Konto założyłam w październiku 2019. Ja, matka trójki dzieci, od pół roku stąpająca po równi pochyłej, zwanej rozwodem z psychopatą… Moje poczucie własnej wartości ślizgało się gdzieś po kątach wynajętego mieszkania, w którym z powodu paranoi prześladowczej po 12-letnim małżeństwie z gościem, który mnie śledził dosłownie wszędzie. Codziennie sprawdzałam czy nie ma kamer lub podsłuchów… bałam się jak cholera, ale wiedziałam, że muszę zrobić coś, żeby wyjść z błędnego koła, jakim stało się moje życie. Chciałam znów być kobietą! A co da nam więcej poczucia kobiecości i seksapilu niż śliniący się faceci? Wiem… ale u mnie podziałało!
W listopadzie był Mariusz, starszy o 10 lat, jak się okazało dyrektor dużego oddziału znanej firmy, żonaty i dzieciaty, ale potrafił pisać… urzekł mnie swoim kosmopolityzmem i miłością do Włoch. I nie szczędził pieniędzy na przyjemności. Ale seks – porażka. Dzięki niemu dowiedziałam się, że toksyka rozpoznaję na odległość, moja intuicja to moja tarcza, a asertywność od teraz to drugie imię… i że uwielbiam saunarium i seanse saunowe!
W grudniu był Michał, rozwodnik, ojciec i przyjaciel dla swojego syna i kumpel jego matki. Świetny człowiek do całonocnych rozmów o najlepszym lekarstwie na przeziębienie dla dzieciaków, ostatnim genialnym koncercie w jego teatrze, który prowadził i o tym w jaki sposób przyparł by mnie do ściany i wsunął swoją rękę pod skórzaną spódnicę. To robiło swoje, moja seksualność kipiała. W sypialni był dziki i namiętny. Ale on się zakochał, a ja nie toleruję papierosów… Tutaj dotarło do mnie, że nie muszę brać „pierwszego jak leci” byleby był…
W styczniu Karol. Miłośnik luster w sypialni, shibari i lekkiego bdsm. Potrafił monologiem przez telefon wywołać u mnie takie doznania, jakich niejeden pewnie nie dałby rady będąc obok… Poznawanie własnego ciała przed lustrem, przy świecach i z telefonem przy uchu jest dużo lepsze niż czytanie Greya. Spotkanie w jego mieszkaniu, w sypialni faktycznie pełnej luster to niezapomniane doświadczenie. Sex w wyszukanej bieliźnie i patrzenie na odbicie własne i partnera… Ale jego tęsknota za byłą była zbyt silna. Tam zrozumiałam, że nie można tworzyć swojego życia na nowo, ciągnąć za sobą smród starego. I że w swojej sypialnie będę miała lustra!
W lutym był Romek. Rozwodnik w ogromnym konflikcie z była żoną, pogubiony w byciu ojcem dla dwóch córeczek i totalnie niedojrzały w sprawach damsko męskich. Zapalony amator salsy, mieliśmy razem iść na kurs. Niestety plany swoje, a życie swoje, na kurs nie dotarłam. Trochę chciał mnie uczyć w domu, trochę chciał być we wszystkim co robię, trochę radzić i uczyć się ode mnie, piekł i przywoził mi domowe chleby, a w walentynki zawitał z Rafaello… ale zrozumiałam, że ja kolejnego dziecka nie potrzebowałam… mój partner musi być dojrzały i inteligentny emocjonalnie…
Każdy z powyższych był „jednorazówką”, kontakt tylko do pierwszego seksu, później koniec. Nie chciałam się w nic angażować. Ja tylko miałam latać nad ziemią na obłokach mojej kobiecości!
