Go to content

Wydałam średnią krajową na lekarzy i diagnozę! Badania po czterdziestce

badania po czterdziestce
fot. coldsnowstorm/iStock

Jesteś po czterdziestce? Zmęczona, znużona, bez energii? Obwiniasz się, że nie masz już tej mocy, co kiedyś? Że trudniej chudniesz, a po nieprzespanej nocy masz cienie pod oczami i dochodzisz do siebie kolejne dwa dni? Witaj w klubie. 

Oczywiście, kocham te wszystkie optymistyczne teksty dla kobiet po czterdziestce, sama napisałam niejeden. Ach ta wolność, określone cele, dystans, mniejsza fiksacja na urodzie, odpuszczanie. To jest cudowne, wiem.

Ale „czterdziestka” (umownie, chodzi o drugą połowę życia) ma też swoją czarną stronę

I jest nią często zdrowie. Trudniej jest: utrzymać wagę, świeżość, dobrą cerę, stałą energię. Trudniej jest, szczególnie jeśli nie pracowało się wcześniej przez lata na dobrą formę.

Zawsze byłam zdrowa, nigdy nie leżałam w szpitalu (poza rodzeniem dziecka), generalnie pławiłam się w poczuciu nieśmiertelności.
Ale coś kilka lat temu zaczęło szwankować. Uparcie jednak nie chciałam tego widzieć. „Starzenie się” to jest coś, co wywołuje we mnie dreszcze. I naprawdę szczerze nie znosiłam sytuacji, gdy ktoś mówił o zmarszczkach, wyczerpaniu, czy mniejszym powerze. A kysz! Nie będę słuchała tych głupot.

Zmęczenie? To wypiję jeszcze jedną kawę, popiję energetykiem. Błagam.
Lęk i niepokój? To naprawdę są fanaberie, łyknę sobie benzodiazepiny.
Problem z wagą? Lepiej nie będę tego widzieć, w końcu waga nie jest najważniejsza.

Naprawdę nie wiem, jak przegapiłam moment, kiedy z fajnej laski, której się CHCIAŁO,  przemieniłam się w pozbawioną energii melepetę. Spacer z mężem 10 kilometrów– musiałam po tym odpoczywać dwa dni. Wyjazd i dużo łażenia– znów konieczny odpoczynek. Bądźmy szczerzy, ledwo właziłam na czwarte piętro, miewałam mroczki przed oczami, mdłości itd.

Prawie zamieszkałam na kanapie, oczywiście to umowne, bo wciąż potrafiłam spędzić aktywnie dzień, chodzi o to, że za wszystko ponosiłam wyższą cenę. Po prostu czułam się słaba– co ignorowałam. Bo przecież ja nie mogę być chora.

Czas na lekarza! Badania po czterdziestce to już konieczność

Nie chce mi się nawet pisać, ile diet spróbowałam. Ale do tego dietowego worka można wrzucić wszystko. Również posty, keto, czy po prostu zasadę MŻ– szczerze? Słabo działało. Półtora roku temu (sic!) zapisałam się do znanego endokrynologa, diabetologa, dr Housa od problemów z wagą (że nie powiem wprost: nadwagi i otyłości). We wrześniu 2021 roku wizytę oddałam koleżance. Pomyślałam, że to szaleństwo wydawać tyle na lekarza– spróbuję inaczej. Sama. „Na pewno masz hashimoto”, „To insulinooporność”, grzmiały moje koleżanki. Pomyślałam, że pewnie mają rację i… dalej nic z tym nie robiłam. Bo zawsze przecież jest na co wydać pieniądze. Albo na dziecko, albo na rzeczy do domu, kwiaty doniczkowe, wakacje.

NFZ natomiast budziło mój niepokój. Moja mama, na przykład, dostała skierowanie na wizytę na cito u endokrynologa…. Termin? Za rok. Inna koleżanka, do neurochirurga na cito – termin za dwa lata. Nie mówiąc już o tym, że znajomy mojej mamy w styczniu dostał na cito skierowanie do neurologa– na październik. I już się na tej wizycie nie pojawi, bo… umarł. Na niewydolność serca.

Tak więc płynęłam sobie przez życie, a raczej się przez nie przelewałam, przysięgając sobie, że jak oddam ten tekst, tę książkę to już NA PEWNO.

Aż nadeszła ta wiosna i wbrew klimatowi świata, postanowiłam zwrócić się do siebie i zająć się po prostu sobą. Zdrowiem.
Dużo rozmawiałam z kobietami w moim wieku i starszymi. Wiele z nich bardzo pilnuje diety, regularnie ćwiczy, a mimo to, na przykład, trudniej im utrzymać wagę. Wiele ma problem z tarczycą i insulinoopornością. Dowiedziałam się, że polski doktor House ma niesamowite efekty. Nie tylko w odchudzaniu, ale też regulowaniu hormonów. Jedna z moich znajomych po leczeniu u niego zaszła w ciążę(po dziesięciu latach bezskutecznych starań).

Ze strony doktorka ściągnęłam listę badań do zrobienia przed wizytą. M.in hormony tarczycowe, krzywą cukrową i insulinową, poziom ferrytyny, mocznik i wiele wiele innych. Wśród nich również hormony kobiece: estradiol, FSH, lh, progesteron i prolaktynę.

Jesteś po czterdziestce? Tak już musi być!

„Po co ci te badania?! Przecież nie starasz się o dziecko. A estradiol na pewno będziesz miała niski, taki wiek” rzuciła koleżanka położna.

