Moje małżeństwo trwało pięć lat. Rozpadło się z różnych powodów, choć bez żadnego większego dramatu w tle. Ot, proza życia, niedopasowanie, inna wizja rodzicielstwa po urodzeniu się dziecka, uciekanie w pracę i rozmowę z innymi. Były próby ratowania, jak widać – bezskuteczne. Ponieważ jeszcze za mało czasu upłynęło, bym sama mogła ocenić, czy dało się ten związek naprawić i w jaki sposób, postanowiłam zapytać cztery pary z długim stażem, jak przez te wszystkie lata radzili sobie z kryzysami.
Trudno się dzisiaj nie pogubić. Z jednej strony słyszymy: „Myśl o swoim szczęściu, masz jedno życie” albo „Szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko”. Inni dla odmiany mówią: „Walcz o swój związek, każda para musi się dotrzeć” czy „Idźcie na terapię, walczcie dla dzieci”. Patrzymy na pokolenie naszych rodziców, dziadków i przecieramy oczy ze zdumienia, że potrafili tyle lat ze sobą wytrzymać. To prawdziwa miłość? A może ciężka praca i masa wyrzeczeń?
Małgosia i Mirek – 26 lat stażu małżeńskiego
Poznali się jeszcze w szkole średniej. On, rok starszy, chodził do klasy o profilu matematycznym, ona, humanistka, długo nie zwracała na niego uwagi. Dopiero gdy zaprosił ją na bal maturalny, spojrzała na niego nieco inaczej. Od tamtej pory są nierozłączni. Ślub wzięli na ostatnim roku studiów, gdy Małgosia była w 6. miesiącu ciąży. – Na ten ślub bardzo naciskali nasi rodzice. My też go chcieliśmy, ale wówczas miałam wrażenie, że ktoś nas do tego zmusza i ingeruje w nasz życie – wspomina Gosia. Dziś nie żałuje, że 26 lat temu wyszła za Mirka. – Oczywiście, że nie było nam łatwo. Mirek chciał robić karierę naukową, a ja musiałam zajmować się dzieckiem. Kilka lat po naszym ślubie moi rodzice zginęli w wypadku, a że jestem jedynaczką, miałam tylko jego – opowiada.
On rzadko mówił o uczuciach. Ona natomiast trajkotała non stop. Miała jedną zasadę – w związku trzeba rozmawiać. To powtarzała jej matka. – Mirka kiedyś doprowadzało to do szału, ponieważ nie uznawałam kładzenia się spać bez wcześniejszego pogodzenia. Żadne zasypianie na kanapie czy w drugim pokoju nie wchodziło w grę. Strasznie go do denerwowało, ale widział, jakie to dla mnie ważne – mówi. Po latach przyznał, że miała rację. I to on, a nie Gośka, powiedział o tym ich wspólnej córce podczas błogosławieństwa przed ślubem. – „Kaśka, nigdy mu nie odpuszczaj. Nawet jak będzie uciekał przed tobą do garażu, nie daj kumulować tej złości” o tak jej powiedział – wspomina Gosia.
Jej rada dla nowożeńców? Rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa. – Ważne, żebyście rozmawiali o wszystkim i o niczym. Dzielili się obserwacjami, mówili o emocjach i uczuciach. A przede wszystkim nigdy nie chodźcie spać pokłóceni – radzi.
Baśka i Adam – 31 lat stażu małżeńskiego
– Mój ojciec był alkoholikiem, często na naszych oczach bił matkę. Gdy byłam nastolatką, doskonale wiedziałam, jaki będzie mój przyszły mąż. Przede wszystkim nie mógł być taki jak ojciec – opowiada Baśka. Stwierdziła wtedy, że zasługuje na coś lepszego i nigdy nie popełni błędów swojej matki. Wiedziała, że zasługuje na chodzący ideał. Wybranek jej serca miał mieć dobrą pracę, być czułym i kochającym mężem, a także dobrym ojcem. Oczywiście musiał też być przystojny. Adam na pierwszy rzut oka wydawał się być takim właśnie człowiekiem. Pobrali się, gdy mieli po 24 lata. – Był dobrym mężem, nie miałam do niego zastrzeżeń. Wiele zmieniło się, gdy pojawiły się dzieci. Uciekał w pracę, nie potrafił się nimi zajmować – opowiada. Nie ukrywa, że miała do niego mnóstwo żalu.
