Zacznę od tego, że bywasz naprawdę fajnym facetem, ale mój kłopot z tobą polega na tym, że nie zachowujesz się jak ojciec rodziny. Jesteś jak moje dodatkowe dziecko. Kapryśne, przekorne i krnąbrne. Nie wspierasz mnie w wychowywaniu córki i syna. Zawsze, gdy próbuję coś od nich egzekwować, stajesz okoniem. Do cholery, tak nie powinno być, to nie może dłużej trwać!
Powiedz mi, jak ja mam wytłumaczyć dzieciom, by tyle nie siedziały na Internecie, jeśli ty po powrocie z pracy zamykasz się pokoju i grasz w GTA lub przeglądasz godzinami YouTuba? Co z tego, że jesteś inteligentnym facetem i wiem, że nie skrolujesz idiotycznych obrazków na Pintereście, ale czytasz i oglądasz ciekawe rzeczy? Pomyśl, jakim wzorem jesteś dla naszych dzieci? Jak mam im zabraniać czegoś, co notorycznie robi ich ojciec?
Najgorsze, że rozmowa z tobą jest niemożliwa. Niemożliwa dlatego, że zawsze masz setki argumentów przeciwko mnie. Mówisz, że nikt jeszcze nie udowodnił, że godziny spędzane przed ekranem komputera wpływają negatywnie na zdrowie fizyczne czy psychiczne dzieci. Ty zawsze siedziałeś przed monitorem, pisząc te swoje magiczne kody i zarabiając dla domu, dzięki pracy nad sztuczną inteligencją, kupę pieniędzy. Ale… to przecież są dzieci. One tak nie mogą. To im szkodzi.
Tyle razy już prosiłam cię, byś wspierał mnie w sytuacjach, kiedy próbuję postawić granice. Jak rozmawiam młodszym synem, który ma 12 lat, by nie chodził spać o północy, to ty się wycofujesz albo się ze mnie podśmiewasz. Zrobiłeś ze mnie w domu „tego złego policjanta”. I powiem ci, że ja już dłużej tego nie zniosę.
Nasza 15-letnia córka ma fobię społeczną. Po pandemii nie chce wychodzić z domu. Odmówiła chodzenia do szkoły. Powiedziałeś, że to dobrze, że ona nie ma zamiaru uczyć się głupot i że popierasz jej decyzję o nauczaniu domowym. Mówiłeś, że cieszysz się z tego, bo twoja córka jest harda i w przyszłości nie będzie chodzić na sznurku w jakiejś korporacji.
A ja pytam ciebie: czy ona będzie szczęśliwa bez przyjaciół, bez grupy rówieśniczej? Czy będzie szczęśliwa, jeśli nie przełamie swojej fobii i nie zacznie wychodzić do ludzi? Sprawa jest poważna, bo kiedy jej proponuję, byśmy pojechały do supermarketu, ona odmawia. Kiedy ją jednak do tego zmuszam, w sklepie chodzi za mną jak cień i nie potrafi jak normalna 15-latka cieszyć się z wybierania nowej bluzki, kurtki czy butów. Chce tylko wracać jak najszybciej do domu. A ty mówisz: „I dobrze, że tak robi. Nie stroi się jak głupia lalka”. Niczego nie rozumiesz!
A dzieci tego słuchają i w to im graj. Dobrze wiesz, że weszły w nastoletni, bardzo trudny wiek. Ale i tak robisz swoje: jeśli ja czegoś od nich wymagam, to ty pobłażasz, albo śmiejesz się: „Ha ha ha, matka zawsze martwi się za bardzo”. Więc, jak syn i córka mają mnie słuchać? Jak mają mnie szanować?
Wybacz, że powiem to tak wprost: „Nie mam już sił. Chyba chcę się z tobą rozwieść. Wydoroślej człowieku!”