I w marcu pojawił się Wojtek. Tzn pojawił się już wcześniej, od jakiegoś czasu sporadycznie, ale ciekawie pisaliśmy i ciągle nie mogliśmy trafić na wspólną herbatę. Potrafił mnie zaskoczyć, kiedy nagle zadzwonił bez zapowiedzi, a dotąd tylko pisaliśmy. W samochodzie z moim nastolatkiem, na zestawie głośnomówiącym, udałam, że to klient z pracy. Gdy się zadzwoniliśmy wieczorem, gdy dzieci spały, rozmawialiśmy 4 godziny. O niczym i o wszystkim. W lutym w końcu się udało, okazał się być interesującym człowiekiem, ale wtedy uznałam, że to idealny materiał na kumpla, nic więcej. Wizualnie totalnie nie był w moim typie, ze względu na nadwagę. Ale naprawdę potrafił mnie zaskoczyć! I gdy zaprosił mnie na koncert (nikt nigdy nie zaprosił mnie na koncert), w dwie godziny zorganizowałam opiekę dla dzieci a w myślach już przeglądałam zwartość szafy. Okazało się, że wejście na koncert do loży VIP to dla niego pikuś, a Karaś i Rogucki to jego znajomi. Sam jest pracownikiem technicznym w zespole jednej z najpopularniejszych obecnie wokalistek, nie raz pracował dla wielu artystów, a światek scen, świateł, gitar, perkusji i dobrego wokalu to jego bajka… Trochę mi to imponowało, ale bardziej to, że on nie robił z tego powodu szumu, a wręcz krył się z tym, żeby „złapać kogoś na siebie, a nie na popularność” jak mówił. Był szczery i skromny w tym wszystkim. Po koncercie, szybka kolacja i kilka godzin spędziliśmy na rozmowie w… samochodzie. I tam pocałował mnie po raz pierwszy. I to też było zaskoczeniem. Bo w sumie ja nadal myślałam, że to świetny kumpel. Ale pocałunek zmienił wszystko. Od tamtego momentu pisaliśmy do siebie praktycznie codziennie i rozmawialiśmy wieczorami. To naprawdę był świetny kumpel, taki od wszystkiego. I wtedy zrozumiałam, że chcę, żeby podstawą mojego związku była przyjaźń…
Czekała go ostatnia rozprawa rozwodowa w sądzie, bardzo się stresował, a nasze wieczorne rozmowy również o przyczynach rozpadów naszych małżeństw dawały nam obojgu bardzo dużo wsparcia, zrozumienia i zbliżały nas do siebie. Marcin ma córkę, która jest dla niego najważniejsza, a wiadomość, że ja jestem mamą trójki dzieciaków nie przeraziła go, choć początkowo nie chciał uwierzyć. W dniu rozprawy ja postanowiłam zrobić mu niespodziankę i po przyjechałam do jego mieszkania. Był strasznie zdenerwowany po sądowej batalii, ale chyba też wdzięczny, że mógł z kimś o tym pogadać. Nadmiar emocji sprawił, że wylądowaliśmy … na jego nadmuchiwanej kanapie. Jednak wtedy ja postanowiłam, że nie chcę, żeby to była „jednorazówka” jak poprzedni tindermeni… Ale chciałam, żeby on też mógł wybrać. I uzgodniliśmy, że jeśli dojdziemy do 5 randki, to dopiero wtedy…
I wtedy spadł na nas lockdown…
Zamknięcie w domach, zakaz przemieszczania, restrykcje w sklepach, pozamykane szkoły, praca zdalna… Strach, kontra chęć spotkania się z nim i tęsknota…
Ale i wygrała chęć poznania nowego… innego… fascynującego…
Przyjeżdżał (a dzieliło nas 35 km) wieczorami, kiedy było ciemno, a moje dzieci już spały. Żeby nikt nie wiedział, nikt nie wiedział, sąsiedzi nie donieśli, nie mieli pretensji. Widzieliśmy się co 4,5 dni. Gotowaliśmy wspólnie kolacje, siadaliśmy na kanapie z winem i gadaliśmy godzinami. Mieliśmy niewiele możliwości – mieszkanie 60 mkw, dzieci śpiące w pokojach obok i krycie się przed światem.
