Poznałam Daniela w dziwnym momencie mojego życia. Miałam 22 lata, studiowałam, pół roku wcześniej zakończyłam dwuletni toksyczny związek, który doprowadził mnie do stanów lękowych i początków depresji. Gdy było już ze mną naprawdę źle, koleżanka zaprowadziła mnie do psychiatry, który przepisał mi leki. Tabletki zadziałały bardzo szybko, stałam się z dnia na dzień zupełnie inną osobą.
Postanowiłam wyprowadzić się od Radka, z którym mieszkałam od dwóch lat, chwilę potem poznałam Pawła w którym zakochałam się jak nigdy w życiu (teraz wiem, że w tym uczuciu duży udział miały leki, które brałam). Paweł jednak miał dziewczynę, która właśnie zaszła w ciążę, wyjechali razem za granicę. Między nami nigdy do niczego nie doszło, w sumie to nawet nie wiem na ile on byłby tym zainteresowany, a na ile było to wszystko moją fantazją. Totalnie zrozpaczona wdałam się w seksualny układ z uczelnianym przystojniakiem, łączyło nas tylko łóżko, ale po paru miesiącach on zaczął mnie traktować jak swoją dziewczynę. Na domiar złego Radek, nie uznał naszego rozstania, ja zresztą też nie oddałam mu kluczy do mieszkania, wpadałam tam i pomieszkiwałam, gdy go nie było, a czasem gdy był…
W tym bałaganie życiowym, pojawił się Daniel.
Znałam go wcześniej, był jednym ze znajomych Radka, mijaliśmy się na imprezach, ale nigdy nie rozmawialiśmy sam na sam. Pewnego dnia, gdy byłam na zakupach w mieście wpadłam do baru, w którym często bywałam z Radkiem, chciałam się ogrzać, napić herbaty. Było wcześnie, przy jedynym zajętym stoliku siedział Daniel. Nie mogłam udawać, że go nie widzę, on zresztą też mnie poznał, uśmiechnął się i zaprosił gestem do stolika. Okazało się, że umówił się tutaj z dziewczyną, która właśnie zerwała z nim mailowo, poprosił ją o spotkanie, żeby załatwić to jak cywilizowani ludzie, ale ona ostatecznie nie przyszła.
Zaczęliśmy rozmawiać jakbyśmy się znali od lat, nawet gdy czasem zapadła cisza, nie była ona krępująca, chyba nigdy z nikim nie złapałam takiego kontaktu przy pierwszej rozmowie. Przesiedzieliśmy tak cztery godziny, potem Daniel poszedł jeszcze ze mną dokończyć zakupy. Okazało się, że mieszka w tej samej dzielnicy, w której się wychowałam i obecnie znowu mieszkałam z matką. Gdy wracaliśmy tramwajem, zobaczyłam plakat filmu, na który chciałam iść. Daniel zaproponował, że możemy iść razem, bo też go chciał zobaczyć. Tak się zaczęło. Mogła to być normalna historia z cyklu „dziewczyna poznaje chłopaka”, ale dzięki mojej głupocie nie była.
Trudno określić, co wówczas czułam. Gdy spotykałam się z Danielem, bo tych wspólnych chwil stawało się coraz więcej, czułam ciepło w sercu, stał się moją bratnią duszą, człowiekiem przy którym nigdy się nie nudziłam, przy którym czułam się bezpiecznie, spokojnie, nie musiałam przy nim niczego udawać. Było mi przy nim dobrze. Ale jednocześnie to nie była miłość jaką do tej pory znałam. Zakochiwałam się często i gwałtownie, moim typem byli pewni siebie faceci, o mocnym, twardym głosie, najczęściej narcyzi. Tacy jak mój ojciec, przystojniak, do którego wzdychały wszystkie kobiety, który po serii przelotnych romansów, o których nie wiedziała moja matka, porzucił nas dla innej kobiety gdy miałam 8 lat. Takich typów właśnie szukałam i, co nie było zaskakujące, za każdym razem kończyło się to dla mnie źle.
