Go to content

„Wysyłano oficjalne pisma z oskarżeniem o mobbing, wszystkie zamieciono pod dywan” [AKT TRZECI: ROZWÓD]

Photo by Christina @ wocintechchat.com on Unsplash

Poniżej przedstawiam trzeci akt dramatu na dwa głosy – mój i Niny, mojej koleżanki. Obie jesteśmy ofiarami mobbingu. Naszymi dręczycielkami były kobiety.

Przeczytaj pierwszą część tej wstrząsającej historii.

Przeczytaj drugą część tej wstrząsającej historii.

 

Koniec lutego, początek marca. Znowu nas czekał olbrzymi przetarg. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, by się do niego rzetelnie przygotować. Wyczyściłam bieżące sprawy, uprosiłam męża, by został w domu z chorym synem, mimo że w pracy też miał ciężki okres. Rozumiał, że u mnie zwolnienie lekarskie na dziecko będzie w tym momencie nie do zaakceptowania. Zresztą, moja styczniowa tygodniowa choroba odbiła się głośnym echem i była kilkakrotnie wypominana. Podobnie jak trzy dni urlopu, który wzięłam w połowie lutego. By pojechać gdzieś bez dzieci i się wyspać. Pole walki było przygotowane. Do tego stopnia, że od poniedziałku nie odbierałam telefonów od klientów w sprawach innych niż wielki przetarg. Czekałam na dyspozycje pani generał, sama próbowałam pierwszych wycen i mierzyłam się z tematem. Korespondowałam z kilkoma dostawcami, rozmawiałam telefonicznie z naszymi europejskimi producentami, ustalałam szczegóły zapytania klienta. Słowem, byłam w pełni zaangażowana w cały proces. Szefowa, oprócz ciągłych, kilkugodzinnych zapewnień, jak ważny jest to przetarg, oprócz niezmordowanego podnoszenia poziomu stresu, niewiele więcej robiła. Przez dwa i pół dnia ważniejsze były dla niej inne sprawy.

Potem czas nas gonił, zbliżała się data złożenia dokumentów, wyznaczona na poniedziałek, tydzień później. Im mniej czasu, tym większa presja. Siedziałam dziesięć godzin w pracy w piątek, póki oczy nie odmówiły mi posłuszeństwa. Spędziłam w firmie kolejne trzy godziny w sobotę, potem dziesięć w poniedziałek. Oczywiście, nie udało się dotrzymać terminu, jednak klient przystał na to, że dokumenty wysłaliśmy o czwartej rano, we wtorek. Szefowa wysłała, po tym, jak całe ogromne zadanie przygotowania oferty złożyła na mnie. Miałam po kilka sekund na wycenienie każdej pozycji w excelu, potem przeklejenie ich do innego pliku, przygotowanie zdjęć. Zadanie niewyobrażalnie trudne, niemożliwe do wykonania dobrze w 100% ze względu na zbyt krótki czas, na zmęczenie, na ubytek koncentracji. Szefowa zapewniła mnie, że sprawdziła po mnie plik, że do czwartej w nocy siedziała i poprawiała moją pracę. Okazało się, nie po raz pierwszy, że tego nie zrobiła.