Piąta randka oczywiście była wyjątkowa, ale po niej to był istny szał. Dziś wiem, że idealne dobranie się pod każdym względem w sferze seksu jest możliwe! Nikt nigdy nie działał na mnie w taki sposób, nikt nigdy nie spowodował, ze byłam taka dzika i taka delikatna, i wrażliwa i zdecydowana. W niczyich ramionach nie czułam się nigdy tak bezpieczna, bezbronna i silna jednocześnie. Potrafił nie tylko doskonale pieścić moje ciało, ale pieścił też umysł, serce i duszę… Zrozumiałam to, gdy początkiem maja zadzwonił i poinformował, że nie może przyjechać. W pierwszej kolejności pomyślałam, że może córka została u niego na noc. Ale okazało się, że miał wypadek na motocyklu. Ta wiadomość zmroziła mnie całkowicie. Chciałam natychmiast wsiąść do samochodu i jechać do niego! To nic, że lockdown, to nic, że dzieci bez opieki, to nic, że auto służbowe z gps i nie mogę go ruszyć… Byłam przerażona wizjami tego, w jakim on może być stanie. Rozmawialiśmy już o tym kiedyś, że jak wsiada na motor, traci hamulce i zdolność racjonalnej oceny sytuacji. Byle szybciej i dalej…. Okazało się na szczęście, że jest już w domu, bierze gorącą kąpiel żeby zeszło napięcie, czuje się raczej dobrze, tylko trochę boli go bark i ma parę zadrapań. Zastopował mnie oczywiście z przyjazdem do niego, ale przegadaliśmy jeszcze sporo czasu zanim emocje opadły i mógł położyć się spać. Ja nie mogłam zasnąć. Uświadomiłam sobie, że mi na nim zależy. Tak zwyczajnie chyba… Jak na bliskim człowieku. Jak na przyjacielu. Jak na kumplu od seksu bo był blisko. Tak przecież ustaliliśmy, nie idziemy w związek, ja z ciągnącą się sprawą rozwodową, w terapii żeby móc poukładać sobie życie na nowo, on z pracą, w której większą część roku spędzał na trasach koncertowych po kraju. Przecież to rozumiałam i się zgodziłam, świadomie, po co komplikować sobie życie, i komuś…
Ale zrozumiałam, że z każdą chwilą chciałam więcej jego. Ale nie tak, że tutaj, teraz i już. Nie. Chciałam świadomie, powoli zbudować coś trwałego. Z nim właśnie. Z jedyną osobą przy której w 100% byłam sobą… W dresach i wielkich skarpetach na stopach, ale on wiedział, że z czerwonym pedicurem, który mu się bardzo podobał. W potarganych włosach, po seksie, ale z galopującym sercem i rumieńcem na twarzy, którą on całował przytulając mnie. Ze łzami na policzkach kiedy rozmawialiśmy o naszej przeszłości. Z łaskotkami i lodami, gdy miałam chandrę. Z paznokciami odbitymi na jego plecach w namiętności i delikatny, czułym głaskaniu w chwilach refleksji…
I zrobiłam coś, czego chyba nie powinnam była zrobić. Albo zrobiłam to zbyt wcześnie. Albo w niewłaściwy sposób. Tych albo do dzisiaj jest milion. I pytań „dlaczego?”i „co by było gdyby?”
Powiedziałem mu przy okazji kolejnego spotkania. Že jest dla mnie ważny. Że wystraszyłam się, że mogłabym go stracić. Źe to nic wielkiego i poważnego jeszcze nie jest, ale nie będę okłamywać siebie, że to nie jest nic. Bałam się. Pierwszy raz przy nim bałam się, ale pokonałam ten strach, jak nigdy wcześniej nie umiałam. Długo leżeliśmy wtuleni w siebie, całowałam jego obolały bark, a on tulił mnie do siebie głaszcząc po plecach. Sex był inny niż zwykle – długi i powolny, pełen czułości, delikatności, pasji. Miałam wrażenie, ze wcześniej nie byliśmy tak blisko, nigdy nie czuła, żebyśmy aż tak stapiali się w jedno. Oboje braliśmy i dawaliśmy w tym całych siebie, ze wszystkimi doświadczeniami, rysami, błędami i nadziejami. To było… magiczne…
I się skończyło…
Coraz mniej wiadomości i telefonów, zero spotkań, unikanie, oskarżanie, ignorowanie, frustracja, kłótnie.
