Go to content

Jagna Kaczanowska: Ja i moje nowe cycki. Bardziej cierpiałam z powodu alergii, niż po rekonstrukcji biustu. Serio!

Dziennikarka i pisarka, Jagna Kaczanowska, osiem miesięcy po operacji wycięcia nowotworu  poddała się rekonstrukcji piersi. Rozmawiamy z nią o tym, jak się teraz czuje, czy nowy biust jej się podoba i dlaczego na co dzień kompletnie o nim nie myśli. Tak szczerej rozmowy dawno nie było!

Porozmawiamy o twoich piersiach?

– Porozmawiamy.

Dwa miesiące temu poddałaś się rekonstrukcji piersi. Jak się dzisiaj czujesz?

– Dobrze, nawet bardzo. Muszę jeszcze przez miesiąc chodzić w gorsecie, który podtrzymuje biust, by wszystko się ułożyło. Nie wolno mi dźwigać. Ale nie czuję się obola i… cóż, żyję już normalnie.

Czy długo musiałeś czekać na implant? Do momentu aż lekarz powiedział: „Jest pani już zdrowa, więc daję zielone światło?”

– Ależ Iwona, ja się uważam za osobę zdrową. Przed wycięciem guza nie miałam żadnych objawów choroby, bo nowotwór został u mnie znaleziony na wczesnym etapie. Oczywiście przeszłam chemioterapię, co może dla wielu brzmieć złowrogo, ale ona była podana prewencyjnie, żeby komórki rakowe gdzieś się nie namnażały. Kiedy obudziłam się po operacji wycięcia guza, to normalnie miałam dwie piersi, bo lekarz zrobił to na tyle ładnie, że nie czułam się okaleczona. Po prostu ekspander wypełniał pierś, z której wycięto nowotwór. Już widzę, że chcesz spytać, co to jest ekspander. To taki woreczek z solą fizjologiczną, który wkłada się podczas operacji w miejsce po wycięciu tkanki gruczołowej z guzem.

Wracając do twojego pytania. Lekarze dziś bardzo często robią operację wycięcia guza i rekonstrukcję piersi za jednym razem, czyli od razu wkładają implant silikonowy. Jednak mój lekarz tego nie robi, bo uważa, że bezpieczniej jest najpierw włożyć ekspander, tym bardziej, że nie było jeszcze wiadomo, czy nie będę miała radioterapii. Natomiast na rekonstrukcję czekałam osiem miesięcy z kilku powodów. Po pierwsze, ponieważ naprawdę wyglądałam w porządku i mi się nie spieszyło. A po drugie, nie cierpię znieczulenia ogólnego, które nie najlepiej toleruję. Zmotywowało mnie jednak to, że bardzo chciałam już wrócić do jazdy konnej, za którą bardzo tęskniłam, a z ekspanderem nie wolno jeździć konno, bo istnieje niebezpieczeństwo, że ten woreczek pęknie. Przy implancie takiego zagrożenia nie ma, można normalnie uprawiać sport.

Czy wszystkie operacje robiłaś na NFZ?

– Prawie wszystkie. Zapłaciłam tylko za symetryzację drugiej piersi, dlatego, że w Polsce jest bardzo długa kolejka, by zrobić to z refundacji NFZ. Nie wszystkie szpitale proponują też swoim pacjentkom takie operacje. A czym jest symetryzacja? To operacja zdrowej piersi, by wyglądała tak samo, jak ta z implantem. Dla mnie to jest ważne, bo piersi zmieniają się jednak z wiekiem. Jeśli jedna będzie jak spod igły z nowiutkim implantem, a druga – że tak powiem – nadszarpnięta zębem czasu, to efekt estetyczny wyjdzie średni.

Nie jest to jednak koniec moich zabiegów, ponieważ na jesieni czeka mnie tzw. rekonstrukcja brodawki, a potem tzw. pigmentacja medyczna. Oglądałam już zdjęcia, jak to będzie ostatecznie wyglądać i muszę ci powiedzieć, że dziś te tatuaże 3D są po prostu niesamowicie realistyczne, łudząco podobne do naturalnego kolorytu brodawek. Słyszałam, że w Polsce tylko kilka osób się tym zajmuje zawodowo.

Czytałam w książce „Seks bez cycków”, którą napisała lekarka ginekolożka i seksuolożka – Monika Łukasiewicz, że pacjentki skarżą się, że nikt z nimi nie rozmawia na początku choroby o możliwości rekonstrukcji piersi. A one są tak skupione na tym, by przeżyć, że w ogóle nie pytają, jak ich piersi będą wyglądać po operacji. To prawda?

– Nie spotkałam się osobiście z taką sytuacją, choć sporadycznie czytam w Internecie na różnych kobiecych forach onkologicznych takie wypowiedzi. Z tego co wiem, dzieje się tak w dużych szpitalach, w których jest straszny „przemiał” pacjentek. Lekarze nie mają czasu z nimi rozmawiać i opowiadać im o rekonstrukcji, czasem też pokutuje podejście: „niech się pani cieszy, że żyje, co z tego, że bez piersi”. Jestem zdziwiona i oburzona, gdy czytam takie historie! Jeżeli nie ma przeciwwskazań medycznych do rekonstrukcji piersi, to standardem w Polsce jest rozmowa z chirurgiem na ten temat. Dla mnie zawsze było oczywiste, że będę chciała mieć dwie piersi. Ładne piersi.

