Lidia, mama czternastoletniej Zuzi, wygląda jak cień samej siebie. Nie śpi po nocach, nasłuchuje, czuwa. Czasem zaśnie na kwadrans, by potem znów być w gotowości. Zuzia już dwa targnęła się na swoje życie. Powód mógłby się wydawać błahy, odrzucił ją chłopak, w którym się zakochała i na głos skomentował w klasie, że Zuzia jest za gruba.
Dla dziewczyny to był cios, podwójny, bo nie dość, że jej uczucie nie zostało odwzajemnione, to słowa lekko rzucone na forum, pewnie dla poklasku, wryły się w jej głowie na tyle, by z dnia na dzień praktycznie przestać jeść. Gdy schudła kilka kilo i koleżanki z klasy zaczęły ją chwalić, kontynuowała głodówki. Lidka najpierw tłumaczyła sobie, że pewnie to przez stres, że siódma klasa, tyle sprawdzianów, zawirowania w szkole. Zuzia świetnie się kryła, udawała, że je, jedzenie chowała po kieszeniach, w chusteczki, w stanik.
Choć była niewątpliwie smuklejsza, Bartek nadal nie zwracał na nią uwagi. To wtedy zaczęła się ciąć. Gdy ostrze lekko sunęło po skórze, a krew ciepłą strużką płynęła po przedramieniu, dziewczyna poczuła błogi spokój. Odkryła zatem „uspokajacz”. Blizny po spotkaniach z żyletką ukrywała pod bluzą, na w-f nie ćwiczyła, Lidka pisała jej usprawiedliwienia, nie chcąc, by córka niepotrzebnie spalała kalorie.
Do łazienki dziewczyna nikogo nie wpuszczała i gdyby nie to, że przez przypadek nie zamknęła drzwi, a Lidka nie weszła tam niosąc pranie, pewnie nawet by nie wiedziała, że Zuźka się tnie. Zszokowana matka rozmawiała z córką całą noc, razem wtulone w siebie płakały. Lidia miała nadzieję, że to było tylko kilka incydentów i że przy szybkiej reakcji dziewczyna przestanie się okaleczać.
Ruszyła machina, spotkania z psychologiem, szukanie terapii, kontrole córki na każdym kroku – gdy je (o ile w ogóle), gdy korzysta z toalety, gdy bierze prysznic, gdy idzie do szkoły, gdy z niej wraca. Matka przejrzała wszystkie rozmowy córki z koleżankami. Wtedy zyskała jasny obraz tego, co ta czuje i myśli.
Dziewczyna jednak, choć sprawdzana na niemal każdym kroku, w chwili nieuwagi Lidki podcięła sobie żyły. Gdyby ta w sklepie była dłużej, córki pewnie by już nie miała. Kobieta nie zapomni wycia karetki pod domem, radiowozu który przyjechał wnet po niej i skupiska gapiów, których interesowało, czemu to pogotowie i policję akurat tu wzywają. Zuzia wylądowała w psychiatryku z automatu. Przy próbach samobójczych wszystko ma pewien schemat, dostaje się kuratora, robi się wgląd w rodzinę, dziecko trzeba poobserwować, zaleca się psychoterapię.
Lidia w pewnym momencie ucieszyła się nawet, że Zuzia w końcu tam trafiła. Nie miała fizycznie już siły bez przerw czuwać przy córce. Nie przejmowała się plotkami ze strony sąsiadów i znajomych, najważniejsze było zdrowie i życie jej dziecka. Zuzia w szpitalu spędziła miesiąc, nieco przytyła, uspokoiła się, rokowała dobrze. Wróciła do domu i do szkoły, po tygodniu znów zaczęła się ciąć. Robiła to, gdy wyczerpana matka przysypiała na kwadrans. Tabletki zaś wzięła, gdy ta pojechała na godzinę do pracy. Musiała, mieli ważny audyt. Miała bardzo wyrozumiałą szefową, która rozumiała jej problemy, jednak w tym dniu na godzinę potrzebowała swojej pracownicy na miejscu. Gdy Lidka wracała do domu czuła, ze coś jest nie tak.