Daniel był zupełnie inny, nie w tym moim chorym typie. Nie traktowałam go więc jako kandydata na romans, a gdy zaczynało się robić między nami zbyt dobrze, podświadomie go odpychałam, wracając do mojego zagmatwanego życia, które gmatwałam jeszcze bardziej przyjmując zaproszenia na randki od kolejnych facetów. Postępowałam wobec Daniela okrutnie i nie fair, traktowałam jak pogotowie, gdy robiło mi się źle. Gdy on, w końcu zmęczony takim podejściem odsuwał się, ja znajdywałam sposób, żeby go znowu do siebie przyciągnąć. Po kolejnej randce z jakimś totalnym dupkiem, który doprowadził mnie do płaczu w restauracji, znowu próbowałam leczyć się u Daniela, tym razem jednak sytuacja zaprowadziła nas do łóżka, po prawie roku znajomości robiliśmy to pierwszy raz. Daniel po raz kolejny mnie zaskoczył, seks z nim był absolutnie niewiarygodny. Przez kolejne parę miesięcy byliśmy nierozłączni, odcięłam się od wszystkiego i wszystkich, jeździliśmy na wycieczki, chodziliśmy do kina, gotowaliśmy wspólnie obiady czułam się szczęśliwa. Ale jak to ja, musiałam to zepsuć.
Nie wdając się w szczegóły, kolejne niemal dwa lata z mojej winy, nasze drogi znowu się oddalały i zbliżały do siebie. Daniel miał przez jakiś czas inną dziewczynę, ja romans ze starszym facetem, ale zawsze ostatecznie lądowaliśmy w swoich ramionach. Czasem nie widzieliśmy się kilka miesięcy, a czasem tygodniami żyliśmy jak mąż i żona. W końcu po tych dziwnych dwóch i pół roku, uznałam, że bez Daniela nie mogę żyć.
Może nie było tego wybuchu uczuć, zauroczenia, które do tej pory towarzyszyło moim związkom, ale zrozumiałam, że to co czułam do Daniela to jest prawdziwa, dojrzała miłość. Zaproponowałam mu, abyśmy spróbowali być normalną parą, tak oficjalnie. On oczywiście był nieufny, myślał że to kolejna moja sztuczka na przyciągnięcie go do siebie, ale dla mnie taka oficjalna deklaracja miała ogromne znaczenie. Mogąc mu oddać całą siebie przeżywałam najszczęśliwszy okres mojego dotychczasowego życia. Parę miesięcy potem zmarła moja babcia, zostawiła mi sporo swoich oszczędności w spadku, które pozwoliły mi zakupić małe mieszkanko w bloku, gdzie wprowadziliśmy się z Danielem.
Nasze życie od tego momentu odbywało się bez większych trosk, nie zarabialiśmy kokosów, ale nie mając na głowie kredytu, dzieci na utrzymaniu, bez większego problemu stać nas było na jedzenie, rachunki, wyjścia na miasto, do restauracji, na zagraniczne wakacje.
Jak mi się żyło z Danielem? Wspaniale. Daniel pracował bliżej i kończył pracę wcześniej, po drodze robił zakupy i przygotowywał obiad, gotował niesamowicie, potrafił zrobić zarówno dania z mojego dzieciństwa, jak i egzotyczne potrawy z całego świata. Mieliśmy układ naprawdę partnerski, dzieliliśmy się obowiązkami. Był czuły i kochający, przytulaliśmy się i całowaliśmy, seks był częsty i cudowny, zarówno na początku jak i 13 lat później. Byłam otwarta w tych sprawach, a Daniel lubił eksperymentować, nudy nie było, przeżyłam z nim wiele „pierwszych razów”…
Daniel był uważny, słuchał mnie, pamiętał o urodzinach, rocznicach, potrafił nagle pojawić się bez okazji z bukietem kwiatów, prawił mi komplementy, nie wyuczone, widziałam w jego oczach autentyczny podziw i miłość. Przy nim rozkwitałam, chciałam się ładnie ubierać, łapać nowe trendy, byłam wesoła, towarzyska, nie przytłaczały mnie żadne toksyczne relacje. Daniel kochał kino i książki, organizował bilety do teatru, kina, wyszukiwał nowe knajpki, gdzie chodziliśmy testować jedzenie. Potrafił też ogarnąć mieszkanie, drobne naprawy nie były dla niego wyzwaniem.