Czerwone światło numer pięć – ostatnia

We wtorek zostałam w domu z chorym synem, w środę przyszłam do pracy z zapaleniem oskrzeli, by nadrobić to, co zawaliłam przez przetarg. W czwartek byłam w domu z chorym dzieckiem, sama ciężko chora i nieziemsko zmęczona. Szefowa zadzwoniła do mnie z pretensją, bo do klienta poszedł plik z błędem – nieistotnym z globalnego punktu widzenia i nietrudnym do naprawy w kolejnych etapach negocjacji. Zapowiedziała, że w poniedziałek, gdy wrócę do pracy, ona mi dokładnie wytłumaczy istotę tego błędu i zdziwiła się, że nie kontroluję skrzynki mailowej. Ja leżałam wtedy w łóżku, półprzytomna ze zmęczenia i niewyspania. Zapowiedź przetrzymywania mnie w szklanym akwarium długie godziny podziałała na mnie jak płachta na byka. Po skończonej rozmowie postanowiłam, że już nie wrócę do firmy. Zadzwoniłam do mamy, rozpłakałam się. Mąż się spodziewał, że prędzej czy później będzie miała miejsce taka sytuacja. Dwie lekarki, internistka i specjalistka psychiatrii w pełni zrozumiały moją sytuację. Jakiś czas byłam na zwolnieniu lekarskim ze względu na „zaburzenia adaptacyjne”. Szkoda, że to ja musiałam się leczyć i że to ja straciłam pracę, nie ona. Ale dopóki takie osoby będą postrzegane przez pryzmat dochodu, jaki przynoszą firmie, a nie krzywdy, jaką wyrządzają ludziom, sytuacja nie ulegnie zmianie.

Nina:

Miałam pewność, że muszę odejść z tego potwornego środowiska i zerwać z nim wtedy, gdy zaczęłam się bać nie tylko o moją psychikę, lecz też o nietykalność cielesną. Pani dyrektor ma swoją wierną wyznawczynię. Osobę tak samo agresywną, jak ona – możliwe, że kreuje ją na swoją następczynię. Gdy nie chciałam biec do niej z dokumentami – a zawsze miała w zwyczaju wzywać do siebie z papierami, sama nie wstawała cały dzień od biurka – przybiegła do mojego pokoju, rozsierdzona. Nie była moją przełożoną, jedynie szarą eminencją. Nie godziłam się na zasady, które samowolnie ustanowiła. Jeśli ja mogę iść do niej, równie dobrze ona może zawitać w moim pokoju. Moje spokojne tłumaczenie wywołało u niej taki atak agresji, jaki pierwszy raz widziałam w swoim życiu. Trzaskała szafkami, rzucała segregatorami. Miałam wrażenie, że albo rozniesie pokój, albo rzuci się na mnie. Jej krzyki słychać było w całym budynku, jestem pewna, że również interesanci je słyszeli. To było przerażające doświadczenie. Wtedy zrozumiałam, że muszę odejść z tego miejsca pracy, przepełnionego agresją i ludzką krzywdą. Złożyłam wymówienie i poszłam na zwolnienie lekarskie. Do dziś się leczę ze względu na zaburzenia adaptacyjne. Nie mam pracy ponad pół roku. Boję się, że znowu mogę trafić na podobną osobę.

POZEW

Oczywiście, wiele znajomych osób zachęcało zarówno mnie, jak i Ninę, do wytoczenia sprawy pracodawcom. Jednak kodeks pracy mówi wyraźnie, że: Mianem mobbingu należałoby określić bezprawne, systematyczne i długotrwałe zachowania (działanie i zaniechania) osób będących członkami pewnego zespołu ludzkiego, podejmowane bez powodu lub z oczywiście błahego powodu, skierowane przeciwko innym członkom (innemu członkowi) grup godzące w ich dobra prawnie chronione, a mające na celu zmuszenie pokrzywdzonego do opuszczenia danego zespołu. 

Tymczasem obie zaprezentowane mobberki nie działały świadomie z zamiarem wykluczenia nas z zespołu, przeciwnie – bardzo ceniły naszą pracę. Pragnęły naszego rozwoju, chciały nam pomóc w naszej drodze ku doskonałości. I prawie się udało, po prostu nie wytrzymałyśmy, jak wiele kobiet przed nami, trudnego i wymagającego szkolenia. Piszę te słowa z ironią i goryczą. Ku opamiętaniu podobnych im treserek. Nie chciałyśmy iść do sądu, bo nie jesteśmy przekonane, czy którakolwiek z poszkodowanych zechciałaby zeznawać w naszej sprawie. Te, które opuściły organizację, chcą zapomnieć, iść dalej. Te, które nadal w niej przebywają, mają zbyt dużo do stracenia. Nasi pracodawcy znają problem – w moim przypadku przewinęło się przez firmę przynajmniej kilka dziewczyn, które nie dały rady sprostać oczekiwaniom szefowej. Nina odważyła się przedstawić sprawę staroście powiatu, który, poza wysłuchaniem jej i pogłaskaniem jej ręki, nie zdobył się na jakąkolwiek reakcję. Wysyłano oficjalne pisma z oskarżeniem o mobbing, wszystkie zamieciono pod dywan. Pani dyrektor urzędu czuje się całkowicie bezkarna.

