Go to content

Siedzę w domu, bo nie stać mnie na nianię

Fot. iStock / AleksandarNakic

Nie jest łatwo być w dzisiejszych czasach matką – żadna to prawda objawiona, raczej samo życie, które nie oszczędza matek dozując trudne wybory. I wcale się temu nie dziwię. W dodatku im mniejsze dziecko, tym większe jego potrzeby i wymagania, podobnie jak dylematy kobiet. Zewsząd uderzają w nas oczekiwania społeczeństwa. Pracodawcy wymagają od matek-pracownic pełnej dyspozycyjności i najwyższych obrotów, a dla odmiany dzieci chciałyby mieć nas tylko dla siebie. Ty pewnie chciałabyś temu jak najlepiej podołać, ale nie zawsze się da. A presja społeczna wciąż rośnie.

– No co ty, nie idziesz jeszcze do pracy?

To pytanie wraca jak bumerang do tych z kobiet, które będąc na macierzyńskim, zajmowały się dziećmi i domem przez pierwszy rok życia dziecka. Ok, czas leci, dzieci rosną, ale wraz z nadejściem konieczności powrotu do pracy, pojawiają się kolejne problemy. Są matki, które czekają na pracę jak na wybawienie od domowego kieratu, ale nie mają możliwości ruszyć się z domu bez malucha. Są i kobiety, które dobrze odnajdują się w roli matki, i chętnie zostaną na wychowawczym. Inna sprawa, jak taka matka ma bez żalu zostawić rocznego szkraba, który żyć bez niej nie może? A tu nagle drzwi się zamykają i mamy nie ma przez przysłowiowe 8 godzin. Żeby tylko!

Pół biedy, jak ma wybór, i podejmuje go świadomie. Gorzej, gdy matki zostają z dziećmi mimo chęci zawodowego rozwoju i powrotu do świata żywych.

Ale matka, która nawet musi iść do pracy i ma z kim zostawić dziecko, i tak jest na lepszej pozycji, niż ta, która chce lub musi wrócić do zawodowej aktywności, a okazuje się że nie ma jak…

Bo brakuje państwowych żłobków, przedszkoli, a te prywatne każą sobie płacić niemałe pieniądze za zaopiekowanie się dzieckiem. Jeśli nawet stać cię na opiekę podobnych instytucji, musisz liczyć się z przepełnieniem  i brakiem miejsc – teraz wyż demograficzny z lat `80 ląduje na porodówkach. Jest też opcja luksusowa – niania, jeśli na podorędziu nie ma dziadków, którzy mogą i chcą opiekować się malcem. Decyzja nie jest łatwa i oczywista, tu rządzą pieniądze, które często rozjeżdżają się między oczekiwaniami niań a zasobnością portfela rodziców.

Moja znajoma zapytana dlaczego nadal jest ze swoim dwulatkiem w domu, odpowiedziała z rozbrajającą szczerością – Siedzę z dzieckiem w domu, bo nie stać mnie na nianię. Na przedszkole Oskar jest zbyt mały, a żłobków w mojej mieścinie nie ma. Nie jestem celebrytką i nie wezmę dzieciaka do pracy. Nie opłaca mi się pracować, bo zamiast robić na dom, będę zarabiała na nianię. Naprawdę nie stać mnie na marnowanie w ten sposób czasu – Spojrzałam na nią ze zdziwieniem, ale nie sposób odmówić tu racji i logicznego myślenia.

Wiecie ile wynosi najniższa krajowa? A ile z niej oddacie niani na pełen etat?

Te z pracujących matek, które mają wyższe zarobki, może i bez żalu zapłacą ten tysiąc (żeby tylko) niani. Bo płacą nie tylko za czujne oko opiekunki, ale i serdeczność, troskę oraz pełne zaopiekowanie malucha. Tylko, że wtedy zwyczajnie musi opłacać się pracować. Są i takie matki, które dostają minimalną krajową. No i powiedzcie mi, jak one mają zatrudnić nianię, skoro życzą sobie one w zależności od wielkości miasta, najmniej 10 zł/h?

Policzyłam w takim przypadku, tak jak kobieta miałaby pracować na pełen etat z dojazdami (są i takie przypadki), dziecko przez 10 h dziennie (mąż też pracuje), przez 5 dni w tygodniu. Pomnożyć to przez 4 tygodnie i proszę, oto mamy słodkie 1400 zł miesięcznie dla pełnoetatowej niani. Opłaca się? Otóż nie, i nie trzeba być genialnym matematykiem, aby dojść do takiego wniosku. Ja się nie dziwię więc tym matkom, które musiałyby albo wydać na opiekę całą pensję, albo zabierać dziecko do pracy na plecach, bo innych perspektyw brak. Niczemu już się nie zdziwię, nie zamierzam też zadawać pytań w stylu “a ty to zamierzasz wracać do pracy?”.  

Nie wiem ile z was stawało przed podobnymi dylematami. Trudno przerzucać się filozofią czy warto lub nie wysilać się w pracy, jeśli jest problem z opieką nad malcem, a nad wysokością pensji nawet kot nie chce już zapłakać. A jak jeszcze drogie mamy dorzucicie do puli niedogodności fakt, że dzieci chorują, a pracodawcy nie cieszą się, gdy mamusia po raz enty kładzie na stół zwolnienie na malca, tym mniej należy się dziwić wyborom innych matek.