Czy był ideałem? Oczywiście, że miał wady, jak każdy, ale to były naprawdę drobiazgi. Z mojej jednak perspektywy największą wadą było to, że nie reprezentował tego „mojego typu mężczyzny” który powodował u mnie szybsze bicie serca. Daniel był introwertykiem, który najlepiej czuł się na kanapie z książką. Choć na imprezy nie musiałam go wyciągać, to chodził na nie „żeby nie zdziadzieć na kanapie” jak sam mówił, ale nie dlatego, że to był jego żywioł. Tak samo było z wyjazdami, chętnie jeździł ze mną, włączał się w organizację, był idealnym kompanem w podróży, ale to ja musiałam o tym myśleć i to zaproponować. Ja byłam marzycielką, chciałam zdobywać kontynenty, on niekoniecznie.
Choć potrafił zaskakiwać: gdy po kilku latach wspólnego mieszkania, zaczęłam narzekać na brak wielkich przygód, on w tajemnicy zarobił dodatkowe pieniądze i kupił bilety do Afryki, nie na zorganizowany pobyt, ale trzytygodniowy objazd, na własną rękę. Przedstawił mi wstępny plan, który wspólnie dopracowaliśmy. Na miejscu okazało się, że marzenia i rzeczywistość to dwie różne rzeczy. Sam wyjazd wspominam dobrze, przygoda życia, ale faktem jest, że były chwile niebezpieczne, nie przesadzę, jeśli powiem że otarliśmy się o śmierć. Bywało, że spędzaliśmy noce w ekstremalnych warunkach. Paradoksalnie, to ja „wielka podróżniczka” okazałam się mniej odporna, wpadająca w panikę, narzekająca na niewygody. Daniel zachowywał zimną krew i potrafił rozbrajać humorem naprawdę kiepskie sytuacje.
Czy zwracałam uwagę na innych facetów? Tak, co jakiś czas pojawiał się w pobliżu, taki w tym „moim typie” przy którym miękły mi kolana. Nie byłam jednak już nastolatką, znałam ten mechanizm. Wiedziałam, że to nie jest zapowiedź wielkiej miłości, że nie połączył nas los na wieki. To było coś w rodzaju narkotyku, a ja była od niego uzależniona. Wiedziałam, że gdy nic nie zrobię, za parę dni nie będę o nim pamiętać. Miałam też szczęście, że ci na których zwracałam uwagę najczęściej byli żonaci, a sami nie czynili niczego, żeby mnie poderwać.
Po ponad 10 latach mieszkania razem z Danielem, zaczęłam coraz częściej myśleć o dziecku (on już od dawna o tym mówił), zawsze chciałam mieć rodzinę, ale cały czas uważałam, że jeszcze mam czas. Teraz miałam już bliżej niż dalej do czterdziestki, czas się kończył. Ustaliśmy z Danielem, że do wiosny kolejnego roku oszczędzamy, staramy się zarobić jakieś dodatkowe pieniądze, razem z naszymi oszczędnościami, po sprzedaży mieszkania powinniśmy mieć tyle, żeby kupić wymarzony dom z ogródkiem, w mieście (bo na przedmieścia wyprowadzać się nie chcieliśmy). Potem dziecko i ślub, do tej pory „papierek był nam nie potrzebny”.
Plan nasz realizowaliśmy, byłam tym bardzo podekscytowana, choć niewątpliwie rezygnacja z wyjazdów, wyjść, życia towarzyskiego była trudniejsza niż myślałam. Szczególnie, że w perspektywie kolejnych lat mogło być podobnie. Nie wiedziałam wtedy, że za chwilę to nie będzie to miało znaczenia, bo z pełną świadomością zniszczę swoje życie.
Była końcówka wakacji, po raz pierwszy nigdzie nie wyjechaliśmy, spędziliśmy lato w mieście, pracując. Nasz znajomy fotograf zorganizował wernisaż swoich prac, na który nas zaprosił. Nie lubiłam takich imprez, Daniel tym bardziej, ale to on przekonał mnie, że powinniśmy jednak pójść. Jak się spodziewałam impreza była nudna i nadęta, do czasu gdy pojawił się On.
