Go to content

„Bardzo kochają tych swoich pijaków. Szukają im terapii, grożą, proszą. Kochają, to nie ich wina”

fot. Marcos Calvo/iStock

Czy warto być w związku z alkoholikiem za każdą cenę? Na to pytanie odpowiadają dwaj byli alkoholicy – Artur Nowak i Marek Sekielski. Ich książka Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba”, to szczery do bólu dialog facetów, których uzależnienia doprowadziły na skraj przepaści, gdzie już nie liczy się ani rodzina, ani praca, ani przyszłość. Liczy się jedno – zdobyć alkohol i się napić.

Marek Sekielski: Ja jestem przekonany, że w ogóle nie da się zbudować prawdziwego związku po alkoholu ani po narkotykach. Będąc w nałogu, funkcjonujesz cały czas w świecie iluzji i takiego nieprawdziwego wyobrażenia tego związku. A pod tą mgiełką iluzji, pod nakryciem tej fantazji, nakryciem z narkotyku, z alkoholu, pod spodem w zasadzie nie ma nic. Jest pustka. Jest to samo, co w innych, zwykłych poalkoholowych relacjach z ludźmi. Uwielbiałem moje balangowe znajomości. Poznawałem kogoś na imprezie, to się z nim świetnie bawiłem, miałem doskonały kontakt i w ogóle bardzo go lubiłem. Zupełnie fizycznie czułem, że go bardzo lubię, zaprzyjaźniam się i jest supergość. Natomiast tu się pojawia to, o czym wcześniej wspominałem. Tydzień później jestem trzeźwy i myślę sobie o tych poznanych ludziach, i dociera do mnie, że w sumie nic o nich nie wiem. To jest jedna wielka fikcja. I niestety trwałość relacji nawiązywanych przez uzależnionego jest bardzo wątpliwa. Dużo znam smutnych historii o związkach, które się rozpadały, gdy jedno z partnerów leczyło swoje uzależnienie.

Bo często alkoholik współtworzył ten związek w trakcie czynnego uzależnienia, a już podczas terapii, uczciwie przyglądając się swojemu życiu, dochodził do wniosku, że to jednak „nie to”. Partner, partnerka nie pociągają się, nie mają wspólnych pasji, łączników między sobą, brakuje tego związku właśnie. I takie pary się rozstawały. Nie dlatego, że ktoś sobie kogoś znajdował na boku, tylko dlatego, że ci ludzie robili taki uczciwy rachunek swojego życia i się okazywało, że ten związek jest udawany.

Artur Nowak: Znam mnóstwo przykładów współuzależnionych kobiet, które maskowały uzależnienie swojego partnera, usprawiedliwiały go przed rodziną, dziećmi. Opierały go, karmiły. Krótko mówiąc, stwarzały tym ludziom warunki do picia. Absolutnie nie przyjmowały do wiadomości patologii, w jakiej żyją. Kalkulowały sobie, że ten człowiek jednak zarabia jakieś pieniądze, że czasami jednak jest trzeźwy, kupi kwiaty na Dzień Kobiet, że czasem pojadą na jakieś wczasy. A więc żyjesz w mroku i pocieszasz się jakimiś przebłyskami światła, normalności, i to ci wystarcza. No i to wszystko uzasadnia się jakimiś wielkimi słowami: miłością, cnotą poświęcenia i tak dalej. Ja myślę, że taka sytuacja dość dobrze pozwala zrozumieć, o co chodzi w słowach, że człowiek, który nie kocha sam siebie, nie jest zdolny do dawania miłości drugiej osobie. Nie chcę nikogo urazić, nie mam kwalifikacji, żeby oceniać, czy dana relacja jest zdrowa czy nie, bo to jest subtelny temat.

Bo łatwo komuś radzić z boku. No ale przychodzi taki moment, że trzeba sobie postawić proste pytanie, jakie mam o sobie zdanie, czy rzeczywiście zasługuję na upokorzenia, które znoszę, czy naprawdę kocham swoje dzieci, skoro wikłam je w te chore relacje. U nas to jest mocno podbudowane apoteozą cierpienia, że żona ma być cierpliwa, że przed Bogiem ślubowała, że nie opuści swojego męża pijaka do śmierci. Jak mocno musi być zdemoralizowany ten katolicki Bóg, że takie ma oczekiwania. To jakiś psychopata.

