Go to content

„Amelie” są wśród nas… Rozejrzyjcie się tylko

Powiedzcie sami, czy to nie najprawdziwsza Amelia z tej Gabrysi?
Fot. iStock / ferrantraite

Pamiętacie film o Amelii, która znalazła przypadkiem, w łazience swego paryskiego mieszkanka, ukryte tam przez małego chłopca (kilkadziesiąt lat wcześniej) pudełko z jego „skarbami”? Postanowiła oddać je właścicielowi, a jeśli się uda go odnaleźć, Amelia będzie uszczęśliwiać innych ludzi. W rezultacie okazuje się jednak, że ona sama bardzo potrzebuje tego, by i ją ktoś uszczęśliwił. Jak to zwykle w takich opowieściach bywa, szczęście dogania w końcu Amelię i łapie ją za rękę.

Dlatego właśnie to jest ulubiony film Gabrysi, która jak żadna inna znajoma mi osoba wierzy w to, że naszym życiem rządzi splot przeróżnych, mniej lub bardziej szczęśliwych zbiegów okoliczności. Jedyne, co trzeba zrobić, to odrobinę tym zbiegom pomóc. I ona im pomaga, tak jak umie najlepiej.

Zaczęło się bardzo niewinnie, od pani Hani, sąsiadki z pierwszego piętra. Gabrysia często mijała ją na klatce schodowej. Starsza pani uśmiechała się nieraz nieśmiało, ale bardzo serdecznie. Miało się przeczucie, że musi być fantastyczną towarzyszką dłuższych i krótszych rozmów, takich przy herbacie z sokiem malinowym. Ponieważ jednak obu damom brakło odwagi by uczynić pierwszy krok i poznać się lepiej, Gabrysia mogła się o tym nigdy nie dowiedzieć. Na szczęście pewnego dnia, gdy stała w oknie, szeroko otwartym z powodu upału (i jak tu nie wierzyć w te zbiegi okoliczności?) na podwórku, na ławeczce między piaskownicą a śmietnikiem pani Hania drżącymi palcami otwierała kopertę, którą przyniósł jej listonosz. – Od syna?- zapytał jeszcze na odchodnym, a starsza pani odparła odruchowo – Nie, on tak rzadko pisze. Nie same słowa, ale ton jakim zostały wypowiedziane trafił prosto w gabrysine serce.

Nie, nie napisała wzorem Amelii listu i nie podrzuciła go do skrzynki pocztowej pani Hani. Zrobiła coś o wiele prostszego, banalnego. Pokonała nieśmiałość. Dwa dni później usiadła na ławeczce tuż obok pani Hani i zaczęła z nią rozmawiać. O sobie, o swoim rodzeństwie, o życiu, o wróblach na dachu… I okazało się, że nawet w kwestii tych wróbli, z nową znajomą rozumie się doskonale. Następnego dnia pani Hania wyniosła na dwór ciastka z konfiturą i opowiedziała o swoim synu. I wnuczce, która już studiuje, ma zielone oczy i czarne włosy. I bardzo lubi jazz.  A kiedy zrobiło się chłodniej, ze swojej ławeczki koło śmietnika, przeniosły się do mieszkania pani Hani. I wiecie co? Oczy pani Hani odzyskały dawny blask, a jej śmiech, rozbrzmiewający teraz często okazał się perlisty i tak zaraźliwie radosny, że sąsiedzi nie mieli sumienia gniewać się, gdy zdarzało się, że w mieszkaniu na pierwszym piętrze bywało za głośno.

Drugi znajomy Gabrysi, Sebastian mówi, że za to, co dla niego zrobiła, będzie jej wdzięczny do końca życia. Gdyby nie ona, pewnie dalej wracałby codziennie wieczorem z pracy na budowie chwiejnym, choć tanecznym krokiem. Po jednym takim powrocie Gabrysia, przez ścianę w swej maleńkiej kuchni  usłyszała kłótnię Sebastiana z ojcem. Nie raz słyszała ich rozmowy – Jesteś młody, zdolny, pracowałeś w tylu znanych miejscach, a skończyłeś na budowie! Staczasz się! – grzmiał ojciec. – Weź się w garść, masz tu adres, wydrukowane referencje zaniesiesz do tej restauracji. Nie można całe życie rozpamiętywać jednej porażki!