Chciałam, by córka zaczęła terapię. Cudem udało mi się ją do tego namówić. Cudem znalazłam bardzo dobrą terapeutkę, którą poleciły mi znajome. Ale ty znów mówisz, że to bez sensu. „Jaka to nauka, gdzie są twarde dane, gdzie dowody, że to pomaga?”, pytasz mnie przy dzieciach. „Matematyka to nauka, statystyka to nauka. A terapia? Co to z wymysł? Każdy pracuje inną metodą, więc skąd wiadomo, która skuteczna i naprawdę dobra?”, krzyczysz. I co w tej sytuacji robi nasza córka, zapatrzona w ciebie jak obrazek? Wtóruje, bo to fajne jest być przeciwko temu rodzicowi, który czegoś wymaga.
A ja nie chcę być w naszym domu ta złą – tą, która gdera, która się martwi, która stoi na straży. Dla ciebie syn mógłby jeść fast foody, spać do popołudnia, a córka nie chodzić do szkoły. Fajną sobie wybrałeś pozycję w naszym domu. Dzieci cię po prostu uwielbiają. Wtórują ci i razem drwicie ze mnie. Myślisz, że to jest dla mnie fajne? Że ile niby jeszcze mam to znosić? Nie uważasz, że rodzice jednak powinni się między sobą dogadać i w ważnych sprawach mówić jednym głosem?
Mimo wszystko zadzwoniłam do tej terapeutki, by umówić mnie i córkę na wizytę. Jednak psycholożka powiedziała, że ponieważ dziecko nie jest pełnoletnie, powinieneś przyjść chociaż na pierwszą wizytę, że ona nie może podjąć się terapii, bez zgody dwojga rodziców. Przecież nie masz odebranych praw rodzicielskich. Rozumiem, że ta terapeutka kieruje się rozsądnymi zasadami. To właśnie mi się w niej, między innymi, podoba. Ale co ja mam teraz zrobić? Ręce mi opadają, bo ty konsekwentnie odmawiasz pójścia do jej gabinetu. Cóż, powiem ci tyle: ”Jesteś jak dziecko. Przecież tu nie chodzi o jakąś zabawę, żeby się tak upierać. Tu chodzi o zdrowie i przyszłość naszego dziecka. Weź człowieku, oprzytomnij!”.
Pamiętam, że kiedyś tak okropnie się pokłóciliśmy, że ze dwa tygodnie nie odzywaliśmy się do siebie. Ty w zasadzie milczałeś tak ogólnie, do wszystkich. O dziwo, to był mój najlepszy czas z dziećmi. Poukładałam szybko w domu zasady: o której mają chodzić spać, kiedy i w czym mają mi pomagać. Dzieci chodziły jak w zegarku. Po pierwsze dlatego, że były przerażone sytuacją w domu i bały się, że jesteśmy tak pokłóceni za ich sprawą, że dojdzie do naszego rozstania. Starały się więc być grzeczne, by nie być tą cholerną „kością niezgody”. Ale były też grzeczne z innego powodu. Ja wymagałam, a nikt mi za plecami nie przeprowadzał dywersji. Nie robiłeś tego, bo milczałeś. I wtedy pierwszy raz w życiu pomyślałam o rozwodzie. Pomyślałam sobie, że bez ciebie jest mi łatwiej wychowywać dzieci, że bez ciebie one się mnie słuchają i szanują.
Słuchaj, my zabrnęliśmy w jakiś ślepy zaułek. Nie wiem, jak się z niego wydostaniemy. Jest tylko jedno wyjście, musisz się zmienić, wydorośleć i ze mną współpracować. Bo zwariuję.
Napisałam ten list, bo chcę wiedzieć, czy inne kobiety też borykają się z takimi problemem. A może są tu jakieś czytelniczki, które w końcu doszły do porozumienia z mężem? Jestem ciekawa, jak to zrobiłyście? Bo ja widzę przed sobą tylko jedno rozwiązanie. Szantaż. Szantaż, że jak nie oprzytomniejesz, to ja odchodzę!!!