Krzysztof, starszy ode mnie o 5 lat, ale wyglądał bardzo młodo. Był Dj-em, który grywał w klubach na całym świecie. Właśnie wrócił z Indonezji na półroczny kontrakt z klubem z naszego miasta. Wyróżniał się ubiorem, pachniał słońcem, plażą, egzotyką, wyglądał jakby właśnie wrócił z plaży na Bali (i tak poniekąd było). Nie był zabójczo przystojny, raczej przeciętnej urody, ale miał charyzmę, emanował pewnością siebie – oczywiście od razu zwróciłam na niego uwagę. Zresztą nie tylko ja. Zebrał się wokół niego spory tłumek, Krzysztof sypał anegdotami ze swoich podróży. Okazało się też, że poza graniem, w ostatnich latach montuje też klipy video dla siebie i swoich kolegów, zainteresowała się tym moja znajoma, która pracowała w podobnej branży. Nie wiem dlaczego ale rzuciłam hasło:
„Może zorganizujesz warsztaty, skoro i tak nie masz za bardzo co robić w mieście gdy nie grasz?”
Krzysztof stwierdził, że to świetny pomysł, może to zrobić bezpłatnie. Powiedziałam to z myślą o mojej znajomej, ale ostatecznie zgłosiło się osiem osób… w tym ja.
Nie mogę powiedzieć, że strzelił piorun, nic nie mogłam na to poradzić. Oczywiście mogłam. Krzysztof był zdecydowanie w „moim typie”, do tego emanował Przygodą przez wielkie „P”. Znałam ten mechanizm, potrafiłam sobie z nim radzić. A jednak w tym przypadku wybrałam samooszukiwanie się. Choć wiedziałam, że znajomość obsługi programu do montażu filmów nigdy do niczego mi się nie przyda (nigdy potem nawet nie zainstalowałam go na komputerze), to przekonałam samą siebie, że to niezwykle ważna umiejętność. Oczywiście doskonale wiedziałam po co tam idę, choć nie zakładałam, że to cokolwiek zmieni, jeśli chodzi o mój związek z Danielem. Po prostu spotkam się z ciekawym człowiekiem. Nie facetem, człowiekiem. Serio.
Do dziś nie wiem, dlaczego tak wybrałam. Po tych ponad 10 latach razem, byłam już zbyt pewna tego, że taka miłość jest mi dana raz na zawsze, że to oczywistość? Może przerażała mnie jednak perspektywa urodzenia dziecka, przeprowadzki, kłopotów, które zrzucamy sobie na głowę, wyrzeczeń jakie będziemy musieli podejmować, może chciałam to podświadomie powstrzymać? A może po prostu byłam znudzona, zirytowana ostatnimi miesiącami z oszczędzaniem, siedzeniem w mieście? Nie wiem, obecnie nie jestem w stanie zrozumieć tego co robiłam.
Początkowo warsztaty to miał być jednorazowy „strzał”. Umówiliśmy się na najbliższą środę w jego mieszkaniu, które mieściło się na strychu kamienicy, w której był klub gdzie grał. Mieszkanie super, duże, urządzone w klimacie loftowym, bez podziału na pokoje, z wyspą kuchenną po środku. Pasowało do Krzysztofa, choć nie on je urządzał.
Wymyślałam kolejne rzeczy, które moglibyśmy poćwiczyć. Jednorazowe warsztaty zmieniły się w cykliczne, choć z każdym tygodniem coraz mniej było tam o montażu filmów, a coraz więcej gadania o wszystkim i o niczym. Ludzie się jednak wykruszali tak, że po 2 miesiącach przychodziłam już tylko ja. Nadal nazywaliśmy to warsztatami, choć nawet nie siadaliśmy do komputera.
