Go to content

„Smutni, zmęczeni, w kryzysie. Takie są nasze dzieci. Tylko razem możemy im pomóc”. Apel nauczycielki

fot. Fertnig/iStock

Z okazji dnia Nauczyciela życzyłabym sobie porozumienia. Między nami a rodzicami. Bo tylko wspólne stanowisko może nas uratować. Tylko próba zrozumienia. Zaufanie. A tego nie ma.

Wrzesień. Rok temu. Zaczynam pracę jako nauczycielka. Jestem pełna pasji. Uczę chemii i biologii. Najpierw liceum. Trzydzieści milczących osób. Nie reagują na próby zagadywania. Otwarcie mówią, że ostatnią nauczycielkę „przegonili”. Za dużo wymagała, stawiała złe oceny. „A ja mam chemię gdzieś, bo nie będę jej zdawać na maturze” – rzuca blondyn w pierwszej ławce.

Później dowiem się od dyrekcji. Chemiczka, kobieta starej daty, nie miała autorytetu. Ale wystarczy kilka lekcji i wiem.
Te dzieci słyszą w domu, że mogą mieć nauczyciela gdzieś. To tak, jak podczas rozwodu. Rodzice obgadują się nawzajem i dziecko widzi, że może „pływać” od jednego do drugiego. Jeśli się wścieknie na matkę – dostanie akceptację i wsparcie ojca. Jeśli będzie złe na ojca – obgada go z mamą. Nie ma wspólnego frontu. Tak samo tutaj.

Wiem też, że łatwo można ich oswoić. Wystarczy ich słuchać, nie robić zbędnego ciśnienia. Ostrzegać, gdy się robi kartkówki. Tłumaczyć z pasją. Oni wtedy też zaczynają interesować się przedmiotem – nawet jeśli nie mają go na maturze.

Oceny

Zajęcia w podstawówce. Ósmoklasiści. Kilkoro z nich ma orzeczenia o depresji. Dwie dziewczynki po próbach samobójczych.
Uczniowie są przestraszeni egzaminem, który będzie za tyle miesięcy. Od rodziców słyszą, że muszą się starać, uczyć, bo inaczej nie dostaną się do żadnej dobrej szkoły. Gdy robię kartkówkę i klasówkę, pada zawsze to samo pytanie: „A będzie poprawa?”, „A kiedy będzie poprawa?”…

Szybko zaczynam dostawać od rodziców wiadomości na Librusie.
„Dlaczego mój syn dostał tylko czwórkę plus”?
„Dlaczego moja córka ma tylko ocenę dostateczną”? Naprawdę nie wiem, co mam na to odpisać. Oceniam sprawiedliwie. Poza tym, to przecież tylko oceny. Zawsze można je poprawić. Nie wszyscy znają przedmiot na piątkę. Nie każdy musi mieć piątkę. Niektórzy rodzice tego nie rozumieją. Uczniowie też.
Scena w klasie ósmej. Wyciągam sprawdziany. Zanim je rozdam, chłopiec z trzeciej ławki, nazwijmy go Adam, podnosi rękę.

– Czy ja mogę poprawić? – pyta.
– Ale dostałeś sześć mniej– mówię
– Właśnie – odpowiada. – Ja bym chciał szóstkę bez minusa.

Uczennica z liceum płacze, że dostała dostateczny. Bo mama będzie niezadowolona. Oni są non stop oceniani przez rodziców. Że mogli więcej, lepiej.
Nie chcę generalizować, ale kiedyś rozmawiałam z nimi na godzinie wychowawczej. Na palcach jednej ręki mogę policzyć rodziców, którzy mówią dzieciom: „Trója jest w porządku, nie musisz być ze wszystkiego dobry, nikt nie jest dobry ze wszystkiego”.

Próbny egzamin ósmoklasisty. Uczniowie ściągają. Po co? Przecież chodzi o to, żeby wiedzieli, czego jeszcze nie potrafią. To ma być informacja dla nich, gdzie są dobrzy, gdzie słabsi, czego się jeszcze powinni dowiedzieć. Dlaczego ściągacie – pytam. Przecież ten egzamin jest dla was. Spuszczają głowę.

