Go to content

Beata Kawka: Kiedyś wstydziłam się, że jestem niedostatecznie ładna, że niezamożna, że jednak z prowincji

Wyobraź sobie, że zanik wstydu u kobiet stał się potężnym problemem współczesnego świata. Na prośbę władz stworzono program „NOWA ONA” i powołano tysiące ośrodków, w których za pomocą odpowiednich treningów przywraca się kobiecy wstyd. Do jednego z takich ośrodków trafia Lilith (Beata Kawka). Tam pozna Ewę (Joanna Brodzik), która przebywa na terapii już kilka lat… Dwie bohaterki jak lalki w pastelowych pantofelkach i szerokich spódnicach, konfrontują się ze swoim wstydem. Zamknięte w ślicznym ośrodku pełnym różu, mięty i jasnego błękitu przeżywają swój horror. Na temat wstydu rozmawiamy z aktorką spektaklu – Beatą Kawką.

Czym dla pani jest wstyd?

Pochodzę z małego miasta, gdzie wstyd był wszechobecnym uczuciem. Wstydziłam się, że jestem niedostatecznie ładna, że niezamożna, że jednak trochę z prowincji. Karmił nas tym uczuciem od dzieciństwa patriarchat, bo nakazywał być grzecznymi dziewczynkami. Mnie na szczęście udało się przebyć długą drogę, podczas której zrywałam z siebie krok po kroku gorset wstydu. Poniekąd właśnie dlatego zrealizowałyśmy spektakl „Wstydź się”, który wystawiamy w warszawskiej scenie „Relax”. Wyszłam z założenia, że po latach mam coś do powiedzenia na ten temat kobietom. W zasadzie nie tylko kobietom, w ogóle ludziom, bo uczucie wstydu dotyczy też mężczyzn.

Jak pani zdobywała własne poczucie wartości?

Najpierw ośmieliło mnie to, że jako osoba z małego miasta z rodziny robotniczej, dostałam się do prestiżowej szkoły aktorskiej w Warszawie. Potem bardzo konsekwentnie pracowałam, aby osiągnąć sukces. Pamiętam bardzo fajny moment, kiedy dotarło do mnie, że nie jestem gorsza od innych, że nie muszę się niczego wstydzić i kiedy potrafiłam powiedzieć to magiczne słowo: „nie”. To jest paradoks, bo nauczyłam się tego od mojej dziesięcioletniej wówczas córki. Zaproponowano mi, bym wystąpiła w pewnym show rozrywkowym. Propozycja wydawała się finansowo kusząca. Mieszkałyśmy wtedy z Zuzką w 50-metrowym mieszkanku. Wiedziałam, że jeżeli wystąpię w tym show, to zarobię szybko i dużo. Oczywiście takie propozycje nie trafiają się nam, aktorom, często. Prawda jest taka, że gdybym zajmowała się tylko graniem na scenie, nie mogłabym absolutnie wykształcić swojego dziecka tak, jak ono jest w tej chwili wykształcone, że włada kilkoma językami perfekcyjnie, że może studiować drugi kierunek. Ale do tematu…

Przyjaciele trochę się ze mnie podśmiewali, wiedząc, że nie jestem wielbicielką tego rodzaju programów. Mnie brakowało zdecydowania. Wiedziałam, że to nie moja bajka, ale głupio było odmówić, bo takie programy dają sporą popularność. Długo się wahałam. I w którymś momencie moje dziecko zapytało: „Mamo, powiedz, a ile to będzie pieniędzy, jak ty pójdziesz do tego show?”. Ja: „No dużo”. Ona: „Co możesz za to kupić?”. Na co ja: „Na przykład mogłybyśmy mieć mieszkanie o jeden pokój większe”. Zuzka wtedy na mnie popatrzyła i powiedziała: „Ale jakbyś nie poszła tam, to coś nam się zmieni?”. Ja: „Będzie jak teraz”. A ona na to: „To nie idź tam. Mamo, ty tam w ogóle nie pasujesz”. Trafiła w sedno. To był ten moment, kiedy dotarło do mnie, że muszę iść swoją własną drogą. Zuzka pięknie to określiła – trzeba szukać takiej drogi, do której się pasuje i której nie trzeba się wstydzić. Myślę, że to był pierwszy moment, kiedy powiedziałam wyraźnie: „Nie, dziękuję!”. Do tej pory nie umiałam tego robić, bo ktoś poprosił, bo ktoś chciał, a ja, empatyczna osoba, myślałam: „No dobra, zmuszę się, pójdę, choć może będzie mi potem głupio”.