Ową porażką, jak niedługo potem wyznał Gabrysi Sebastian, okazało się źle ulokowane uczucie i całkiem spora suma pieniędzy…  W każdym razie, gdyby następnego dnia Gabrysia  nie posklejała referencji Sebastiana (wyrzucił je przez okno drąc uprzednio ostentacyjnie ), nie przepisała ich i nie zaniosła pod zapisany na podartym skrawku papieru ołówkiem adres, los Sebastiana mógłby się potoczyć naprawdę zupełnie inaczej. – To najlepszy kucharz jakiego znam  – powiedziała drżącym głosem menadżerowi restauracji, a ten postanowił jej zaufać. Dalej wszystko potoczyło się szybko: zdumiony chłopak odebrał telefon i został zaproszony na rozmowę, potem na próbny miesiąc pracy. Dziś jest sous-chefem.  A o „pomocy” Gabrysi dowiedział się od pani Hani.  Kiedy może, wpada do sąsiadki na pierwsze piętro, pogadać  i podrzucić coś dobrego do jedzenia obu paniom.

No i jest jeszcze Małgosia, która kocha Kamila. I Kamil, który za Małgosią świata nie widzi. Gdyby nie Gabrysia, ci jej znajomi z pracy (osiedlowa biblioteka) nie byliby parą. Wziąwszy sobie do serca radę z ukochanego filmu („Weź dwoje stałych bywalców… wmów, że za sobą szaleją, i niech się podgotują”) Gabrysia zeswatała dwie udręczone dusze, które dotąd zdecydowanie źle lokowały swe uczucia.

Powiedzcie sami, czy to nie najprawdziwsza Amelia z tej Gabrysi?

Tu właściwie mogłaby się kończyć historia, którą dziś opowiadam. Ale wiecie przecież, że dobro wysłane raz w świat nie rozmywa się w nicości. Efektem śniegowej kuli wywoła mniejszą lub większą falę pozytywnych zdarzeń. I w końcu wróci do tego, kto je zapoczątkował.

Rok temu Gabrysia zachorowała. Choroba postępowała szybko, po miesiącu stan Gabrysi był poważny, a rokowania nie dawały dużej nadziei na to, że Gabrysia szybko wyzdrowieje. Wieść o chorobie rozeszła się szybko wśród jej znajomych. Każdy chciał „jakoś” pomóc. Jedni zbierali pieniądze na leczenie, inni zajęli się jej dwoma kotami. Pani Hania modliła się codziennie o jej zdrowie, Sebastian przemycał do szpitala swoje popisowe dania poupychane w pudełkach po lodach. A Małgosia i Kamil po prostu byli, trzymali ją za rękę, gdy leczenie okazywało się ponad siły, a gdy energia wracała, przynosili Monopoly i rozbawiali Gabrysię do łez. Po pięciu wyczerpujących miesiącach walki o zdrowie nastąpił cud: remisja choroby. Dziś jeszcze nie wiadomo, czy tylko chwilowo, czy też na stałe smutny cień zniknął z życia Gabi i jej przyjaciół. Jedno jest pewne. Do chorej Gabrysi wróciło tyle samo ( a może nawet więcej) ciepła, myśli, dobrej energii niż ona sama zdążyła dać innym. Z takim przekonaniem wróciła Gabrysia do domu, do swoich dwóch kotów, do sąsiadów o których mówi ” moi bliscy”. I do rozmów z mamą, która, lata temu wyjechała za granicę by zarobić pieniądze na „lepsze życie” dla córki. Tylko nigdy nie wróciła.

*Historia „Gabrysi” zawiera sobie elementy historii trzech wspaniałych kobiet. Każda z nich była Amelią. Dwie odeszły gdzieś dalej, wyżej. Już jako dobre duchy wspierają tych, których kochały. Do ostatniej dobro zdążyło wrócić. Jest najszczęśliwszą mamą i żoną.