Gdy zobaczyła karetkę i radiowóz pod domem wiedziała, że Zuzia znów targnęła się na swoje życie. Dziewczyna sama była może dwadzieścia minut. Nieprzytomną znalazł ją tata, z którym Lidia się wymieniała dyżurami przy córce. I znów, ratowanie dziecka, pobyt w szpitalu, terapia za terapią, powrót do domu po kilku tygodniach i czuwanie przy Zuzi. Lekarze już nie spieszą się z dobrymi rokowaniami, nie wykluczają pobytu dziewczynki w zamkniętym ośrodku. Zuzia jest póki co wyciszona przez leki, znów nieco przybrała na wadze, ale odgrodziła się od świata. Rodziców nienawidzi, a matki już najbardziej. Jest labilna jeśli chodzi o współpracę, nigdy nie wiadomo w jakim będzie nastroju, czy coś zje, czy nie zrobi sobie krzywdy. Lidka odchodzi od zmysłów, schudła kilka kilo, zauważyła siwe włosy na swojej głowie, żyje w permanentnym stresie. Jest totalnie bezsilna, widząc, że jej córka znika, zabija siebie kawałek po kawałku, nienawidzi wszystkich dookoła.
Odwiedzając córkę na oddziale poznała matki innych dziewczynek. Kobiety są w kontakcie, wspierają się w ratowaniu swoich córek dokładnie tak jak ich córki udzielają sobie rad, jak schować jedzenie, jak bezszelestnie zwymiotować, które leki brać, gdzie się ciąć, by nikt nie zauważył. Matki natomiast w jaki sposób funkcjonować w domu, by nie dawać dziewczynom szans na tak drastyczne działania. Lidka jest tylko jedną z setek tysięcy matek walczących o swoje znikające córki.
Karoliny piętnastolatka pali papierosy i pije alkohol do nieprzytomności. Dzięki temu została zauważona w klasie. Córka Magdy, lat szesnaście, uprawia seks dla zabawy i ogłasza to na potajemnie założonym koncie na Instagramie. Ilość odbytych stosunków wyliczała twierdząc, że bycie dziewicą to porażka. Gdy ktoś nagrał jej poczynania na Tik-Toku dziewczyna wzięła leki. Natalka Renaty tnie się po całym ciele. Każdy powód jest dobry, by żyletka „popieściła jej ciało” (jak dziewczyna napisała w pamiętniku). Liwia, uczennica klasy ósmej, głodzi się już kilka miesięcy. Waży trzydzieści siedem kilo. Jej rodzice starają się o przyjęcie dziewczynki do prywatnego ośrodka. Koszt bagatela – kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Trzynastoletnia córka Eweliny objada się kompulsywnie, nie radzi sobie ze stresem. Szesnastoletnia Oliwia ucieka z domu. Zawsze znajdzie sposób, by się wymknąć, choć jej matka zrezygnowała z pracy, by jej pilnować. Córka Małgosi kilka razy próbowała sobie odebrać życie. Za piątym razem się jej udało. W liście pożegnalnym przeprosiła za to, że jest taka słaba i nie ma siły żyć.
Moja córka znika – może powiedzieć jeszcze tyle matek i ojców, walczących o swoje córki każdego dnia. To nie dziewczyny z patologicznych rodzin. To dzieci kochane, niekoniecznie pozostawione same sobie, ambitne, zdolne, inteligentne. To młodzież, którą przerasta rzeczywistość – pandemia, wizerunek człowieka w social media, wojna tuż obok.
Dla rodziców to walka, bardzo nierówna, bo w jakimś momencie nie ma się wpływu na własne dziecko. Nie działają kary ani nagrody, ani straszenie sądem, szpitalem, poprawczakiem czy cmentarzem. Czasem nie działa już nic. Człowiek wyje z bezradności w poduszkę, wali głową w mur, szukając pomocy gdziekolwiek. A tej jest za mało. Polska psychiatria dziecięca nie jest wydolna, nie jest traktowana poważnie. Rodzice odbijają się od drzwi skomląc o miejsce. To dramat wielu polskich rodzin, zwykłych, normalnych. Nie nam oceniać co poszło nie tak. Ja sama zawarłabym pakt z samym diabłem widząc, że moja córka znika…