Tuż po mastektomii z wszczepieniem ekspandera, kiedy wróciłaś do domu, pozwoliłaś fotografce Iwonie El Tanbouli–Jabłońskiej zrobić sobie piękne czarno-białe zdjęcie.

– I w czerwcu tego roku to właśnie zdjęcie wygrało Grand Press Photo 2022 w kategorii Single – People. Uważam, że to zdjęcie jest piękne i że ciało w chorobie i po chorobie też może być seksy. Jesteśmy istotami seksualnymi od narodzin do śmierci, a nie tylko w wieku 20 lat.

Iwona towarzyszy mi od samego początku w różnych momentach mojej choroby. Była ze mną w szpitalu, towarzyszy mi też w zwykłych czynnościach, jak zabawa z dziećmi czy spacer z psami. Ona tworzy z tego swój długofalowy projekt, pokazując moje życie.

Czy mogę spytać, jak twój partner zareagował na twój nowy biust?

– Odpowiem tak: my jesteśmy z sobą wiele lat, dlatego bardziej patrzymy na siebie jak na istoty ludzkie, a nie jak na zdekompletowane ciała. Oczywiście mój partner martwił się i troszczył, ale nie było tak, że jakoś przesadnie się cieszył, że będę miała nowe cycki. (śmiech).

Czy ty dziś stajesz przed lustrem i myślisz sobie: „Ależ ja mam fajne cycki!”

– Chyba… nie. Ale zastanawiam się, czy ten moment w ogóle kiedykolwiek nastąpi. Oczywiście nowy kształt jest teraz ładniejszy niż ten, który miałam wcześniej. Wiadomo – mam 45 lat, jestem po dwóch porodach i dwóch karmieniach piersią, więc oznaki starzenia się zostały cofnięte. Moje piersi wyglądają teraz jakbym miała jakieś trzydzieści lat. Jak patrzę w lustro, to widzę ładne piersi, ale naturalne, więc… no cóż, po prostu nie zwracam na nie specjalnie uwagi. I myślę, że to jest właśnie świetne po rekonstrukcji. Natomiast w szpitalu, gdy zobaczyłam dwie piersi po operacji – jedną z implantem, a drugą po symetryzacji – byłam zachwycona!

Ja dziś po prostu żyję i na co dzień nie pamiętam o piersiach, chemioterapii i operacji usuwania guza z 2021 roku. Niedawno byłam w moim ulubionym sklepie w Milanówku. Jeden z pracowników powiedział do mnie: „Dawno pani u nas nie było. I myśmy z kolegą o tym dziś rozmawiali”. Uśmiechnęłam się, ale dopiero, kiedy wyszłam, zrozumiałam: „Boże, oni chyba chcieli mi powiedzieć, że myśleli, że ja umarłam”. (śmiech). Opowiadam ci tę historię, żebyś zrozumiała, że ja na co dzień naprawdę nie myślę o raku. Czasem po prostu ktoś mi o tym przypomina.

Niedawno rozmawiałam z koleżanką i opowiadałam jej, że czuję się jak wypluta, bo ostatnio pogoda jest do bani. A ona powiedziała: „No, ja też czuję się wypluta, ale ja jestem zdrowa”. Więc powiedziałam jej to, co tobie na początku: „Ależ ja też jestem zdrowa!” Oczywiście, będę jeszcze przez kilka lat pacjentem onkologicznym. Ale muszę ci powiedzieć, że w roku 2022 bardziej cierpiałam wiosną z powodu alergii i lejącego się wiecznie kataru, niż z powodu rekonstrukcji biustu. Serio!

To chyba dotykamy mitu, dotyczącego pacjentów onkologicznych. Cały czas nam wydaje się, że rak to wyrok!

– Kiedyś po prostu nowotwory piersi były późno wykrywane, razem z przerzutami. Być może dlatego wielu z nas myśli, że po nowotworze jesteś wiecznie chorym człowiekiem. Ale teraz, kiedy nowotwory są wykrywane we wczesnych stadiach, wszystko szybciej wraca do normy. Są już bardzo skuteczne linie leczenia, naprawdę, wiele kobiet ma szansę na pełne wyzdrowienie. Ważne, żeby zdążyć wyłapać chorobę w odpowiednim momencie. Kobiety nie powinny dawać się zbywać lekarzom, bo ciągle słyszę opowieści, że lekarz powiedział: „Pani jest za młoda na raka”, albo „To nie wygląda jak rak”. Trzeba robić badania, nawet prywatnie, żeby jak najszybciej mieć pełną diagnozę. To kluczowe.