 

 

View this post on Instagram

 

A post shared by Marek Sekielski (@mareksekielski)

Marek: Ciężko taką rodzinę pozbierać do kupy.

Artur: Bardzo trudno. Jest takie ciekawe zjawisko, które się pojawia w rodzinach alkoholików po zerwaniu z alkoholem. Role w takich związkach zaczynają się przewracać do góry nogami. Jakieś utrwalone schematy, do których wszyscy się przyzwyczaili, przestają funkcjonować i trzeba wejść w nowe, z innymi zadaniami. Koledzy z AA opowiadali mi o takich paradoksach – i to nie były jednostkowe historie – kiedy kobiety mówiły do swoich mężczyzn i partnerów, którzy nagle zaczęli zdrowieć: „Kurwa, to ja już wolałam, jak ty piłeś”. Okazuje się, że ci faceci zaczynają na trzeźwo przeżywać swoje emocje, nerwy, konfrontować się z problemami, no i te kobiety wypadają ze swoich ról gasicielek różnych domowych pożarów. Nagle mają czas dla dzieci, dla siebie, żeby o siebie zadbać, ale nie potrafią. Najzwyczajniej nie wiedzą, jak to jest iść z dzieciakami na spacer, do kosmetyczki, bo nie robiły tego od lat. Dzieciaki też nie kumają, o co chodzi, bo przyzwyczaiły się żyć samopas w czasie, gdy mama ogarniała sto problemów pijanego ojca.

Marek: Dla partnerki czy partnera albo dzieci osoby trzeźwiejącej to musi być piekielnie trudne.

Artur: Znam małżeństwa, które przeżyły naprawdę ciężki okres. Jeden koleś po pijaku wpadł pod samochód. Ledwo go odratowali. Nie dostał odszkodowania, bo okazało się, że ten wypadek był z jego winy. Leżał miesiącami po szpitalach ogarniany przez żonę i siłą rzeczy przestał pić, no bo w szpitalu pić nie wolno. No i jak koleś postawiony wielkim wysiłkiem żony na nogi zaczął dochodzić ze sobą do ładu, to związek się po prostu rozpadł. Nagle się okazało, że ten pijany codziennie typek ma jakieś priorytety, że coś poza wódką, którą pił latami, jest dla niego ważne. Ta kobieta miała olbrzymie pretensje, bo przecież poświęciła mu swoje najlepsze lata. No i można postawić dobre pytanie: Co tych ludzi tak naprawdę ze sobą łączyło? Okazuje się, że ta kobieta nie szukała partnera, ale kogoś, kogo uratuje. Nie wiem, z jakich powodów. Może miała taki przykład w domu, gdzie matka była służką taty, albo poczuła jakąś samarytańską misję. Jest też tak – ale to już temat na inną opowieść – że ludzie chcą być w związku za wszelką cenę.

