Go to content

„Powiedziałeś, że zmarnowałam ci życie. Jak ja teraz mam iść z tobą do łóżka?!”

fot. princessdlaf/iStock

Najpierw liczę pieniądze. Jestem pielęgniarką i zarabiam kiepsko, niecałe trzy tysiące złotych. Ale jest jeszcze 500+, no i pewnie dostanę od ciebie jakieś alimenty. Gdybym poszła pracować dodatkowo gdzieś prywatnie, to chyba… dałabym radę sama. Bez ciebie. Potem pytam moje samotne koleżanki, ile one potrzebują pieniędzy miesięcznie, by utrzymać się z dziećmi? Jak to jest być samotną matką? Czy da się tak żyć? Czy jest bardzo ciężko? I ciągle waham się i boję.

Policzyłam też, że przez co najmniej trzynaście z siedemnastu lat naszego małżeństwa czuję się nieszczęśliwa. Na różne sposoby. Może wina leży po mojej stronie? Może to mój, a nie twój defekt? Co jakiś czas zastanawiam się, czy nie byłoby mi lepiej bez ciebie. Tym mocniej to do mnie dociera, jak widzę, że na twoje głupie komentarze, nasze dzieci wywracają oczami. Po co im patrzeć na nieszczęśliwych sfrustrowanych rodziców?

Ty mnie pytasz, czy mam kogoś, bo ostatnio tak rzadko uprawiamy seks. Oczywiście, że nie mam nikogo! Po prostu nie potrafię iść z tobą do łóżka, jeśli ty poprzedniego dnia spiłeś się piwem, coś bredziłeś i usnąłeś w butach przy włączonym telewizorze. Nie dziw się, że nie mam ochoty! Przedwczoraj dla odmiany powiedziałeś mi, że zmarnowałam ci życie, bo ty musiałeś wiele lat nas utrzymywać, a ja tylko zajmowałam się domem. Wykrzyczałeś, że ty też czujesz się nieszczęśliwy, że nic cię już nie cieszy, nawet nasze dzieci. Nic! Że masz doła i wszystko jest w naszym domu beznadziejne, nie widzisz nic ekscytującego, żadnej sensownej przed nami perspektywy. To jak ja mam iść z tobą do tego łóżka? Jak po takiej awanturze znów poczuć namiętność. Dziwisz się? Zmuszać się mam?

Ja wiem, że nie byłam i nie jestem idealną żoną. Wiele lat siedziałam z dziećmi w domu. Ile tych lat było… Dwanaście? Rozumiem, że to musiało cię męczyć. To moje miotanie się, co chcę robić w życiu. Raz pracowałam w sklepie z ubraniami, ale szefowa chciała bym przychodziła po południu, a dzieci z przedszkola ktoś musiał odbierać. Rodzice nam nie pomagali, a na opiekunkę nie starczało kasy, więc musiałam się zwolnić, by zająć się domem. Potem skończyłam kurs na księgową i pracowałam trochę dla firmy przyjaciółki, ale to kompletnie było nie dla mnie, robiłam błędy, nie lubiłam tego. Wtedy moje poczucie wartości, i tak już niskie, sięgnęło dna.

Na szczęście zawzięłam się i w końcu skończyłam wymarzone studia i poszłam do pracy, którą uwielbiam. Przynoszę do domu pieniądze, wiem, że niewiele, ale jednak przynoszę. Czuję jednak, jak bardzo frustruje cię fakt, że niczego naprawdę wielkiego razem się nie dorobiliśmy. Nie jeździmy na zagraniczne wakacje. Mamy siedemnastoletni samochód, którego podwozie już dawno zaczęło rdzewieć. Od… od nigdy nie wymieniliśmy szafek w kuchni. Nie kupujemy nowych mebli, gadżetów, modnych ubrań.