Włosy mi odrosły, pierś pewnym sensie też, uśmiech pozostał. Oczywiście, że ja nie wróciłam do takiego samego życia, jakie miałam dawniej. Teraz wiem, co jest ważne. W psychologii to się nazywa wzrost potraumatyczny. Dziś mam poczucie ulotności życia i stałam się bardziej wyrozumiała dla siebie i dla innych, tolerancyjna i cierpliwa. Nagle wiesz już, czym nie warto się przejmować.

Kiedyś za bardzo przejmowałam się sytuacjami zawodowymi. A teraz już się tym po prostu nie przejmuję, bo uważam, że takie kłopoty są przejściowe. Leczenie w zasadzie też jest taką sytuacją przejściową.

Co dziś jest dla ciebie naprawdę ważne?

– Ludzie, których kocham i wypełnianie swojego życie czynnościami, które sprawiają mi przyjemność i dają poczucie spełnienia. Może łatwiej mi tak mówić, bo miałam szczęście. W miejscach, w których się leczyłam – głównie państwowo na NFZ – spotkałam znakomitych, oddanych lekarzy i empatyczne pielęgniarki, którym do dziś jestem wdzięczna, nawet za drobiazgi. Pamiętam, że pielęgniarki przed zastrzykami lub pobieraniem krwi mówiły do mnie, jak do małego dziecka: „A teraz ta mała pszczółka, która panią użądli, to ja”. Czasami słucham, jak inne pacjentki są traktowane w szpitalach przez personel medyczny i jestem w szoku. Ja nie musiałam zmagać się ani z chamstwem, ani z uprzedmiotowieniem.

Jagna, ty masz twardy charakter i sama walczyłaś o siebie. Nie czekałaś, że ktoś cię nagle wyręczy – mąż, matka, przyjaciółka. Czytałaś specjalistyczne artykuły, znalazłaś wspaniałych lekarzy, onkolożkę Małgorzatę Stelmaszuk i chirurga Klaudiusza Czerniawskiego oraz dobrą placówkę Lux Med, która ma podpisany kontrakt z NFZ.

– Nigdy nie postrzegam tego w kategoriach walki i jakiegoś specjalnego zbrojenia się do niej, ale w kategoriach zwykłego leczenia. Myślę, że najważniejsze, by trafić do lekarza, z którym się będziesz się dobrze czuła. Moja pani doktor pamięta, jak mam na imię, że kocham zwierzęta i jazdę konną. Jestem dla niej człowiekiem, a nie numerem PESEL. Podobnie dla mojego chirurga. Ale początkowo miał mnie operować inny lekarz. Pamiętam pierwszą wizytę, po której wiedziałam, że do tego lekarza już nie wrócę. On w ogóle nie patrzył na mnie, cały czas przeglądał papiery, a jak zadałam mu pytanie i cytowałam wyniki badań, których oczywiście nie przeczytałam w „Hallo!”, tylko w fachowej publikacji, żachnął się, że chyba za dużo wiem. To mnie strasznie zdenerwowało.

W końcu trafiłam do dr Czerniawskiego i u niego czułam się bezpiecznie. Dlatego, moim zdaniem, nie warto tkwić w szpitalu, który położony jest najbliżej twojego miejsca zamieszkania. Znam pacjentki, które dojeżdżały kilkaset kilometrów, by być tam, gdzie czuły się szanowane i zaopiekowane.

Wiele kobiet podziwia cię za siłę ducha!

– Powiem ci też, że dziś odzywają się do mnie dziesiątki kobiet, a niedawno napisała znajoma, która powiedziała, że tylko dzięki mnie udało jej się przejść tak bezproblemowo przez własną chorobę. Oczywiście, ja w to nie wierzę, bo uważam, że ona zawdzięcza wszystko sobie, bo znalazła siłę. Mocno wierzę w to, że to jest jednak nasz wybór, w jaki sposób będziemy chorować. Ale zawsze jest bardzo miło, gdy słyszę takie słowa i czasem zastanawiam się, czy nie powinnam stworzyć instytucji na podobieństwo douli, która towarzyszy ciężarnej. Może coś w rodzaju coacha onkologicznego, który pomaga kobietom przejść przez chorobę nowotworową.

Szczerze? Świetny pomysł!

– Kobiety chcą słuchać optymistyczny historii, a jeśli ktoś opowiada o swoim doświadczeniu onkologicznym bez martyrologii, bo sam to przeżył, to jest bardziej wiarygodny. Dlatego teraz piszę dla Wydawnictwa AGORA książkę, by kobiety mogły czerpać z moich doświadczeń.


Jagna Kaczanowska – dziennikarka, pisarka i psycholożka. Od stycznia 2021 roku wie, że zachorowała na raka piersi. Mam dwójki dzieci: Michała (6 lat) i Ani (3 lata). Partnerka Romana. Najbardziej znaną do tej pory serią autorki jest “Ogród Zuzanny”. To cykl powieści obyczajowych, w którym bohaterowie walczą o szczęście i nie mają zamiaru rezygnować z marzeń. Cykl szybko stał się bestsellerem w Polsce i cały czas przyciąga kolejnych czytelników.