Oczywiście miało to wszystko ogromny wpływ na mój związek z Danielem, choć ja wówczas uważałam, że to nie moja wina. Przede wszystkim przestałam bywać w domu, poza środowymi „warsztatami”, nagle miałam mnóstwo rzeczy do zrobienia, a to spotkanie z koleżankami, zapisałam się na siłownię, zakupy, sama szłam do kina. Czasem wpadałam do klubu gdzie grywał Krzysztof, choć wcześniej nie cierpiałam takiej muzyki (Danielowi wymyślałam jakiś inny powód, byłby zazdrosny, a przecież „ja nie robiłam nic złego”). Przestaliśmy jadać wspólnie obiady, choć przez ostatnie 10 lat był to nasz wspólny rytuał. Przestaliśmy się kochać, albo wracałam gdy Daniel już spał, albo wymawiałam się zmęczeniem. W miarę jak pogłębiała się moja relacja z Krzysztofem, ja stawałam się w domu coraz bardziej nieprzyjemna. Wmawiałam sobie, że to Daniel się zmienił. Ciągle się kłóciliśmy (najczęściej o Krzysztofa), irytowało mnie dosłownie wszystko co robił Daniel, a im bardziej nieznośną atmosferę stwarzałam w domu („ja nie, to Daniel stał się nie do zniesienia”), tym bardziej chciałam przebywać z Krzysztofem. Trudno mi sobie wyobrazić, jak cierpiał Daniel, gdy nagle z dnia na dzień ukochana kobieta, zaczęła być zupełnie obcą osobą.
Daniela nie zdradzałam fizycznie (nawet się z Krzysztofem nie dotykaliśmy), to był dla mnie dowód, że nic złego się nie dzieje. Że to tylko takie spotkania z kumplem. Jednak rozmowy, jakie z nim prowadziłam podczas naszych spotkań ewoluowały, z mówienia o sobie rzeczy ogólnych, przez mówienie o swoich tajemnicach i sprawach bardzo intymnych, do mówienia o nas. Nie wiem nawet kiedy zaczęliśmy snuć wspólne plany wyjazdu do Australii, gdzie Krzysztof miał jechać po zakończeniu kontraktu w naszym mieście. Marzyłam o tym, a nawet śniłam.
O odejściu od Daniela zdecydowałam nagle (nawet dla mnie to było zaskoczeniem) pod koniec listopada. Tego dnia Krzysztof po raz pierwszy dotknął mnie intencjonalnie, chwycił moją rękę i lekko ją masował kciukiem. Byłam wtedy gotowa rzucić się na niego tu i teraz, powstrzymałam się ostatkiem sił. Chciałam być fair. Następnego dnia zostałam w domu, nie wiedziałam jak zacząć rozmowę, chciałam zrobić to delikatnie, ale jakoś się nie składało.
Było już po 23.00, czatowałam z koleżanką z pracy, gdy Daniel ostro zapytał, czy znowu piszę z Krzysztofem. Poczułam, jak pęka we mnie tama. Powiedziałam, że tak „owszem, bo go kocham, kocham go nad życie, a ciebie nie, nigdy cię tak naprawdę nie kochałam” – to była totalna bzdura, nigdy tak nie myślałam, ale coś powodowało, że coraz bardziej się rozkręcałam. Zaczęłam szydzić z Daniela, mówić, jaki jest beznadziejny, a jaki cudowny jest Krzysztof, że z nim właśnie chcę spędzić całe życie. Mój monolog trwał dłuższą chwilę, Daniel stał i patrzył, w jego oczach pojawiły się łzy, ale zamiast mnie to otrzeźwić, jeszcze bardziej mnie wkurzyło, drwiłam z tego, jakim jest mięczakiem, że nie jest prawdziwym facetem. To był potok absolutnej kloaki, jakby mówił to ktoś inny, a ja stałabym z boku i tylko się przyglądała. Wyrzucałam z siebie totalne bzdury, rzeczy które pewnie wcześniej usłyszałam w filmach, zupełnie bez związku z naszym życiem. Nie wiem po co to mówiłam, jakbym chciała zniszczyć nie tylko nasz związek, ale nawet wspomnienie o nim, wypalić go do ziemi, tak żeby nie było powrotu.