Podobne nastawienie miały panie w przychodni rejonowej, do której zadzwoniłam. Chciałam umówić się na wizytę do lekarki rodzinnej i dostać skierowanie na choćby na część tych badań. Przecież na pewno je dostanę, od lat płacę składki na ubezpieczenie zdrowotne, z bezpłatnej opieki lekarskiej skorzystałam w życiu raz. Podczas porodu!

– Pani doktor nie przepisze badań ot tak – rzuciła surowo pani w rejestracji przychodni.
– Nie chcę ot tak.
– No nie wiem, niech pani zrobi badania prywatnie.
– Ale dlaczego mam robić je prywatnie skoro płacę?
– Krzywej cukrowej i insulinowej nie dostanie pani na pewno.
– A dlaczego?
– Bo doktor nie uzna tego za potrzebne.
– No jednak jak mnie zobaczy to raczej uzna!– zasyczałam.

Pani łaskawie mnie wpisała na wizytę za dwa dni o 12.00, bo tylko taki był termin. Kilka razy zaznaczyła, że niczego nie obiecuje.
Pomyślałam sobie, że oto trafię do przychodni i będę toczyć wojnę o skierowanie. Nie mam zdrowia! Szkoda mi czasu, bo przecież muszę pisać książkę, teksty, gotować, sprzątać, wychodzić z psami, dbać o koty, dziecko i męża. I koleżanki.

Profilaktyka 40 plus, czy warto?

Fot. iStock / M_a_y_a

Spróbowałam jeszcze wypełnić kwestionariusz i zapisać się na badanie dzięki programowi 40 plus (dostępne na pacjent.gov.pl. profilaktyka). Tu już było znacznie lepiej. Pani rejestrująca przemiła. Termin szybko, tylko, że poza pomiarem masy ciała, wzrostu i obwodu brzucha (to, przepraszam, umiem zrobić sama) niewiele jest badań – morfologia, płytki krwi, kwas moczowy, kreatynina, lipidogram. Nie dostałam nawet skierowania na poziom glukozy. Ale i tak nie jest źle i naprawdę warto zapisać się na tę profilaktykę. Może coś oszukałam w kwestionariuszu (zawsze wolimy wydawać się zdrowsi) i dlatego części badań nie dostałam.

Znów się poddałam i wykupiłam wszystkie badania na stronie ALAB. Zapłaciłam około 1000 złotych. Kilka dni później z pakietem wyników wylądowałam u House’a.

– Słabiutko, słabiutko – mruczał pod nosem doktorek.
– Jakie słabiutko, chciałam krzyknąć, przecież jestem zdrowa. Okazało się, że nie jestem– stan przedcukrzycowy (ja?? Zawsze miałam niski cukier), wysokie ciśnienie (ja??? Zawsze miałam niskie) poziom ferrytyny dramat, estradiol dramat, magnez dramat. W ogóle dramat, dramat. Tłumaczył mi też dokładnie dlaczego nie mogłam SAMA schudnąć.

Wytłumaczył mi też, że to bzdura, że nie warto badać sobie estradiolu po 40 – tce. Właśnie trzeba, bo nagłe spadki odpowiadają za nasze złe samopoczucie, odkładanie się tłuszczu na brzuchu, gorszą cerę, mniej mocy. W ogóle trzeba go badać również wcześniej, bo zaburzenia hormonalne wpływają na naszą kondycję (jak często to zaniedbujemy, prawda?).

Poza tym nagle zrozumiałam, co to znaczy trafić do dobrego lekarza. Ktoś (na podstawie badań!) czyta w tobie, jak w książce. Wie, z czym masz problem, co cię męczy, jak śpisz, jak wstajesz. Co więcej, okazuje się, że to się da wyleczyć!

– Matko, ile tych leków– jęknęłam widząc, co mi doktor przepisuje – Przyszłam zdrowa, wychodzę chora.
– Nie, od dawna była pani chora. Po prostu nic z tym pani nie zrobiła! Tak jak wiele innych kobiet. Ludzi. Bo my nie akceptujemy czasu– mruknął filozoficznie. Kobiety, jak słyszą słowo menopauza dostają palpitacji serca. Zrobią wszystko, żeby oddalić to w czasie.

– Boże, nie mam menopauzy?!– jęknęłam przerażona. Roześmiał się. – Nie, nie ma pani. Ale kobiety już 10, nawet 15 lat wcześniej wchodzą w fazę, gdzie poziomy hormonów się wahają. Poza tym teraz jest taki świat, nawet młode dziewczyny mają z tym problem. Zła dieta, klimat, stres, wszystko ma na to wpływ.

Poczułam ulgę, przyznaję. A zaraz potem pomyślałam, dlaczego my chcemy być niezniszczalni? Właśnie świadomość, że jesteśmy zniszczalni pozwala nam o siebie zadbać. Nie być na diecie, ale zmienić styl życia. Odpuścić pewne rzeczy. Ale naprawdę, a nie tylko o tym mówić. I nie chodzi o to, żeby się poddać. Tyle, że czterdziestolatka to nie jest dwudziestolatka. Po prostu. Nawet jeśli modnie i właściwie jest mówić, że teraz wiek nie ma znaczenia. On ma zawsze znaczenie.

Teraz, gdy patrzę na moją torbę leków, widzę to szczególnie. Za każde zaniedbanie ponosimy cenę. Radzę zacząć wcześniej prawdziwe dbanie o siebie:). I nie udawać, że wszystko jest zawsze dobrze! Nie jest, a nasz organizm w końcu powie: „Hola, mała, a teraz ci wystawię rachunek za lata nadużywania mnie i nieszanowania”. I my musimy ten rachunek zapłacić. Po prostu .