Albo rodzice odrabiają za dzieci prace domowe. Przygotowują prezentacje. Przecież to widać. No i prace plastyczne. Przy wejściu do szkoły podstawowej ściana z pracami uczniów klas 1– 3, wszystkie na konkurs plastyczny. Może jedno, dwoje dzieci namalowało to samodzielnie.
Dlaczego rodzice to robią? Nie rozumiem. Czy każdy musi być utalentowany plastycznie? Nie. Dlaczego my te dzieci chcemy nauczyć, że mogą być we wszystkim doskonałe?
Nie mogą. Nikt nie może.

Kontrola

Mnóstwo jest rodziców roszczeniowych. Wymagających. Piszą na Librusie, awanturują się podczas zebrań.
„Dlaczego nie zgłasza pani młodzieży do konkursu A. a zgłasza do B. A jest lepsze”.
„Dlaczego uczy pani z tego podręcznika, tamten jest lepszy”.
„Dlaczego ten poziom jest tak niski, powinna pani równać do lepszych uczniów”.
„Dlaczego ten poziom jest tak wysoki, powinna pani wspierać słabszych”.
„Dlaczego w internacie jest wifi, ale nie po kablu. Lepszy byłby internet po kablu”.
„Musi pani postawić mojemu synowi szóstkę. On tego potrzebuje. Co pani szkodzi. A jemu to podwyższy średnią”.

Muszę, powinnam, mam. Ta narracja sprawia, że od razu rodzi się w nas bunt. A dlaczego muszę, powinnam, mam?

Nie jestem też zwolenniczką Librusa. Nieustannej komunikacji między rodzicem a nauczycielem, w celu kontroli dziecka. Kiedyś dostawało się jedynkę, rodzic o tym nie wiedział, uczeń poprawiał, załatwione. Teraz rodzice cały czas śledzą poczynania dziecka, kontrolują je, zmuszają do nauki, poprawiania. Ono w ogóle się nie uczy samodzielności. Kiedy ma to zrobić?

A nauczyciele też czasem nie potrafią wziąć za nic odpowiedzialności. Piszą absurdalne uwagi. „Jan chodzi na lekcji i rzuca śmieciami”, „Janek macha nogą”, „Jan klnie”. Też zastanawiam się, co z nami, że musimy wysyłać takie uwagi. Że nie potrafimy sami upomnieć Janka. Albo porozmawiać z nim dlaczego przeszkadza.

Gdy sama dostaję takie uwagi, jako matka, myślę: naprawdę? I co ja mam teraz zrobić z tym, że syn machał nogą na piątej lekcji?

 

Niezaradność

I jeszcze to, że nie wychowujemy dzieci do samodzielności. Oczekujemy od nich bycia super w szkole, ale nie uczymy codziennych obowiązków. Jako nauczyciel mam dyżury w internacie. Co widzę? Mama przywodzi szesnastolatka i układa mu majtki w szafce. „Tu masz bawełniane, tu takie, tam inne”.
Szybko okazuje się, że te dzieci chyba nigdy nie pomagały w domu. Nie potrafią zetrzeć kurzów, pościelić sobie łóżka, nie wiedzą, jak się obsługuje mopa.

I ta ich samotność. Zauważyłam, że klasy są mało zgrane. Na przerwach, mimo tego, że nie mogą mieć telefonów, często siedzą sami. A my, nauczyciele nie bardzo robimy coś, żeby to zmienić.
Podobnie, jak i rodzice. A chyba największym problemem naszych dzieci jest właśnie ta samotność i poczucie niepewności. Oni często nie widzą sensu niczego. Po co się uczyć, jak i tak nie wiadomo, co będzie ze światem? Po co zdawać do szkoły dwujęzycznej, jak i tak nie wiadomo, czy będzie można jeździć na wymiany, studiować za granicą?
Po co planować wycieczki, wyjazdy integracyjne, jak i tak nie wiadomo, czy pojedziemy. Po co?

Oni nie wiedzą, co będzie jutro. Mam wrażenie, że przed nami najtrudniejsze zadanie, dam im, choć odrobinę poczucia bezpieczeństwa. To dużo ważniejsze od ocen, presji, egzaminów. Kto ma dać im to poczucie bezpieczeństwa, jak nie my? Razem?

wysłuchała: Katarzyna Troszczyńska