– Bardzo mi przykro, że się rozwiodłaś – mruknęła moja toksyczna matka.
– A mnie przeciwnie, w ogóle nie jest mi przykro– zaśmiałam się.
Zaśmiał się też mój brat, dwa lata po rozwodzie.
– Zmarnowaliście sobie życie i jeszcze was to bawi.
Tak, dość nas to bawiło. Ta nasza matka kursująca całe życie z punktu A do punktu B z przystankiem w punkcie C. Kuchnia, duży pokój, kuchnia, duży pokój. Przerwa na ogarnięcie łazienki. Przy jękach ojca, że herbata za słodka, obiad za mało słony i czas na wiadomości. Nie. Nikt o zdrowych zmysłach takiego życia nie chce.
A byłam blisko, byłam blisko zwariowania u boku faceta…
…który uważał, że wszystko mu się należy. Skąd ja go wytrzasnęłam? Zupełnie jakbym wymyśliła go na obraz i podobieństwo własnego ojca, którego nawet dobrze nie znam. Tak, nie wiem, co jest jego pasją poza piwem. I bardzo przykro mi to pisać, bo wiem, że na swój sposób mnie kocha. Mówi do mnie „córcia” i nigdy na mnie nie krzyczał.
Ale to jednak za mało, żeby został ojcem roku. A nawet ojcem po prostu.
Matka za to wiecznie wkurzona, wylewająca na mnie żółć własnego życia. Nie tylko na mnie, na mojego brata też, choć dla niego łaskawsze, bo to nie jego goniła od najmłodszych lat ze szmatą, brudnymi naczyniami, nie jemu kazała sprzątać w każdą sobotę.
I w tym punkcie mama zamiast mnie przytulić i powiedzieć, że dam radę, przecież jestem silna mówi mi, że nie dbałam dostatecznie o małżeństwo.
I nie wybaczyłam mężowi.
Nie wiem, co miałabym mu wybaczyć najpierw. Pomyślmy.
To, że gdy byłam na początku w ciąży zagrożonej, zostawił mnie i pojechał z kumplami na dwa tygodnie na wakacje?
Czy może to, że mówił mi w ciąży, że się spasłam (przytyłam 10 kg).
A może to, że ani razu nie wstał do dziecka?
To, że nie potrafił mi dać wsparcia przy kolejnych poronieniach?
Czy może to, że gdy w końcu urodziłam młodszego syna, trafiliśmy do szpitala, a on nie mógł mi nawet przywieźć karimaty? Bo jemu się nie chce ruszyć i przecież mogę się przespać jedną noc na gołej podłodze.
Naprawdę mam mu więcej do wybaczenia niż tylko to, że notorycznie się obijał i uważał że moim obowiązkiem jest wszystko, a jego obowiązek nazywa się nic.
Na szczęście mam brata, wspaniałego faceta…
Jemu z kolei nie wyszło z żoną. Okej, mój brat ma wady, ale był wierny partnerce. Gdy więc znalazł jej korespondencję z innym, zostawił ją.
Jemu jakoś mama nie mówiła, że ma walczyć o żonę.
Ja słyszałam o walce wciąż. Jakby można było walczyć o nic.
Ale było mi zbyt głupio, by odejść. Nie chciałam marnować życia dzieciom.
Mąż brudną robotę odwalił za mnie.
Nie jest to zbyt miłe w dniu Wigilii dowiedzieć się, że on pisze sobie z inną.
Ale dużo mniej miłe jest usłyszeć od własnej matki: udawaj, że tego nie widzisz.
Udawaj, że tego nie widzisz. Czyli co? Zawiązać sobie oczy, patrzeć w stronę choinki?
Co to znaczy nie widzieć, że mąż odfruwa w Boże Narodzenie i większość tego czasu spędza w łazience, choć dzieci co chwila wołają: „Tato, tato, chodź tato”.
Po jego wyprowadzce (dobrze, wywaliłam go, ale to było moje mieszkanie) wspierały mnie przyjaciółki i brat. To oni powtarzali: „Super się stało, teraz czas żyć”. Tak długo powtarzali mi te słowa, że w końcu zapadły mi w pamięć.
Bo prawda jest taka, że kochałam drania. Może nie jak na początku, ale coś się tliło w mym sercu.
Najpierw spaliłam ślubną sukienkę…
Zrobiliśmy to w ogródku koleżanki. I choć odtańczyłam pożegnalny taniec wciąż mi było mało.
Oddałam do stopienia obrączkę i pierścionek zaręczynowy.
Potem uznałam, że już czas, żeby eks zabrał rzeczy.
Ale on nie odbierał i nie odpisywał na wiadomości. Wrzucałam więc wszystko do kartonów, jak leci. Niczego sobie nie zostawiłam– nawet czajnika, kubków i laptopa, którego od niego dostałam.
Ale wiecie, on i tak miał pretensje, że zostawiłam sobie telewizor.
Wyniosłam więc biedny telewizor (był drogi, wiem!)…
…na śmietnik. Tak, podłe, okrutne, widziałam, jak zabiera go sąsiadka spod ósemki. Miałam chociaż poczucie, że zrobiłam dobry uczynek, bo sąsiadka spod ósemki nie ma za dużo pieniędzy.
Eks uznał po tym, że jestem wariatką i należy mnie leczyć.
Bo ten telewizor i mu kubków i szkła nie zapakowałam w papier. Pewnie, przecież powinnam siedzieć i zawijać w sreberka.
Siedzieć i zawijać.
Ale tak. Należy nas leczyć. Tych, którzy w końcu mówią:
Basta, dość braku szacunku.
Dość kłamstw
Egoizmu, narcyzmu, wiecznego „ja”.
Dość życia pod czyjeś dyktando.
Dość bycia miłym dla ludzi, którzy na to nie zasługują. Po prostu dość.
Dlaczego innych to tak dziwi, gdy ofiara w końcu się buntuje.
Ostatnio eks mojego brata napisała do niego: „Żałuję, chciałabym się spotkać”.
Odpisał wprost: „A ja nie”.
Chwilę później zalała go falą inwektyw. Ominę przekleństwa. Usłyszał, że jest egoistą, oszukał ją, bo udawał, że jest dobry.
Nie no pewnie, niech inni ludzie nas ranią, a my bądźmy aniołami. I czekajmy na ich powroty.
Albo udawajmy jak ta moja mama, co z punktu A do B.
Albo mój tata, który już chyba przestał wierzyć, że może czekać go coś dobrego poza kanapą.
Czy jest coś złego w tym, że my z bratem nie chcemy tak żyć?
Wysłuchała: Katarzyna Troszczyńska
PS. Dziękuję M. za tę historię