Go to content

„Kiedyś miałam orgazm na spotkaniu z prezesem. Nieświadoma jęknęłam, gdy przemawiał”

fot. BenAkiba/iStock

– Seksoholik popada w swego rodzaju paranoję, która towarzyszy mu na każdym kroku. Po pierwsze, chcesz więcej i więcej seksu. Po drugie, gdy jesteś w ciągu, ale zachowujesz pozory, że żyjesz normalnie – że chodzisz do kina i kosmetyczki, że spotykasz się ze znajomymi, że uczestniczysz w życiu rodzinnym – pojawia się w tobie strach, że oni albo już wiedzą, co robisz, albo za chwilę to odkryją.(…) Najłatwiej jest usunąć się w cień i nie mieć zbyt wielu kontaktów z ludźmi, którzy znają cię na wylot i potrafią rozszyfrować każdy twój gest czy po głosie rozpoznać twój stan. Nie mam już siły okłamywać matki czy ojca, że wszystko jest dobrze, kiedy nie jest. Nie chcę siedzieć na obiedzie rodzinnym i jak wariatka zerkać w telefon, żeby sprawdzić, czy chłopak, którego poznałam wczoraj w nocy w necie, już dał mi znać, że mogę do niego wpaść na seks. (…) – mówi 34-letnia seksoholiczka Sylwia.

Jeśli wierzyć badaniom, to pięć procent populacji cierpi na seksoholizm. Mijamy ich każdego dnia na ulicy. Seks zniszczył ich związki, rodziny, kariery, przyjaźnie. Wiktor Krajewski przeniknął to tego hermetycznego środowiska i opisał historie jedenastu osób w książce „Seksoholicy”, Prószyński i Ska.

Autor w przedmowie tłumaczy: „Pisząc tę książkę, poznałem mnóstwo osób, których nigdy nie miałbym okazji spotkać, oraz odwiedziłem miejsca, do których normalnie nie trafiłbym z własnej woli. (…) Nie mogę natomiast przemilczeć swojej oceny niektórych opisanych zachowań, które przez większość czytelników mogą być uznane za nieetyczne, inne z kolei, z punktu widzenia prawa, są karalne. Nie ma dla nich mojej zgody. Słuchając moich rozmówców, wielokrotnie miałem ochotę przerwać wywiad i wrócić do swojej strefy komfortu. Dziś, po przeprowadzeniu godzin rozmów z bohaterami, czuję, że już inaczej patrzę na ludzi. Nie lubię tej zmiany. Ale zaszła. Trudno.”

Większość historii jest bardzo szczerym zapisem wyniszczającej choroby. Tak szczerym, że momentami brutalnym. Wybraliśmy więc historię Sylwii i zapis tylko tych fragmentów, które służą refleksji psychologicznej. Po resztę musicie sięgnąć na własną odpowiedzialność. Znajdziecie je w książce Prószyński i S-ka „Seksoholicy”.

Posłuchajcie Sylwii, 34 lata

Długo musiałem cię namawiać na spotkanie i rozmowę o seksoholizmie.

Dziwisz mi się? Ja się sobie nie dziwię. Trudno jest się przyznać przed sobą, że ma się problem, który nie tylko dotyka każdej sfery twojego życia, ale i ma na nią miażdżący wpływ. Nawet jeśli zdajesz sobie sprawę, że on istnieje, na wszelkie sposoby opóźniasz moment, kiedy odpowiesz sobie na pytanie, z czym walczysz. (…) Byłam u wielu psychologów i terapeutów i wielokrotnie czułam ich obrzydzenie. Raz nawet poproszono mnie, żebym zmieniła gabinet, bo psycholog nie była w stanie mi pomóc. Widziałam jej pełny dezaprobaty wzrok. Straszne uczucie. (…)

Słyszałaś wcześniej o innych osobach, które zachowywałyby się tak jak ty?

Nie. O seksoholizmie nie mówi się głośno. Jakby problem w ogóle nie istniał. Ludzie opowiadają o swoich różnych uzależnieniach, ale jeżeli chodzi o seksoholików – cisza. To wstyd blokuje nas przed przyznaniem się na forum do swojej słabości. Zanim moje uzależnienie, z którego doskonale zdaję sobie sprawę, doszło do głosu, nie sądziłam, że seks może być tak niszczący dla psychiki i ciała. Dla mnie niewątpliwie właśnie taki był, i dalej jest. (…) Uzależnienie od seksu to katorga. Jeżeli chcesz, żeby twoje życie było normalne, musisz poskramiać swoją dzikość, bezustannie walczyć z tą zwierzęcą stroną człowieka.

