Go to content

Oszust z Tindera kilka razy przyjechał do Warszawy. Jak nie dać się nabrać naciągaczom, pytamy autorkę książki „Masz nową parę”

Nie wiadomo, ile kobiet  oszukał Simon Leviev vel Simon Hayut – antybohater dokumentu Netflixa  „Oszust z Tindera”. Wiemy natomiast, że odwiedzał Polskę. Wyciągi z karty kredytowej jednej z jego ofiar wskazują, że przynajmniej trzykrotnie przyleciał do Warszawy. O oszustach, których możemy spotkać w aplikacjach randkowych rozmawiamy z Anną  Klimczewską, autorką książki „Masz nową parę”.

Do dziennikarzy zgłaszają się kolejne poszkodowane. Jedna z nich, Lucy, zdecydowała się opowiedzieć o spotkaniach z nim w podcaście Rebbecy Lavoie „You Can’t Make This Up”.

„Powiedział, że jestem za chuda, że powinnam nakładać więcej make-upu i mieć mniejszą przerwę między zębami. Powiedział, że jestem naprawdę ładna, ale trzeba mnie oszlifować”, opowiada Lucy. Zdradza też, że gdy zareagowała oburzeniem, Simon w ramach przeprosin zaproponował jej wyjście do ekskluzywnej restauracji. Ale ponieważ nie była odpowiednio ubrana, zaproponował zakupy w salonie Gucci. Pomyślałam: „O… Ten koleś kupi mi coś od Gucciego, ale zamiast tego wybrał parę sweterków dla siebie, które mu się spodobały. Wyszliśmy i pojechaliśmy do najbliższego centrum handlowego. Zabrał mnie do Zary”, wspomina zawiedziona Lucy.

Czy podobne sytuacje mogły wydarzyć się w Polsce? Pytamy Annę Klimczewską, autorkę książki o historiach z Tindera.

Czy, robiąc research do swojej książki, słyszałaś opowieści o facetach podobnych do Simona Levieva?

– Nie na taką skalę. Leviev oszukał kobiety najprawdopodobniej na 10 milionów euro. Miał perfekcyjny mechanizm osaczania ofiary. Najpierw zachowywał się jak książę z bajki, płacił za wszystko, uwiarygadniał swoje zaangażowanie, a potem mówił, że ma chwilowe kłopoty, prefabrykował dowody, błagał o pomoc. W swojej książce opisałam historie drobnych oszustów, o których chętnie opowiadały mi kobiety. Jedna z nich została po prostu naciągnięta na… kolację. Facet odgrywał przed nią zamożnego biznesmena w garniturze, zaprosił ją do drogiej restauracji, bo jak powiedział, będą świętować i on zaprasza, bo właśnie podpisał kontrakt. Wybrał ekskluzywny lokal. Bawili się tam razem przez 3,5 godziny. On mówił: „Wybieraj co chcesz z karty!” Było drogie wino, przegrzebki, przystawki. W pewnym momencie wyszedł do toalety i nie wrócił. Ta kobieta musiała zapłacić 800 zł. Kiedy próbowała się z nim skontaktować, okazało się, że numer telefonu jest nieaktywny, a on zniknął z Tindera. Druga kobieta miała podobną historię. Facet zapraszał do restauracji, ale gdy przyszło do płacenia, powiedział: „Ojej nie przyszedł mi przelew, musisz zapłacić.” Kolacja kosztowała ją ponad 350 złotych.

Randka w sieci. Koszmar, czy nie taki diabeł straszny? KONKURS

Jakiego rodzaju oszustów na aplikacjach randkowych jest najwięcej?

– (śmiech). Takich, którzy chcą szybko zaciągnąć kobietę do łóżka. Ale takich panów – moim zdaniem – dość łatwo rozpoznać. Bardzo często z ich ust padają nadmiarowe komplementy i obietnice. Na randce mówią: „Jesteś kobietą mojego życia!” Obiecują, że zabiorą do Paryża. Zachwycają się urodą, a potem jest jedna noc, może kilka i nie odbierają telefonu. Porzucają kobietę, jakby nie istniała. Typowy ghosting, nawet nie chcą mierzyć się z tłumaczeniami. To są tacy drobni oszuści seksualni, ludzie o wątpliwej moralności, żyjący od przyjemności do przyjemności.

