł to co ja, żeby poczuł, jak głęboko mnie skrzywdził, jak poniżył. Znałam go bardzo dobrze i wiedziałam, gdzie jest jego najsłabszy punkt… Dzieci.

Kochał je. Spędzał z nimi każdą wolną chwilę, teraz widzę, że wtedy częściej z nimi niż ze mną. Z Erykiem grał w piłkę, Emilkę woził na tańce. Był na każdym meczu, każdym przedstawieniu w przedszkolu. Lubił ich rozpieszczać, ale był tatą z zasadami. Fajnym tatą.

Ale fajny tata nie zostawia swoich dzieci, nie odchodzi do innej kobiety, która nie jest ich mamą. I co? I teraz one będą się widywać z nową ciocią? Ona będzie im smażyć naleśniki w soboty rano? Mają się bawić w szczęśliwą rodzinę?

Byłam jak w amoku.

– Dwa weekendy w miesięcu – skwitowałam jego zapytanie o opiekę nad dziećmi.

– Zwariowałaś? Jakie dwa weekendy, to są też moje dzieci? – cieszyłam się, że go to zabolało.

– Trzeba było pomyśleć o tym szybciej – wycedziłam przez zęby.

Rozmowę uznałam za zakończoną. Ale on nie dawał za wygraną.

– Trzy weekendy w tygodniu i wtorki po południu – drążył.

Wyszłam. Spotykaliśmy się w knajpie. On pewnie celowo tak nas umawiał chcąc uniknąć moich scen.

W sądzie wystąpiłam o wysokie alimenty, a on o opiekę naprzemienną. Co za tupet! A gdzie dobro dzieci? Jak ma ich życie być stabilne w dwóch domach na zmianę! Oszalał. Nigdy w życiu się na to nie zgodzę. Ale on przystał na alimenty. Chociaż tu poczuł odpowiedzialność i zobowiązanie wobec dzieci. Dupek. Pieniędzmi chce zagłuszyć sumienie.

Toczyliśmy walkę o opiekę nad dziećmi. „A myślałeś, że będziesz taki szczęśliwy” – myślałam z satysfakcją, kiedy celowo zabierałam dzieci z przedszkola, tak by on w „jego” dzień nie mógł ich spotkać. To we wtorki umawiałam dentystę, logopedę – co się żywnie dało, żeby nie mógł ich widzieć. Sąd przystał na dwa weekendy w miesiącu i jedno popołudnie w tygodniu, wtorkowe popołudnie.

Przyszedł do przedszkola na występy Emilki… Stanął obok mnie, a ja nie miałam gdzie uciec – wokół pełno ludzi. Emilka widziała, że stoimy razem. „Dziękuję, że mogłem tu być z tobą i że nasza córka to widziała”. Chciałam mu się odgryźć, ale gula utkwiła mi gardle… Porozmawiał z Emilką, poprzytulali się, musiał lecieć do pracy. Przychodził na każde zebranie, na każde spotkanie. Był na meczach Eryka – bez względu na to, czy to jego weekend czy mój.

– Dlaczego to robisz? – spytałam kiedyś podczas meczu, gdy Emilka pobiegła ściskać brata.

– Bo to są moje dzieci i je kocham – odpowiedział.

„Odbierzesz je we wtorek” – napisałam SMS-a. „Jasne. Będą u ciebie o 19:00” – odpisał. A ja umówiłam się do fryzjera. I na paznokcie od razu. – Pięknie wyglądasz – powiedział stojąc w drzwiach i rozbierając dzieciaki.

W Dzień Mamy czekał pod przedszkolem. Zaskoczył mnie. Poprosił o pięć minut z dziećmi, wróciły do mnie z kwiatami: „Dla najlepszej mamy” – usłyszałam. I płakałam jak głupia. Kilka dni później w moje urodziny wręczyły mi dumne prezent, piękną bransoletkę. „Z tatą ci mamuś kupiliśmy” – powiedziały, gdy zaskoczona pytałam „ale jak?”.

