Zazwyczaj ludzie mówili, że „ciągle ma PMS” albo żartowali, że „żyje na krawędzi”. I choć znamy się od lat i dostrzegałam pewne zachowania Aśki, zawsze zwalałam to na karb charakteru. Wiedziałam, że jest emocjonalna, wybuchowa, ale bardzo empatyczna i wrażliwa. Taki „chodzący wulkan”. Czasem niepewna siebie, czasem stająca w pierwszym rzędzie na barykadach. Zawsze się dogadywałyśmy, uzupełniałyśmy. Do tej pory nie widziałam powodu do zmartwień.
Do czasu aż ja sama wpakowałam się w związek, z którego nie mogłam się wygrzebać. Pomogła mi wówczas rozmowa z zaprzyjaźnioną psychoterapeutką. Otworzyła mi oczy nie tylko na samą siebie i swoje wnętrze, ale też na otoczenie. Wtedy spojrzałam na Aśkę inaczej. Nie bawiłam się w psychoterapeutę czy coacha, ale starałam się więcej z nią rozmawiać o emocjach. O tym, jak reaguje czy jak zachowuje się w pewnych sytuacjach i dlaczego do jasnej cholery znów wpakowała się w związek bez szans. Z facetem, przy którym ona chciała czuć się bardziej kobieco i bezpiecznie. A który miał dość jej „stabilnej niestabilności” i odszedł. Jak wszyscy przed nim.
Trafiłam w tym samym czasie na jakiś magazyn, w którym przedstawiono dane dotyczące osób z – nazwijmy go – syndromem „borderline”. Osobowość chwiejna emocjonalnie, bo tak dokładnie nazywa się ta choroba, dotyka prawie 2 proc. Amerykanów. Podejrzewam, że na polskim podwórku statystyki wcale nie są bardziej optymistyczne. Być może nie ma aktualnych badań? To jednak informacja dotyczyła osób zdiagnozowanych. Wg danych przedstawionych przez Narodowy Instytut Zdrowia (USA) borderline dotyczy prawie 10 proc. amerykańskiego społeczeństwa.
Zazwyczaj pod wpływem takich tekstów człowiek zastanawia się, tudzież zaczyna u siebie obserwować opisane zaburzenia. Ja jednak czytając artykuł miałam przed oczami Aśkę. I zapaliła mi się czerwona lampka. Dlaczego?
Brak pewności siebie tak charakterystyczny dla mojej przyjaciółki. Momentami. Wtedy, kiedy nie jest na fali ekscytacji jakimś pomysłem przestaje myśleć i funkcjonować samodzielnie. Staje się jednostką totalnie nieautonomiczną i może dlatego pakuje się w związki z dziwnymi typami. Szukając schronienia i kompletnie podporządkowując się swoim aktualnym facetom. Zmiana trampek na szpilki, potem znów na martensy. Tatuaż, koncerty jazzowe – w zależności od tego, czym akurat aktualny partner się interesuje. A potem zmiana. Plan? Jaki plan. Co najwyżej ten na długi weekend. Praca, mieszkanie, kredyt, zobowiązania – to wszystko jej nie dotyczy. Chyba, że aktualny partner jest stabilnym bankierem. Ale to oczywiście chwilowe.