Kiedy odmówiłam udziału w show, to, co się wtedy ze mną stało w środku… Nigdy nie zapomnę tego uczucia – takiej dumy z siebie, pewnego zwycięstwa nad sobą. To uczucie już ze mną pozostało i towarzyszy mi od wielu lat i pomaga mi nie robić rzeczy, do których nie pasuję, które mnie męczą. Zrezygnowałam też ze znajomości z ludźmi, którzy byli niefajni, ale trzeba było się z nimi kontaktować, bo na przykład łączyły mnie z nimi interesy. Innymi słowy: nie zadaję się już z „chujoplątami”. To daje wielką wolność. Nic nie muszę, wszystko mogę. Takie myślenie zmienia wszystko.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Beata Kawka (@betikawka)

Słowo „poświęcenie”, które towarzyszyło mi w byciu matką czy partnerką, zostało przeze mnie porzucone ponad 20 lat temu, kompletnie ad hoc, kiedy kolejny raz coś dla kogoś poświęciłam i kolejny raz poczułam gorycz rozczarowania. Dziś nawet z córką  ustalałam granice. Gdy była młodsza i pytała: „Znowu wychodzisz wieczorem?”, mówiłam: „Tak, to mój czas, ty też wychodzisz spotkać się z przyjaciółkami”. Myślę, że Zuzka ma teraz tak fantastyczne podejście do życia, również dzięki temu, że wszelkie proporcje w naszej relacji były zachowane i uczciwe. Każda z nas posiada swoje życie i wciąż mamy ciepłą serdeczną relację.

 

Czy pani inaczej wychowywała swoją córkę niż pani rodzice panią?

Z pewnością. Moja mama jest osobą, dla której ogromnie ważne było to, co ludzie powiedzą. Trudno się temu dziwić, bo ona była wychowywana w zupełnie innych konwenansach i starała się je automatycznie przenieść na własne dzieci. Jednak ja byłam od zawsze nieznośną buntowniczką i dlatego mamie nie wychodziło za bardzo to ujarzmianie. Miałam niecałe 19 lat, kiedy powiedziałam: „Ja już nie chcę słyszeć, że coś muszę, że nie wolno, bo tak nie wypada” i wyjechałam z domu na studia. Kiedy wracałam i byłam jeszcze aktorką nieznaną, to mama mówiła: „Jak ty wyglądasz? Aktorki to na pewno mają prawdziwe futra”. A ja do niej przyjeżdżałam w trampkach i dżinsach, bo to był mój dzień wolny od pracy i byłam szczęśliwa, że nie musiałam stać na planie serialu „Samo życie” w szpilkach umalowana od rana do nocy.

Czy mama się trochę zmieniła dzięki pani?

Myślę, że dawałam jej wiele powodów do przemyśleń w kontekście tego, co ludzie powiedzą. Mama odpuściła i dzisiaj to jest zupełnie inna osoba. Kiedy przyjeżdżam do niej, opowiada mi często o zmartwieniach i wątpliwościach. Ja zawsze mówię jej żartobliwie: „Mamo, pierdol to”. A ona śmieje się: „Ty to jesteś niemożliwa”. Widzę, że jest zupełnie inna w stosunku do mojej córki, którą przez kilka lat pomagała mi wychowywać. Ma wobec Zuzki więcej luzu.

Co pani pomogło w budowaniu samoświadomości?

Może program, który współprowadziłam przed laty: „Mała czarna”, gdzie miałam przyjemność spotkać fantastycznych rozmówców? Pamiętam, że psycholożki ostrzegały mnie w kontekście mojego macierzyństwa: „Beata, ty jesteś jak czołg, jesteś bardzo silną osobowością, masz ogromną charyzmę. Jeżeli nie odsuniesz się na bok, nie pozwolisz córce rozkwitnąć. Ty ją po prostu zadusisz”. Dlatego cały czas miałam z tyłu głowy, że nie powinnam zbyt mocno wpływać na córkę.

Zawsze byłam obok z poduszką w rękach na wypadek, gdyby miała się wywrócić, ale bardzo starałam się nie wpływać na jej wybory, nawet kiedy była małym dzieckiem. Dochodziło do takich sytuacji, że kiedy Zuzka chciała kupić prezent jakiejś koleżance na urodziny, stałyśmy w sklepie z zabawkami ze dwie godziny. Ona: „Mamo, ale co ja mam wybrać?”. Ja: „Nie wiem, to nie jest moja koleżanka, musisz przeanalizować, co ona lubi, z czego by się ucieszyła”. Musiałam nauczyć Zuzkę podejmowania decyzji. Nasz dom zawsze był pełen jej przyjaciół, z którymi czasem prowadziłam fajne rozmowy. Dziś wydaje mi się, że dzięki temu, że miałam do wielu spraw zdrowy dystans, mogłam dać mojemu dziecku niebo nad głową.

Zagrała pani z przyjaciółką Joanną Brodzik w spektaklu „Wstydź się”.

Przyjaźnię się z Joasią ponad 20 lat. 15 lat temu zagrałyśmy razem w filmie „Jasne błękitne okna”. Dziś ciągle się przyjaźnimy się, ale nie koleżankujemy, bo jesteśmy obie dosyć twarde babki. Jak trzeba, to sobie pomagamy. Moja córka już od wielu lat mieszka osobno, a Joasia ma młodsze dzieciaki, więc ja czasami wspomagam ją gastronomicznie. Klopsy od cioci Beci są najlepsze na świecie i jak się pojawiam w domu Joasi bez nich, to jest zażenowanie. (śmiech).