Spytał, czy może wziąć je już w piątek po przedszkolu. Na dwie, a nie jedną nockę. To nie było łatwe. Bo jedna część mnie krzyczała jeszcze: „Nienawidzę cię”, a druga mówiła: „Tu chodzi o dzieci, on jest dobrym tatą”. Patrzyłam na te moje dzieciaki. Spały tak spokojnie. Przypominałam sobie te weekendy, kiedy byliśmy w czwórkę. Te wariacje na boisku, spacery i rzucanie się liśćmi, gorąca czekolada, którą dla nich przemycał. Wspólne Święta, urodziny… Nie było ich zbyt dużo, ale jednak były. Wydawało mi się, że byliśmy tacy szczęśliwi… I pamiętam uśmiech Emilki, gdy pojawił się na jej pierwszych tanecznych występach, choć do końca nie wiedział, czy będzie. I Eryka, który mówił: „Widziałeś tato, widziałeś jak strzelałem?”.

„Okej”, odpisałam. Wziął dzieci w piątek, a ja cały weekend przepłakałam. Najpierw nad sobą, nad naszym związkiem, jakby do mnie dotarło, że to naprawdę koniec. Później nad naszymi dziećmi, które nie mają pełnego normalnego domu. Pytałam siebie, czy mamy szansę na szczęście. I zobaczyłam to, że do szczęścia mają prawo nasze dzieci. Jeśli chcemy cokolwiek dobrego wyciągnąć z tej historii, niech będzie to co najlepsze dla nich.

W niedzielę powiedziałam, że może je zawsze brać w piątki.

Minął rok od rozwodu. Rok żałoby nad tym, co umarło między nami, ale nie umarło dla naszych dzieci. Dla nich jesteśmy nadal tak samo ważni, tak samo mocno my je kochamy, a one nas. Spotkaliśmy się ustalając między sobą, że co drugi miesiąc może brać dzieci w trzy weekendy – od piątku. I na jedną noc w tygodniu, jeśli tylko będą chciały. Ale gdy zauważymy coś niepokojącego w ich zachowaniu, jakąś dezorientację, mamy sobie nawzajem dać znać. Ufałam mu, wiedziałam, że dobro dzieci jest dla niego najważniejsze.

Dzisiaj – trzy lata później, spędzamy zawsze razem wigilię Wigilii – nim rozjedziemy się do swoich rodzin. Na zmianę jeden tydzień świąteczny dzieci są z jednym z nas, noworoczny z drugim, żeby nie przerzucać ich podczas Świąt. Zaproponowałam obniżenie alimentów. W końcu spędza z dziećmi niemal tyle samo czasu co ja. W moje urodziny przychodzi z kwiatami, a w jego zawsze mam dla niego jakąś drobnostkę. Kiedy chorowała jego mama, byłam z dziećmi w szpitalu – to ich jedyna babcia. Wiedziałam, że to było dla niego ważne. Szanujemy się. Nie, żeby było sielankowo, jasne, że się kłócimy, spieramy – ale zawsze mając na uwadze nasze dzieci. Szkołę dla Eryka wybieraliśmy wspólnie po długich dyskusjach. Pomysł Emilki na balet – podobnie.

Jestem spokojna. Patrzę na moje uśmiechnięte dzieci, które już nie pytają, czy tata przyjdzie na jasełka, o wiedzą, że będzie. Nie boją się powiedzieć: „Mamo, mogę zadzwonić do taty i mu to opowiedzieć”, kiedy coś dla nich jest ważne. Mają dwa domy, ale też dwoje rodziców, którzy choć nie kochają już siebie tamtą miłością, to traktują się ciepło i serdecznie.

Wiem, że popełniłam wiele błędów. Że moje dzieci mogły mniej wycierpieć, gdyby nie moja złość i chęć zemsty. Ale to już za nami. Jestem jemu wdzięczna, że pokazał mi, co jest ważne pomimo wszystko. I kiedy ostatnio Emilka robiła laurkę i spytała, co tacie napisać, powiedziałam: „No jak to co: dla najlepszego taty”. „A ty jesteś najlepszą mamą”- usłyszałam.