Daniel zapytał „czy to wszystko?”. Nie odpowiedziałam, bo sama byłam zaszokowana tym, co się wydarzyło. Daniel ubrał się i wyszedł, gdy zamknęły się drzwi, wyrwało mnie to z szoku, w pierwszej chwili ogarnęło mnie przerażenie, co ja zrobiłam, chciałam za nim pobiec, przeprosić. Ale po sekundzie, spłynęło na mnie podniecenie, byłam sama, mogłam robić, co chciałam. Drżącymi rękami wzięłam telefon i zadzwoniłam do Krzysztofa, był w domu i powiedział, żebym przyjechała. Napisałam do koleżanki, że jutro nie przyjdę do pracy.
Nie pamiętam podróży, wydawało mi się, że trwała sekundę. Nie jechałam, ale frunęłam. Kręciło mi się w głowie, serce waliło jak oszalałe. W progu powiedziałam „Odeszłam od Daniela”, zaczęliśmy się całować i rozbierać. Jednak gdy rzucił mnie nagą na łóżko, nagle pomyślałam o Danielu, gdzie teraz jest, co robi. Nie wiem czy Krzysztof był taki niezdarny, czy też myśl o Danielu sprawiła, że moje podniecenie odeszło. Wszystko było nie tak. Nie ten dotyk, nie ten zapach. Fajerwerków nie było, w sumie to nic nie było. Krzysztofa nie interesowało za bardzo, czy mi jest dobrze, zrobił swoje, pocałował i… zasnął. Ja nie spałam, z jednej strony chciałam stąd uciec jak najszybciej, z drugiej nie mogłam dopuścić myśli, że rozwaliłam całe swoje życie po nic. Nie chodziło o to co się przed chwilą wydarzyło, ale nagle te wszystkie plany, wspólny wyjazd, to wszystko co jeszcze przed godziną wydawało mi się sensem mojego dalszego życia, wydało się teraz całkowicie niedorzeczne, absurdalne. Druga część mnie przekonywała, że to wszystko aktualne, że przecież będzie dobrze. Miałam totalny mętlik, jakby ktoś pomieszał w mojej głowie życia dwóch obcych osób. Zasnęłam nad ranem, obudziłam się po południu. Krzysztof, jak to on, cały czas coś mówił, jednak teraz wszystko było nadal nie tak, cały czas zadawałam sobie pytanie „co ja tutaj robię?”. Krzysztof nawet tego nie zauważył. Nagle uświadomiłam sobie, że Daniel zaraz kończy pracę, może wróci do mieszkania, muszę tam być wcześniej, przeprosić, błagać o przebaczenie. Przecież on jest miłością mojego życia! Widziałam już wszystko takie jakie było w rzeczywistości, wszystko stało się jasne, jakbym wyszła z narkotycznego transu. Krzysztof zapytał, czy wrócę wieczorem, powiedziałam, że tak, ale wiedziałam, że nie wrócę tu już nigdy. Dzwonił potem kilka razy, nie odbierałam, szybko zrezygnował, widać nie zależało mu za bardzo.
Jechałam do domu pełna nadziei, że wszystko się ułoży, że uda mi się przekonać Daniela, przecież on musi zrozumieć. Daniel był jednak wcześniej, zniknął jego laptop, walizka i większość rzeczy z szafy. Do dziś zastanawiam się czy gdybym przyjechała godzinę wcześniej, to bym go zastała, ile minut nas rozdzieliło? Padłam na podłogę, płakałam, wyłam z żalu i bezsilności. Znalazłam jego pidżamę, założyłam ją i tuliłam całą noc. Rano pojechałam pod jego pracę, czekałam 3 godziny, ale Daniela nie było. Weszłam do środka, znałam Anię, kadrową. Bardzo się zdziwiła, gdy mnie zobaczyła i to w delikatnie mówiąc w kiepskim stanie. Powiedziała, że Daniel wziął wczoraj dwutygodniowy urlop, myślała, że na jakiś wspólny wyjazd.