Anna KlimczewskaMyślisz, że każdą kobietę można oszukać na miłość?

– Nie każdą, ale większość, bo mechanizmy manipulacji są bardzo sprytne. Oszust najpierw zaprasza do bajki, traktuje jak królewnę, rozpieszczana w rozmaity sposób. Potem zazwyczaj następuje taka faza wahania się. Kobieta zastanawia się, czy wszystko gra, czy chce mu oddać swoje serce, jeszcze się trochę obawia. Wtedy oszust przystępuje do ataku. Wiele pań opowiadało mi o  fazie naburmuszenia. Facet mówi: „Ja ci tyle daję, całego siebie i wielką miłość! A ty masz muchy w nosie!”. To zwykle przeważa szalę i kobieta decyduje się na seks i na związek.

Żal ci oszukanych  przez Simona kobiet?

– Nie mam ważnienia, że bohaterki filmu były wyrachowane i leciały na kasę Simona. Jedna z nich była przecież z nim w szczerej relacji przyjacielskiej. Obawiam się natomiast, że takie ofiary szybko są etykietowane. Lubimy myśleć, że inni są bardziej naiwni od nas. Ja natomiast nie dziwię się, że one mu zaufały, bo jego iluzja była uszyta dobrymi nićmi. Potrafię wyobrazić sobie też poziom ich obecnej frustracji i bezradności, bo mają gigantyczne zadłużenia na dziesiątki lat, więc nie dziwię się, że uruchomiły zbiórkę i proszą ludzi o wpłaty i pomoc.

Myślę, że dobrze, że ten film w ogóle powstał, bo mamy obecnie boom na aplikacje randkowe i warto, by kobiety miały świadomość, że mogą trafić nie na miłość, ale na zwykłego oszusta. Nie chodzi o to, by nagle z przerażeniem wypisywały się z Tindera czy Sympatii, ale żeby uruchomiły w sobie ostrożność. Zwłaszcza, że jeśli długo czuły się samotne, często są bardzo złaknione miłości, a będąc na „głodzie bliskości”, nasza ostrożność i rozsądek bywają  przytłumione.

Wiele osób podchodzi do relacji z aplikacji życzeniowo, a to najlepsza pożywka dla oszustów. Oni wiedzą, że tam są miliony kobiet , które szukają bliskości i uwagi. Jak w wielkim basenie łowią rybki do swoich manipulacji.

Na co powinniśmy szczególnie uważać, jeśli korzystamy z aplikacji randkowych?

– Nie ulegajcie od razu, gdy słyszycie za dużo i za szybko komplementy oraz śmiałe deklaracje. Dziś niestety mamy takie czasy, że nie liczy się  ROZMOWA, ale WYGLĄDANIE. Słyszymy powierzchowne: „Jak ślicznie ci w tej sukience. Masz piękny uśmiech i jesteś cudowna”. Nie rzucajmy się na łeb na szyję bezrefleksyjnie w taki związek! Najpierw poobserwujmy świat tego człowieka. Porozmawiajmy z nim o jego zainteresowaniach, poznajmy jego znajomych i rodzinę. I pamiętajmy, że czasem niestety może na naszej drodze pojawić się taki facet jak Simon z Tindera. Psychopata pozbawiony empatii. nNiestety to zazwyczaj idzie w parze z dużą inteligencją, więc… warto mieć oczy szeroko otwarte.


Anna Klimczewska – dziennikarka po polonistyce, którą ukończyła na Uniwersytecie Warszawskim. Rok urodzenia 1971.  Od ponad dwóch dekad związana jest z TVN. Początkowo pracowała dla Faktów, potem przez kilka lat była dziennikarką śledczą w redakcji interwencyjnego programu „Uwaga”, a jej reportaże były nagradzane w prestiżowych konkursach. Jako prawa ręka Marcina Wrony współtworzyła słynny program „Pod napięciem”, a potem przez czternaście lat pracowała przy programie śniadaniowym Dzień Dobry TVN. Była tam kolejno reporterką, szefową reporterów, wydawcą i szefową wydań codziennych. Od ponad dwóch lat jest producentką uwielbianych przez widzów Kuchennych Rewolucji.