Ta walka trwa cały czas?

Na nasze spotkanie szłam od samochodu do kawiarni góra pięć minut. Po drodze minęłam sześciu mężczyzn, z którymi byłabym gotowa iść do pierwszej lepszej bramy i uprawiać z nimi seks. Ot tak, seks dla samego seksu. Specjalnie liczyłam, ile razy przez głowę przemknie mi myśl o seksie na tak krótkim dystansie. (…)

Mówisz, że budujesz wszystko od nowa. Co masz na myśli?

Z miasta do miasta przeprowadzałam się już sześć razy, licząc, że zmiana otoczenia da mi nowy start, bo nie będę na każdym kroku spotykać kogoś, kto wie, do czego jestem zdolna. Kogoś, komu wysyłałam wiadomości z propozycją seksu, albo wręcz kogo nagabywałam, żebyśmy poszli do łóżka. Że wchodząc do restauracji, nie będę się zastanawiać, czy chłopak, który przed chwilą powiedział mi „cześć”, to była jednonocna przygoda, dlatego twarz kojarzę, ale jego nie jestem w stanie umiejscowić w czasie i okolicznościach. Ale czy to ma znaczenie, gdzie jestem? Trochę ma, ale tak na serio nie ma. Nowe miejsce nie sprawi, że nagle przestanę mieć obsesję seksu. Seksoholik popada w swego rodzaju paranoję, która towarzyszy mu na każdym kroku.

Po pierwsze, chcesz więcej i więcej seksu. Po drugie, gdy jesteś w ciągu, ale zachowujesz pozory, że żyjesz normalnie – że chodzisz do kina i kosmetyczki, że spotykasz się ze znajomymi, że uczestniczysz w życiu rodzinnym – pojawia się w tobie strach, że oni albo już wiedzą, co robisz, albo za chwilę to odkryją.(…) Najłatwiej jest usunąć się w cień i nie mieć zbyt wielu kontaktów z ludźmi, którzy znają cię na wylot i potrafią rozszyfrować każdy twój gest czy po głosie rozpoznać twój stan. Nie mam już siły okłamywać matki czy ojca, że wszystko jest dobrze, kiedy nie jest. Nie chcę siedzieć na obiedzie rodzinnym i jak wariatka zerkać w telefon, żeby sprawdzić, czy chłopak, którego poznałam wczoraj w nocy w necie, już dał mi znać, że mogę do niego wpaść na seks. (…)

Swoją nieobecność zawsze usprawiedliwiałaś obowiązkami zawodowymi?

Kilka, co ja mówię, kilkadziesiąt razy dochodziło do sytuacji, że zmyślałam, że mam awarię w pracy, jakąś nagłą sytuację i muszę szybko wyjść z rodzinnej imprezy, żeby podjechać do biura. Tyle że nie było żadnej podbramkowej sytuacji, po prostu mój fuck buddy napisał do mnie, że właśnie teraz ma wolną godzinę i chęć wybzykania mnie na wszelkie możliwe sposoby. Moje uzależnienie w pewnym momencie doprowadziło do tego, że kiedy wychodziłam z domu, wcześniej umieszczałam w sobie miniwibrator. Działał na Bluetooth, czyli można było nim sterować za pomocą telefonu. Siedziałam z bliskimi, z rodziną czy na zebraniu w pracy i uruchamiałam tę zabawkę niby pod pretekstem, że muszę sprawdzić maile. Gdy wibrator się włączał, czułam ulgę. Jakbym wdrapała się w męczarniach na stromą górę i nagle mogła usiąść, żeby odpoczęły mi nogi. Alkoholik pewnie porównałby to z ulgą, jakiej doświadcza, gdy budzi się rano po nocnej libacji i bierze łyk alkoholu, żeby zabić kaca.

Wszyscy, z którymi pracowałam, widzieli, że ze mną jest coś nie tak. Że za moim dziwnym zachowaniem kryje się coś dziwniejszego. Bywałam rozkojarzona, nerwowa, nieobecna, wszystko mnie drażniło i pohukiwałam na każdego, kogo spotkałam. Wibrator pod ręką przynosił mi ulgę. Kiedyś osiągnęłam orgazm na ważnym spotkaniu z prezesem. Nieświadoma jęknęłam, gdy przemawiał. Wszyscy z mojego działu, a było to około dwudziestu osób, popatrzyli na mnie z zaskoczeniem, bo nie wiedzieli, o co chodzi. Zwaliłam to na rwę kulszową, która odezwała się po latach… Żadna rwa. Najzwyczajniej świecie dostałam orgazmu na oczach wszystkich. Wstyd mi za to.