Ale przecież mamy trójkę fantastyczne dzieci. Naprawdę! Zazdroszczą nam ich wszyscy. Kiedy moje przyjaciółki opowiadają, że ich nastolatkowie mają depresje, albo co gorzej lądują w szpitalu psychiatrycznym, bo sobie nie radzą z emocjami, nasze dzieciaki rosną na mądrych i silnych ludzi. Może nie uczą się w szkołach na samych piątkach, ale są wyjątkowe! Czasem zastanawiam się, czy zdajesz sobie sprawę z tego, czyja to zasługa. Nasze dzieci są takie wspaniałe, dlatego że w dzieciństwie poświęciłam im sporo czasu. Kiedy moje przyjaciółki siedziały od rana do nocy w korporacjach i zarabiały kasę, a ich dziećmi zajmowały się wynajęte opiekunki, ja czytałam naszym bajki, gotowałam zdrowe zupki, chodziłam na spacery, wyjeżdżałam z nimi na wakacje pod namiot. Byłam na każde ich zawołanie, gotowa, by wysłuchać każdego żalu, przytulić i ponudzić się wspólnie.

Ciebie nie było, bo pracowałeś, by niczego nam nie brakowało. Ja to rozumiem i szanuję. Ale czy ty bierzesz pod uwagę, że moje solowe macierzyństwo też było wyczerpujące? Bo ty byłeś zawsze tak bardzo obok. Wracałeś z pracy o północy, gdy my już spaliśmy lub kładliśmy się spać. Wiem, że mogłeś przychodzić do nas wcześniej. Nadgodziny to była wymówka, by mieć od naszego gwaru święty spokój. Oddzieliłeś się. Do dziś tak jest. Mówisz: „Ja swoje pranie poskładałem, a reszta jest wasza”. To oznacza, że ja mam poskładać ubrania swoje i trójki dzieci. W naszej rodzinie panuje jakiś cholerny rozłam. Po jednej stronie jesteś ty, a po drugiej ja z dziećmi.

Nasze życie to ciągłe górki i dołki. Dołków jest oczywiście więcej, ale byłabym absolutnie niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o czasach dla nas wyjątkowych! Tak, na początku mieliśmy genialny seks. Dużo seksu. Cudowne porozumienie. Bliskość. Czułość. Wszystko, i nie masz pojęcia jak ja cholernie za tym tęsknię. Powiem ci tak: gdybyś był dupkiem, za którego zgodziłabym się wyjść bez miłości, to może bym teraz nie cierpiała i nie walczyła. A ty nigdy dupkiem nie byłeś. W środku tej swojej skorupy jesteś cudownym facetem.

Pamiętam, że przez trzy lata, w samym środku naszego małżeństwa, było między nami całkiem dobrze. Kiedy nasz najstarszy syn poważnie zachorował, zjednoczyliśmy się. To był jedyny czas w naszym małżeństwie, kiedy nie wypominałeś mi, że nie pracuję. Wtedy połączyła nas walka o jego życie. Syn mógł umrzeć, miał sepsę i chyba to właśnie spowodowało, że jakoś otrząsnąłeś się ze swojego letargu. Postanowiliśmy ramię w ramię, że będziemy dla syna i córek udawać, że jesteśmy szczęśliwi. Ty bardziej się starałeś i zacząłeś uczestniczyć w naszym życiu. Na kilka lat wyszedłeś ze swojej skorupy, zacząłeś odprowadzać córki do szkoły, gotować obiady, a przecież nigdy wcześniej tego nie robiłeś. Czułam wtedy po raz pierwszy, że jesteśmy normalną rodziną. Udawaliśmy szczęśliwych i stał się cud. Serio cud, bo od tego udowadnia naprawdę poprawiło się między nami. Dbałeś o nas, znów jeździłeś z nami na wakacje. Ale kiedy syn wyzdrowiał, ty znowu zacząłeś osuwać się w swoją… czarną dziurę.

Przyjaciółki, które znają nas od dawna, sugerują, że może masz depresję i że muszę zrobić wszystko, byś poszedł do psychiatry. Wszyscy mówią, że kiedyś byliśmy świetną parą i że zazdrościli nam tej niezwykłej miłości. Ale kiedy proponuję ci, żebyśmy poszli do psychiatry lub psychologa, ty pytasz: „Ile to będzie kosztowało?” Albo: „Nie wierzę, że pomoże mi lekarz dla wariatów”. Czy to jakaś ujma na honorze dla mężczyzny leczyć się z nieszczęścia?

Kochany, jeśli jest jeszcze w tobie miłość do mnie lub chociaż do dzieci, proszę zacznij się leczyć. Czuję, że tak niewiele trzeba byśmy znów byli szczęśliwi. Nie chcę żyć kolejnych lat w poczuciu beznadziei. Zrób to dla nas. Kochanie, wróć, proszę!