Marek: Dokładnie na tym to polega. Alkohol, czyli konkurent do miłości, jest tak potężnym przeciwnikiem, że nie sposób z nim wygrać. Dopóki osoba uzależniona nie upora się z tym sama. Taka jest trudna prawda o tej chorobie. Dotykamy delikatnego kawałka – pomocy dla osób współuzależnionych. Odkąd publikuję na YouTubie, na kanale Sekielski o nałogach, rozmowy z uzależnionymi, dostaję mnóstwo wiadomości prywatnych. Sporą część stanowią pytania, a nawet prośby współuzależnionych kobiet. One wszystkie chcą natychmiastowego, prostego rozwiązania. Bardzo kochają tych swoich pijaków i walczą o nich ze wszystkich sił. Szukają im terapii, grożą, proszą. Robią to, co właśnie jest przeciwskuteczne. To nie ich wina. One kochają i chcą ratować. I czynią to jak w modelowym współuzależnieniu. Nie wiedzą, że pomaganie w ten sposób alkoholikowi nie jest dobrą metodą. Szukanie mu terapii, krycie jego błędów, wpadek, sprzątanie po nim brudów – to wszystko działa dokładnie odwrotnie. Bo to zdejmuje odpowiedzialność z jego barków. Uzależniony, jeśli w ogóle chce się leczyć, musi sam o siebie zadbać, wziąć odpowiedzialność za to, co robił, i za to, co chce zrobić. W tym za swoje leczenie. Wyręczanie się innymi osobami, rodzicami, rodzeństwem czy partnerką, jest przeciwieństwem odpowiedzialności. Najlepszym rozwiązaniem jest okazanie twardej miłości. Pokazanie mu palcem: wypierdalaj. Ciężko mi to mówić, bo to najboleśniejszy temat w konfrontacji z osobami współuzależnionymi: wytłumaczenie im, że tak naprawdę najlepsze, co mogą zrobić, to okazać tej bliskiej osobie bardzo surową wersję miłości. Twarde warunki postawić i absolutnie nie głaskać, nie sprzątać brudów, nie naprawiać błędów, tylko dać jej ponieść konsekwencje własnych czynów.

 

Często najskuteczniejsze jest spakowanie delikwentowi walizki i wyrzucenie z domu. Albo wyprowadzenie się samemu. Wiem, że to potwornie trudne, ale głaskanie po głowie i proszenie nie zadziała.

 

 

View this post on Instagram

 

A post shared by Tomasz Sekielski (@tomaszsekielski)

Artur: Tak. To jest zdrowe podejście. Ewa Woydyłło powiedziała Kasi Nosowskiej, która przyszła do niej, bo nie mogła sobie poradzić w relacji z alkoholikiem: „Zajmij się sobą”. Jedyne, co można zrobić dla naszych pijanych partnerów, to postawić ich w sytuacji prostego wyboru. Kogo kochasz bardziej? Kochasz siebie, mnie, nasze dzieci czy flaszkę? To proste. Niestety często pojawia się tu zakłamywanie. Bo jak chuchasz, dmuchasz i ogarniasz pijaka czy narkomana, to tego wyboru go pozbawiasz, robisz mu krzywdę, nie dajesz mu możliwości, żeby poznał trochę inne życie, bez wsparcia z zewnątrz, w bałaganie, który sam się nie posprząta, bez tych wszystkich kół ratunkowych. Moja żona jeszcze przed ślubem taki wybór mi dała i bardzo jej za to dziękuję. To było niezwykle dojrzałe. Myślę, że byłem już w takim miejscu, że gorzej się nie da.

Marek: Da się. Zawsze, gdy się wydaje, że już nie można niżej upaść, da się dobić do dna i dalej kopać w tym mule od spodu. Uwierz mi.

Artur: No tak, wiem. To jest jak grawitacja, lecisz i obijasz się, jesteś coraz bardziej poturbowany, zezłoszczony na te wszystkie razy, które poniekąd sam sobie zadajesz. Każdy jednak ma jakieś swoje dno, z którego zaczyna się wydobywać. Pamiętam takie momenty, kiedy pijesz i coraz mniej to picie na ciebie działa. Masz wrażenie, że pijesz, żeby nie było ci gorzej. Wpadałem w takie samotne ciągi i bardzo chciałem się wypłakać, ale nie miałem łez. I w tym swoim pijackim postanowieniu, żeby się dobić, trwałem, czekając na parę godzin snu. À propos, że dla każdego to dno jest inne, przypomniała mi się historia jednego kolegi. Opowiadał, że kiedyś żona nie wpuściła go do domu, bo był strasznie nieznośny, więc poszedł chlać do parku jakieś wyżebrane zlewki od meneli. Zmarzł na kość, obudzili go jacyś nastolatkowie zjarani trawą, być może uratowali mu życie. Stali nad nim w kilku, oddając na niego mocz. To było dla niego strasznie upokarzające. Nie mógł się ruszyć, tak zmarzł. Poza tym chciał się znów napić alkoholu, żeby trochę sobie ulżyć. Nie wyobrażam sobie większego upokorzenia niż to, co zrobili mu ci młodzi ludzie.