Coś się zmieniło po tym wydarzeniu?

Nie, z czasem mój seksoholizm tylko się pogłębiał, a ja podporządkowywałam życie spotkaniom na seks. Rzeczy, które jeszcze do niedawna sprawiały mi przyjemność: kino, teatr, koncert, przestały mieć dla mnie znaczenie. Nie miałam na nie czasu. Nawet jeżeli umówiłam się z kimś, kogo lubiłam, w ostatniej chwili potrafiłam odwołać spotkanie, bo akurat zabrzęczała mi aplikacja randkowa, a jakiś gość chciał się bzykać. Nie potrafiłam mu odmówić, nawet jeśli miałam w planach już coś zupełnie innego. Zresztą nie było sensu, żebym odmawiała, bo myślami i tak byłabym z nim na spotkaniu. (…)

Ostatnio byłam w klubie w sobotnią noc. Sama. Poznałam Włocha, który przyjechał tu na weekend. Od razu pojechaliśmy do niego do hotelu. Seks z nim był dobry, ale nie rewelacyjny. Postanowiłam, że wrócę do klubu, żeby poznać kogoś innego, lepszego w łóżku. Pojechałam i poznałam. Znowu ten sam scenariusz: zamawiamy taksówkę, jedziemy do niego do domu, zabawiamy się. Już po wszystkim znowu poczułam, że mogłabym jeszcze, ale nie mam z kim. Gdy wchodziłam po raz kolejny do dyskoteki, ochroniarz wziął mnie za prostytutkę i zapytał bez ogródek, ile biorę za numerek, dodając, że chyba muszę być dobra, skoro mam takie powodzenie. (…)

Na co potrafiłaś się zgodzić?

Odejmuje mi rozum, więc nie jestem w stanie przeciwstawić się niektórym pomysłom. Na tamtą chwilę nawet nie chcę się przeciwstawiać, bo mi się to podoba. Refleksja przychodzi z czasem, już po. (…)

A miłość? Nie myślałaś nigdy, że mogłaby ci pomóc wyjść z uzależnienia?

Oczywiście, że tak sądziłam. Myślałam, że związek z drugim człowiekiem, który będzie dla mnie interesujący i pociągający fizycznie, sprawi, że przejdę metamorfozę i wrócę na właściwe tory w swoim życiu. Spotkałam kogoś takiego. Miał ujmujący uśmiech. Spotykaliśmy się i wspaniale spędzaliśmy czas. Włóczyliśmy się po mieście, żartowaliśmy, czuliśmy się ze sobą niezwykle swobodnie. Nadszedł dzień, który zaplanowaliśmy, że spędzimy razem. Leniwa sobota u mnie w domu – jemy, śpimy, oglądamy filmy. Pech chciał, że napisał do mnie mój były kochanek z propozycją, żebym do niego wpadła, bo jest podniecony do granic możliwości (…).

Przysłał roznegliżowane zdjęcie, dodał kilka wulgarnych zdań, co mi zrobi, jeżeli do niego wpadnę. Myślałam, że oszaleję, tak bardzo chciałam, żeby tamten gość potraktował mnie tak, jak opisał. Starałam się odganiać te myśli, przekonywałam siebie, że spędzam dzień z najwspanialszym facetem pod słońcem i że nie mogę go zdradzić. Ale głowę już miałam zawaloną wizjami, jak wchodzę do mieszkania tamtego i jak on bierze mnie na wszystkie możliwe sposoby. Tak zawsze robił. On też był seksoholikiem, wyjeżdżał do seksklubów na całym świecie i bawił się na potęgę. (…)

Wróćmy do historii. Jesteś z mężczyzną życia, a na seks zaprasza cię twój były kochanek. Co zrobiłaś?

Czułam, że za chwilę przegram z samą sobą i pojadę do kochanka, ale nie wiedziałam, jak to zrobić, przecież siedziałam w domu z moim chłopakiem. Nie chciałam, żeby się domyślił, że coś knuję. Leżeliśmy przytuleni w łóżku. W pewnym momencie udałam, że dzwoni mój telefon. W łazience głośno poprowadziłam „rozmowę” i zmyśliłam, że muszę pilnie wyskoczyć do biura na godzinę, góra dwie. Nie oponował. Uśmiechnął się tylko i zapytał, czy spotkamy się później w naszej ulubionej restauracji. Zgodziłam się, bo chciałam już wyjść, jak najszybciej wyjść.