Po powrocie do normalności, po zakończeniu lockdownu, miałam nadzieję, że jednak będziemy mieli możliwość poznać się inaczej, sprawdzić jak nam będzie poza moim mieszkaniem, moją kanapą, bez śpiących dzieci za ścianą, z naszymi dziećmi buszującym w parku, z innymi ludźmi, naszymi znajomymi… Ale nie było możliwości… Moja wina, wyszły demony dotąd siedzące głęboko i nieprzepracowane na terapii. Jego wina, chęć odizolowania się od tego co pozornie sprawia zawód, a w głębi skrywa uczucia. Ból, który poczułam, gdy usłyszałam, że nie będzie już niczego więcej, mam w sercu do dzisiaj.
Utraciłam jedną, małą, część siebie. Tę, która już należała do niego, a ja nawet nie wiedziałam o tym. Ale największy chyba żal mam o to, że podjął tę decyzję sam, beze mnie, bez rozmowy, bez podjęcia choćby minimum wysiłku żeby spróbować. Ja dałam mu wybór, na początku. On mi na końcu nie…
Myślał, że załatwi to przez telefon. Tutaj się wściekałam. Nie pozwoliłam. Kazałam spojrzeć sobie w oczy. Chciałam usłyszeć od niego stojącego naprzeciw, że 4 miesiące nic nie znaczyły, że wspieranie się w tak trudnym okresie, który każdemu dał w tyłek, nic nie znaczyło, że przynoszenie ptasiego mleczka gdy nie miałam nastroju, nic nie znaczyło. Że sex był tylko sexem, kiedy ja czułam, że jest inaczej. Że wspólne wygłupy w kuchni były niczym. Że wielogodzinne rozmowy i zarwane noce to było nic.
I zobaczyłam i poczułam, że się bał…
Zrozumiałam, że sam się pogubił…
Noc perseid, jezioro, koc i długa rozmowa. Ostatnie przytulenie, ostatni wdech zapachu jego ciała, ostatnie dźwięki jego aksamitnego głosu, ostanie spojrzenie w te niebieskie oczy. „Dziękuję”, które wtedy usłyszałam dało mi więcej, niż chciałam. Upewniło mnie w moim przekonaniu, że to nie było nic. Że to było wielkie „coś”.
Dzisiaj, z perspektywy prawie półtorej roku, jestem wdzięczna.
- Za cudowny czas który mieliśmy wtedy.
- Za wsparcie którego potrzebowałam, żeby zrozumieć, że jestem kompletna i wystarczająca.
- Za poczucie bezpieczeństwa, brak oceniania, zrozumienie.
- Za najlepszy sex na świecie – oficjalnie wystawię referencje jeśli będzie taka potrzeba
- Za moją kobiecość, która rozkwitła na nowo.
- Za złamaną deskę w kanapie, która przypomina.
- Za to, że nauczył mnie że można być samą i szczęśliwą.
- Za noc perseid – teraz już każda będzie spędzona z czułymi wspomnieniami.
- Za pustkę w sercu, która została wypełniona miłością do samej siebie.
- Za to, ze jestem lepsza dzięki Niemu.
I pomimo, że już nikt na Tinderze nie przypadł mi do gustu, z nikim już nie pisało mi się tak dobrze, nikt nie był taki zabawny, interesujący, tajemniczy… Aplikacja się kurzy, ale dzisiaj wiem, że może zmienić życie na lepsze, nawet jeśli nie znajdziemy tam partnera na całe życie, to możemy znaleźć miłość na całe życie…
Wiem, że to może głupie, albo dziwne, ale ja i tak czuję, że jeszcze będzie pięknie, że to po prostu nie był ten moment, że będzie cdn… może w którąś noc perseid… z piosenką „Pistolet” w tle… teraz moją ulubioną…