Nowy rok, nowa ja. Sama ja, bo jeszcze przed świętami rozstałam się z narzeczonym. Bez większego żalu, bez awantur, obrzucania się obelgami, dramatyzmu i ciskania w siebie przekleństw – po prostu stwierdziliśmy, że coś się skończyło między nami, wypaliło, że oboje chcemy czegoś innego i od dawna czujemy, że między nami koniec. Rozstaliśmy się, no i się zaczęło – zostałam wrzucona do worka z napisem „singielka” bez pytania, czy w ogóle tego chcę i czy zgadzam się, by tak mnie od teraz określano.
Nie jestem w depresji po rozstaniu, ale też nie skaczę z tego powodu z radości. Nie mówię, że już nigdy z nikim, ale nie szukam na siłę i w desperacji kolejnego narzeczonego. Nie mam nic przeciwko głośnemu stwierdzeniu, że jestem sama, że nie jestem już w związku, że rozstałam się po latach – przecież to prawda i nie ma co z tym walczyć, udawać, że jest inaczej. Ale singielką możecie mnie nazywać tylko wtedy, gdy macie na myśli kogoś bez partnera – nie budujcie przy tym obrazu szalejącej feministki, która mężczyzn nie potrzebuje, a nad związek przedkłada karierę i wygodne życie, kogoś, kto czuje się szczęśliwy będąc samotnym.
Nie chcę być sama! Nie jest dla mnie ważne stanowisko, awanse i rozrywki, samotność mnie męczy i dołuje zamiast cieszyć. I nie będę udawać, że tak mi fajnie, że uff, chłopa nie ma, pozbyłam się go, święty spokój nastał i czasy szczęśliwe. Chcę znaleźć miłość, chcę być znowu zakochana, z kimś w parze, na dobre i złe, bo wierzę w to, że nie urodziliśmy się po to, by być samemu, to nie jest nasza ludzka natura – to coś zupełnie jej wbrew. Skąd te moje przemyślenia i prośby? Bo rozpad mojego związku spowodował, że zewsząd słyszałam zdania, które miały mnie pocieszyć i sprawić, że spojrzę na swoją sytuację radośnie i z optymizmem (z góry bowiem założono, że jestem zraniona, smutna i w życiowym dołku). Niestety, efekt tych „dobrych rad” był zupełnie inny – poczułam się zirytowana, potraktowana sztampowo, a na koniec nawet trochę przerażona tym, jak ludzie wyobrażają sobie życie singli. Oto, co usłyszałam:
„Teraz będziesz mogła się rozwijać” – a przepraszam, czy facet u boku to jakiś balast? Jego fluidy zakłócają rozwój żeńskich szarych komórek, ogłupiają i robią z nas istoty nieporadne i zależne? Przecież związek nie przeszkadza w samorozwoju i kształceniu, a partner może i powinien być inspiracją i motywacją – a my powinnyśmy być tym samym dla niego.
„Ciesz się tym spokojem, odpoczywaj, rób, co chcesz” – to znaczy, że partner przeszkadza, męczy i dręczy, a kobiety w związku to męczennice bez chwili na relaks? Że chłopak, narzeczony czy też mąż zabierają nam spokój i wprowadzają zamieszanie? Zawsze uważałam, że odpowiednia osoba u boku spokój właśnie nam daje!
„Przynajmniej nie będziesz teraz musiała prać jego gaci, sprzątać po nim i szykować codziennie obiadków” – jakbym to kiedykolwiek robiła! Znaczy się prałam, gotowałam i sprzątałam, ale wspólnie ze swoim facetem! Nie byłam przecież jego służącą, ale narzeczoną – aż mi żal tej kobiety, która to powiedziała, bo zakładam, że ona biedna sama musi obsługiwać swojego partnera. Mamy 2017, równouprawnienie, partnerstwo i podział obowiązków bez względu na płeć.
„Teraz możesz sama o sobie decydować i robić to, na co masz ochotę” – wcześniej też mogłam, ale najwyraźniej nie dla każdego jest oczywiste, że związek to nie są nałożone nam kajdany, a partner nie jest klawiszem z aresztu, który kontroluje, karze i upomina. Na litość boską, bycie z mężczyzną nie zabiera nam prawa głosu i możliwości samostanowienia, decydowania i posiadania własnych poglądów, opinii i upodobań.
„Baw się, próbuj, korzystaj z życia! Singielki mogą, mają prawo” – tylko, że… ja nie chcę być singielką! Nie chcę się bawić i korzystać z życia, szaleć, imprezować albo skakać z kwiatka na kwiatek. Chcę by poranki pachniały świeżo zaparzoną kawą – jego dla mnie lub moją dla niego – a wieczory miały smak naszej namiętności i intymności. Chcę się znowu zakochać, mieć swojego faceta, wspólne plany i wspomnienia.
Ktoś powie, że nie mam odwagi być sama, że jestem słaba, ale to nie tak – ja po prostu mam odwagę powiedzieć, że nie o to mi w życiu chodzi, że chcę czegoś innego. Mam odwagę otworzyć się przed drugim człowiekiem i spróbować zbudować z nim wspólną przyszłość, nie chowam się za etykietką, nie udaję, że nie potrzebuję miłości i bliskości drugiego człowieka, że samotność mnie przeraża. To całe singielstwo to jeden wielki mit – nie wierzę, że ktoś może być naprawdę szczęśliwy w samotności, że bez osoby, z którą dzieli radości i smutki jest mu w życiu dobrze i łatwo. Wszystko, co powtarzają single brzmi dla mnie jak wielka ściema – to niczym mówienie osobie, która wdepnęła w gówno, że przyniesie jej to szczęście.