Wzięłam urlop z pracy. Telefon Daniela nie odpowiadał, włączał się sygnał zajętości, zablokował mnie. Wysyłałam maile, ale wracały. Pojechałam do jego brata, nie chciał ze mną rozmawiać, wiedział, co się stało. Dwa dni stałam pod blokiem myśląc, że Daniel pomieszkuje u brata, ale go nie zobaczyłam. Przez te dwa tygodnie leżałam głównie, gapiąc się w sufit, albo płacząc, czasami krążyłam samochodem po mieście licząc że gdzieś zobaczę Daniela. W dniu kiedy powinien zakończyć się jego urlop, powtórzył się ten sam scenariusz, ja czekałam, Daniela nie było. Tym razem jednak Ania była mniej miła, sucho poinformowała mnie, że Daniel przeniósł się do innego oddziału firmy, ale zażądał, żeby nie podawać gdzie. Zostawił mi też wiadomość. W kopercie, którą dostałam od kadrowej była mała kartka z napisem „Zostaw mnie w spokoju”.
Kolejny rok przeżyłam tylko dzięki lekom, przepisanym przez psychiatrę. Dawały mi tyle, że byłam w stanie pracować, gdy tylko mogłam brałam nadgodziny, do domu wracałam, żeby spać. W mieszkaniu zostały książki Daniela. Ważne dla niego, cały czas żyłam nadzieją, że kiedyś się po nie zjawi.
Dopiero po 1,5 roku pierwszy raz poszłam na randkę, koleżanki mnie zmusiły do założenia profilu na Tinderze. Ale kolejne spotkania były totalnymi porażkami, głównie przeze mnie. Nie udało mi się do tej pory stworzyć żadnego dłuższego związku.
Pierwszy raz od czasu rozstania zobaczyłam Daniela trzy lata później. Wracałam od koleżanki, mieszkającej na nowym osiedlu, na którym jeszcze nigdy nie byłam. Chciałam wstąpić do sklepu, gdy wyszłam zza rogu, zobaczyłam go. A więc wrócił do miasta. Stał 15 metrów dalej, z jakąś kobietą z wózkiem dziecięcym. Zamurowało mnie. Gdyby był sam, podbiegłabym i rzuciła mu się na szyje. Nie wiedziałam jednak, czy to ktoś mu bliski, czy to jego dziecko? Potem byłam zła, może to tylko jakaś znajoma, sąsiadka, do której zagadał? Nie wiedziałam, czy mnie dostrzegł.
Kolejny raz widziałam go dopiero dwa lata później, to było 4 tygodnie temu. Wpadliśmy na siebie w centrum handlowym. Staliśmy dłuższą chwilę bez słowa. On się wiele nie zmienił. Ja musiałam w jego oczach wyglądać zupełnie inaczej. Od czasu rozstania przestałam dbać o wygląd, przestałam śledzić trendy modowe, fryzjera odwiedzam tylko jak muszę. Kupuję podobne proste swetry, jeansy, włosy ściągam w kitkę, tylko płaszcz miałam jeszcze z czasów gdy byliśmy razem, już niemodny, ale się trzyma. On jednak patrzył na mnie tak jak kiedyś, z mieszaniną podziwu i miłości, lekko się uśmiechał. Widać, że naprawdę ucieszył się na to spotkanie. Ja minę miałam raczej niepewną, uśmiechałam się, ale jednocześnie chciałam płakać.
Nie rozmawialiśmy wiele, w skrócie: Daniel ma żonę i 3 letnią córeczkę, to ich wtedy widziałam. Ja nie mówiłam wiele, co miałam powiedzieć? Że od rozstania moje życie przestało istnieć, że żyję niczym w głębokiej studni? Że regularnie śni mi się, że przyjeżdżam na czas, on się jeszcze nie zdążył wynieść, ja błagam na kolanach o przebaczenie… zawsze się wtedy budzę, nie wiem co odpowiada.
Przypomniałam mu o książkach, które zostawił, umówiliśmy się że po Sylwestrze przyśle po nie ekipę przeprowadzkową. Gdy to pisze, książki czekają spakowane. Do jednej z nich (wiem, że do niej zajrzy) włożyłam długi list, w którym starałam się wyjaśnić wszystko i przeprosić. Gdy książki znikną, będzie to jak odcięcie ostatniej nitki, która łączy mnie z moim poprzednim, prawdziwym życiem. Czy będę potrafiła zbudować jakieś inne?
Wiem, że sama zniszczyłam to co zbudowaliśmy, wiem, że muszę iść dalej. Nie wiem czy bez Ciebie dam radę.