Go to content

Czego nauczyło mnie moje dziecko

Sama sobie nie zadałabym takiego pytania. Dlaczego? sama nie wiem, może dlatego, że każdego dnia okazuje się, że jest coś czego jeszcze muszę się nauczyć. I to nie są przelewki.
Jednak do próby udzielenia odpowiedzi, chociaż częściowej, na to pytanie skłoniła mnie akcja ogłoszona przez Mutrynki. Na pierwszy rzut oka odpowiedź na to pytanie mogłaby być oczywista. Jednak po chwili namysłu… niekoniecznie. Poza tym, ująć odpowiedź tak, żeby nie wyszła na banał.

Tam gdzie wzrok nie sięga

Kiedy na świecie pojawiła się Ann, oczy o wiele szerzej mi się otworzyły. Moja perspektywa widzenia świata diametralnie się zmieniła – widzę więcej, szybciej wszystko zauważam. Okazuje się, że pole widzenia oka jakby się poszerzyło. Moje reakcje na daną sytuację są niemalże natychmiastowe – sekunda do sekundy. Po pewnym czasie zaczęłam po prostu działać odruchowo. Bez jakiegokolwiek wysiłku, nawet myślenia. Dla Ann poświęcałam noce i dni. Na pierwszym miejscu była (jest) ona. Potem długo, długo nic.

Z czasem nauczyłam się, że jej „najważniejszość” nie wyklucza pozostałych spraw w moim życiu, które też są ważne.

I to pierwsza i najważniejsza dla mnie kwestia. Ann stała się dla mnie środkiem mojego świata. Bezwarunkowo. Zrobiła to niemal bezszelestnie (jako dziecko naprawdę była spokojna i cicha). Rytm mojego dnia był jej rytmem, a może odwrotnie… Jednak z czasem nauczyłam mnie, że dookoła nadal istnieje świat. Kiedy ja będę szczęśliwa, ona tym bardziej. Kiedyś brzmiało dla mnie to jak banał. Dziś podpisuję się pod tym obiema rękami.

Poukładanie

Schematy. Tak od kiedy mam dziecko dokładnie rozumiem po co nam schematy. Nie trzeba się wcale gimnastykować. Kiedy ktoś ma utarte schematy, to nawet ich nie zauważa. A o wiele łatwiej wtedy wszystko ogarnąć. Nie mam tu na myśli nudy, rutyny, czy też monotonii. Po prostu, jak Ann była mała to starałam się wszystko poukładać – pory karmienia, odpowiednich posiłków, spania, kąpania. I one do dziś owocują. Kiedy na nią patrzę, kiedy widzę, jak sama sobie radzi, to wiem, że naprawdę warto było.

Dokładność

Pod każdym względem. Przy dziecku nie mam czasu na bylejakość. Począwszy od jej pierwszych dni życia. Nie ma możliwości, czego nie zrobię dziś zrobię jutro. Prędzej czy później to wypłynie, przyniesie ze sobą konkretne konsekwencje. Dokładność jest ważna w wykonywanych czynnościach oraz w formie przekazu. Ann jest już na tym etapie, że dokładnie słucha, co się do niej mówi. (szkoda, że nie zawsze chce to słyszeć) Więc trzeba uważać, bo za słówka też już łapie. Nie mam możliwości na byle jaką odpowiedź, od niechcenia. Szkoda na to czasu, bo wtedy zaczyna drążyć, dopytywać. Każdy przekaz powinien być precyzyjny. Wtedy on dokładnie wie, czego się od niej oczekuje.

Konsekwencja

Nierozerwalnie związana z dokładnością jest właśnie konsekwencja. Oj tak… Ja niestety należę do tych matek, którym ciężko ona przychodzi. Codziennie muszę nad nią pracować. Najpierw się nagadam, nagadam i jeszcze raz nagadam, a później… całkowita klapa. Okazuje się jednak, że jak jestem bardziej konsekwentna, wtedy nasza relacja staje się lepsza. Ann wie, na co może sobie pozwolić, a na co nie. I dokładnie rozumie, jakie się mogą z danym zachowaniem wiązać konsekwencje. Tak, już od dawna to pojmuje.

Nad tym myślę będę jeszcze bardzo długo pracować. Oby było coraz łatwiej, a nie coraz trudniej…

Szczerość

Nie twierdzę, że nagminnie kłamię. Naprawdę, staram się unikać kłamstw, bo nic z nich dobrego nigdy nie wynika. Jednak przy dziecku nie ma miejsca nawet na te najdrobniejsze oszustwa, do których konieczny byłby zapis wykładniczy. Zaliczam tu również nie mówienie do końca prawdy. Dzieci w ułamek sekundy wyczuwają fałsz. Nie ma więc miejsca na nieszczerość.
Prawdomówność wiąże się też z dokładnością przekazu – jak czegoś od Ann wymagam, jak czegoś ją uczę, to sama muszę się tego trzymać. Nie mam szans na późne jedzenie lodów czy podjadanie słodyczy. No tak ma rację. Tłumaczę jej wtedy, że jestem dorosła, ale z drugiej strony… Uczy się na moim przykładzie. Tak najlepiej. Dzięki niej, nauczyłam się, że warto przyznać się do błędu, przeprosić. Ann na tym etapie rozwoju docenia to. Rozumie i zapamiętuje. To owocuje w sytuacjach, kiedy sama przychodzi i przeprasza.

Nauka na co dzień

A przede wszystkim, uczy mnie każdego dnia walki z własnymi słabościami. Przy niej mam wrażenie, że o wiele dokładniej je widzę. Perfekcjonizm jest surrealistyczny. Nawet idealnie poukładany świat, to tylko pozory. Idealność niszczy. Każde plany można zmienić, a już na pewno te, które związane są ze spaniem Ann poza domem. Oj tak, tego się nauczyłam perfekcyjnie. Dziecko, dziwnym trafem, akurat wtedy dostaje gorączki i plany trafia szlag (za przeproszeniem). Nie raz wiele mnie to kosztuje, bo należę do tych, które planują wszystko z tygodniowym (co najmniej) wyprzedzeniem. Ann uczy mnie, że spontaniczność daje więcej radości niż zaplanowane działania. Uczy mnie, jak wyrzucić nerwy w kąt, odpuścić i po prostu odetchnąć. Uczy mnie, że nawet wtedy, kiedy wszystko idzie nie tak, można się uśmiechać. Cieszyć się z tego, co się ma. I chyba ponad wszystko uczy mnie, co jest w życiu ważne.

 

Czego nauczyło mnie moje dziecko.