A jak doszło do tej współpracy? Któregoś dnia dostałam do przeczytania, od reżyserki Julii Mark tekst „Wstydź się!” Powiedziała, że koniecznie chce, żebym zagrała Lilith, że sobie to wymarzyła. Równolegle to był też moment, kiedy uznałyśmy z Joasią, że czas znów razem popracować. Natychmiast więc skojarzyłam, że Joanna miała przecież dwa lata temu dosyć obszerną akcję społeczną na temat wstydu i włożyła w to bardzo dużo swojego wysiłku i serca. Zadzwoniłam: „Dostałam taki tekst na dwie aktorki, zajrzyj”. Ona przeczytała, oddzwoniła i powiedziała, cytuję: „Ile, kurwa, miałam czekać na taką propozycję jeszcze?”. Wiadomo było, że nie ma wyjścia, że robimy to. Temat jest ważki, a my obie mamy na ten temat wiele doświadczeń.

Joasia została producentką tego spektaklu. To były naprawdę super tygodnie fantastycznej pracy, bo znamy się jak łyse konie. Wspaniale było tworzyć z osobą, którą podziwiam i darzę wielkim szacunkiem.

Czy Lilith też jest buntowniczką, jak pani?

Lilith to pierwsza biblijna kobieta, w której Adam dostrzegł niedoskonałość – bo była pełna śluzu i krwi. Wtedy Bóg odprowadził ją sprzed oblicza Adama i stworzył po raz drugi. To jest właśnie sedno mojej postaci. Ponieważ Lilith została zawstydzona, teraz buntuje się przeciwko temu, że to, co niedoskonałe jest poniżane i pomijane. Moja Lilith przybywa do ośrodka, gdzie uczy się kobiety wstydu. One przebywają tam dobrowolnie albo na przykład są oddawane przez mężów, którzy nie czują zadowolenia z małżeństwa, w którym kobieta nie ma poczucia wstydu .

Joanna gra Ewę, która stara się być perfekcyjną panią domu…

… która wstydzi się umiejętnie i jest w kontrapunkcie do Lilith, która patrzy na to wszystko i mówi: „kurwa, co to jest w ogóle, co tu dzieje w tym ośrodku”? Mamy w spektaklu piosenkę, a w niej takie frazy: „Ciesz się z pociążowego brzucha, ciesz się, że jeszcze ktoś cię rucha, ciesz się, że masz za dużo dzieci lub masz ich za mało, ciesz się z lewego ucha…”

Ta piosenka oddaje wszystko to, co my chcemy dziewczynom przekazać. Że wstyd obnażony, czyli taki, o którym powiem głośno, przestaje już być wstydem. To jest ta niesamowita magia, kiedy widzowie: zarówno kobiety jak i mężczyźni na widowni dobrze się z nami bawią. Tym spektaklem, również poprzez śmiech, pomagamy zrozumieć, dlaczego uczucie wstydu jest tak silne. Dajemy widzom i widzkom przekaz, że wygrywamy w życiu, jeśli jesteśmy takimi, jakimi jesteśmy. Nie ma sensu się oceniać, bo każdy i każda z nas to osobne życie, osobny byt. Każdy nosi w sobie piękno. Tylko trzeba umieć je dostrzec.

Czy możemy na spektakl zabrać naszych panów?

To nie jest spektakl tylko dla kobiet. Mamy mocny przekaz, który sprawia, że każdemu widzowi łatwo odnaleźć w tej historii jakąś część siebie. Panowie też się bardzo dobrze bawią, kiedy pokazujemy im paletę różnych zachowań kobiet i również tych wobec kobiet. Pokazujemy stereotypy, którymi obrośliśmy jako społeczeństwo. Obśmiewamy te stereotypy typu: „O, za duży dekolt – dziwka”, „O nie ma dekoltu – cnotka”.

Mój tata zawsze powtarzał: „Nikt nie może cię upokorzyć, jeśli sobie na to nie pozwolisz. Świat będzie cię  tak traktował, na ile dasz mu przyzwolenie”. Taty już wiele lat nie ma, a ja to zdanie zapamiętałam i powtarzam je mojej córce i młodym aktorom, które dopiero wchodzą w zawód. Zastrzegam jednak, że trzeba dać drugiej stronie czas na poszanowanie. Zawsze mówię: „zachowujcie godność”, to, że jesteście młodzi nie jest równoważne z brakiem poszanowania.

W naszym zawodzie jest tak, że czeka się na telefon, na decyzję reżyserów, producentów. I każdym artystycznym świecie trzeba też umieć poddawać się ocenie i nie przejmować się nią. Pozostać przy swoim i pochylić się nad sobą. Czego to ja się o sobie nie nasłuchałam i nie naczytałam… Nie warto było. Dlatego teraz w ogóle nie wchodzę do internetu i nie czytam na forach, co kto ma do powiedzenia na mój temat. Chcę być dobrze zrozumiana. Nie robię tego, by się chronić. Ja mam dziś to gdzieś, po prostu. Tak jak moja bohaterka, Lilith.

Zaobacz także: 7 rzeczy, których nie powinnaś się wstydzić. One mogą stać się twoją siłą!