„Jestem jak narkoman – on musi walnąć działkę heroiny, ja muszę dać komuś d***” [18+]

Pędząc samochodem do tamtego gościa, myślałam, że rozbiję się po drodze, bo z podniecenia nie potrafiłam się skupić. Dojechałam. (… ) A potem pojechałam do mojego chłopaka do restauracji. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, zamówiliśmy ulubione dania, rozmawialiśmy. Patrzył na mnie z taką miłością, że aż się przy nim popłakałam.

Dlaczego?

Z ogromnego poczucia winy. Przez cały wieczór zżerały mnie wyrzuty sumienia. Miałam ochotę wstać od stołu i rzucić się pod pierwszy nadjeżdżający samochód, byle skończyć to marne życie. Próbowałam zrozumieć, po raz kolejny, czemu, mając kogoś tak dobrego, na kogo mogę liczyć, kto jest pociągający, zachowuję się jak zwykła szmata. To jest straszne myśleć o sobie, że jest się materacem dla byle kogo. Ja sama siebie błagam, za każdym razem, gdy wychodzę od jakiegoś nieznajomego, żeby to był ostatni raz.

I co z tego? Rozczarowałam siebie już milion razy. I czasem zastanawiam się, że może nie ma w tym sensu, że żyję. Jestem swoją własną stręczycielką. (…)

Bardzo się męczysz sama ze sobą?

Noszę w sobie nienasycenie, które doprowadza do szaleństwa. Łatwy przykład. Wyobraź sobie, że jesteś spragniony, więc sięgasz po wodę, ale każdy łyk powoduje, że jeszcze bardziej chce ci się pić. Obłęd. Żeby zgasić to pragnienie, jesteś gotów uklęknąć na ulicy i wypić wodę z kałuży. I tak nigdy nie poczujesz się dobrze, bo satysfakcja nie jest możliwa. Spełnienie jest tylko pozorne, za chwilę znika, bo znowu pojawia się pożądanie. (…) Próbowałam żyć normalnie i stworzyć stały związek, ale za każdym razem kończyło się to porażką. Postanowiłam kiedyś powiedzieć o swoim problemie chłopakowi. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Zadawał pytania i próbował zrozumieć.

Nigdy wcześniej nie byłam aż tak szczera, mówiąc o swoim problemie. Łudziłam się, że ta otwartość sprawi tylko, że znajdę kogoś, kto mi pomoże. Kto w chwili, gdy ponownie będę stawać do walki z uzależnieniem, będzie po mojej stronie. Z naszego związku jednak z każdym dniem zaczęło coraz bardziej ubywać ciepła i czułości. Przestał się do mnie przytulać, dotykać mnie, całować…

W końcu zdobyłam się na odwagę i przy kolacji zapytałam, co się dzieje. Bo czułam, że coś się dzieje. Doznałam szoku, bo nie spodziewałam się, że będzie aż tak brutalny. „Twoje wyznanie było niepotrzebne”, „Brzydzę się tobą”, „Nie chcę być z kobietą, która na drugie ma Wenera”. Mówił długo. Chyba na zawsze zapamiętam tamte słowa. I tamten ból również. Wierzyłam, że gra w otwarte karty przyniesie zrozumienie, a ja nie będę miała poczucia, że go oszukuję, nie przyznając się do swoich słabości. Jeszcze tego samego dnia spakował swoje rzeczy i się wyprowadził. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Nie miałam też nawet do kogo zadzwonić. To jest w tym wszystkim najstraszniejsze, że…

Dokończ, proszę.

Że jestem w tym kompletnie sama. Oczywiście, psycholog powie, że moje uzależnienie odbija się na ludziach związanych ze mną, że oni również mają wynikające z tego problemy. Ale mnie w tym momencie nie interesują inni, bo problem tkwi we mnie, a ja sama nie potrafię się z nim uporać.

Gdy pomyślę o tych wszystkich seksimprezach, o mężczyznach, z którymi spałam, o własnych myślach, mam ochotę na siebie zwymiotować. Zawiązać sobie sznur na szyi. Strasznie się ze sobą męczę. Nienawidzę siebie. Nie jestem w stanie wytrzymać swoich myśli, ale nie umiem nad nimi zapanować. W głowie mam tylko seks. Pozbawiony przyjemności seks. Chodzę co chwilę na badania, żeby sprawdzić, czy nie złapałam jakiejś choroby. Umieram ze strachu, gdy znowu idę odebrać wyniki. Gdy okazuje się, że nic mi nie jest, czuję ulgę i oczywiście tłumaczę sobie, że to był ostatni raz, że już nigdy nie zafunduję sobie takiego stresu.