Dominik Aptacy, radca prawny, uważa, że sprawy o mobbing, które trafiają na wokandę, to wierzchołek góry lodowej: „Wiele osób boi się niedogodności, jakie wiążą się ze złożeniem pozwu w sądzie, niekończących się rozpraw, atmosfery sali sądowej. Z reguły poszkodowane osoby nie myślą o zbieraniu dowodów w momencie, gdy trwają działania przeciwko nim. Nie robią notatek, nie archiwizują wiadomości mailowych. Po tym, jak odchodzą z pracy, chcą jak najszybciej zapomnieć o traumatycznym przeżyciu, podobnie jak ofiary gwałtu. Poza tym, obawiają się, że w małym środowisku sława tego, co wniósł sprawę do sądu przeciw pracodawcy zaszkodzi im w znalezieniu nowej pracy. Niestety, te obawy mają realne podstawy. Choć ze swojej strony zachęcam do składania pozwów i walki o normalne traktowanie w miejscu pracy. Tylko w ten sposób możemy zmieniać rzeczywistość, cywilizować rynek pracy”. Niestety, smutna codzienność wielu, jeśli nie większości miejsc pracy wygląda tak, że jednostki mobbujące nadają ton całym organizacjom, niejako zarażając współpracowników stylem pracy opartym na przemocy.

Jak pisze Justyna Ciećwierz na swoim blogu Zmiana Zawodowa:

Bardzo często osoba stosująca mobbing ma świetne umocowania w organizacji, posiada unikalne kompetencji i doświadczenie, albo osiąga bardzo dobre wyniki. Osoby dokonujące przemocy na innych z reguły przejawiają toksyczną osobowość i czerpią swoją siłę z systemu, w którym się znajdują. Zwykle winna nie jest tylko jedna osoba, ale cały system, który wspiera to zjawisko. Koszty organizacyjne są zwykle spore, bo "chora" jednostka zaraża innych wokół siebie, tak jak to się dzieje ze zgniłym jabłkiem w skrzynce pełnej owoców.

Zdaję sobie sprawę, że w Polsce bardzo trudno odróżnić mobbing od zachowań powszechnie przyjętych za naturalne w relacji przełożony-podwładny. Jesteśmy przyzwyczajani i trenowani od małego do niewolniczej wręcz podległości naszym szefom. Mam nadzieję, że ten głos – mojej niezgody na takie zachowania pomoże niektórym w podejmowaniu decyzji o wyrwaniu się z pułapki przemocy, agresji i terroru w miejscu pracy.

***

Małgorzata Żebrowska – „Reportaż był częścią mojej autoterapii, miałam przekonanie, że prędzej czy później zostanie opublikowany i będzie dawał siłę kolejnym kobietom. I dzięki Wam tak się właśnie stanie…”.

Absolwentka filologii angielskiej, pisarka, dziennikarka. Wraz z Edytą Niewińską tworzy kursy kreatywnego pisania pod marką Pisarskie Olśnienia. Pisze felietony i recenzje dla portalu Zupełnie Inna Opowieść. Publikuje również m.in w Onecie i na platformie medialnej Anywhere. Zdobywczyni pierwszego miejsca w Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania 2019 za tekst pt. „Mrówki”, wyróżniona podczas Połowu 2020 w Pracowni „Pierwsza książka prozą” wydawnictwa Biuro Literackie. Jej opowiadania ukazały się w najważniejszych polskich magazynach literackich.