Kryzysów mięli sporo. Baśka ciągle miała poczucie, że zasługuje na kogoś lepszego, że gdzieś tam jest jej rycerz z bajki. Często porównywała go z mężami koleżanek i zawsze na ich tle wypadał w jej oczach słabo. – Długo zajęło mi zrozumienie, że nie powinnam oczekiwać perfekcji – mówi.
Jej rada dla nowożeńców? Szanujcie swoje różnice i nie oczekujcie, że partner będzie dokładnie taki, jak sobie wymarzyłyście. – Może zmienić się na przestrzeni lat, tak jak i wy. Doświadczenia życiowe nas kształtują. Pozwólcie sobie być sobą. Po prostu – radzi.
Ilona i Krzysiek – 28 lat stażu małżeńskiego
– Dzisiaj, po 28 latach razem, mogę śmiało powiedzieć, że przeciwieństwa się przyciągają – mówi Ilona. Kiedyś nikt nie dawał im szans. Ona była domatorką, skupioną na mężu u dzieciach, on grał w kapeli rockowej i chciał podróżować po całym świecie. On był rozrzutny (ale prezenty to jej kupował, oj kupował!), ona przeliczała każdy grosz. On porywczy, ona rozsądna. Nawet w kwestii wychowywania dzieci długo nie potrafili się dogadać. – Krzysiek rzadko bywał w domu z powodu pracy. Gdy już się pojawił, rozpieszczał dzieci. Ja zawsze byłam tym złym policjantem – mówi.
Przez te wszystkie lata udało im się jednak wypracować wspólny system działania. Po prostu zaczęli się uzupełniać. Czasem musieli oczywiście iść na kompromisy, ale koniec końców zawsze oboje byli zadowoleni. – Pamiętam jak kiedyś wydał nasze wszystkie oszczędności na domek w Jastarni. Byłam wściekła. Powiedziałam, że to koniec i wnoszę o rozwód. Miałam dość tych jego różnych genialnych pomysłów – wspomina. Ale ostatecznie pojechali na wczasy, bo wykupił je z myślą o niej. Bo była zmęczona, bo rzadko razem spędzali czas.
Jej rada dla nowożeńców? Nie próbujcie się do siebie upodobnić. Szanujcie różnice i uzupełniajcie się. – Ważne, żebyśmy na zewnątrz zawsze trzymali wspólny front. Żeby jedno za drugim stanęło murem. A w domu? W domu sobie możecie dyskutować do woli – radzi Ilona.
Iza i Mariusz – 25 lat stażu małżeńskiego
Mariusz wyprowadzał się z domu dwa razy. Jeśli ten pierwszy można było liczyć, bo poza domem spał raptem tydzień. Za drugim razem wyniósł się na pół roku. – Boże, jaka ja kiedyś byłam zaborcza! Aż chce mi się śmiać z samej siebie – opowiada Iza. Pobrali się przed 30-tką. On szalenie przystojny, ona śliczna, ale z traumą z dzieciństwa. Zawsze czuła się gorsza. Nic więc dziwnego, że Mariusza oplotła jak bluszcz. Po kilku latach wspólnego życia nie miał już żadnych znajomych, bo Izka na nic mu nie pozwalała. Miał się w pełni poświęcać rodzinie. Gdy pierwszy raz się wyprowadził, obiecała się zmienić. Za drugim razem już tak łatwo nie było, ponieważ jednocześnie poznał inną kobietę.
– Tak, zdradził mnie. To był dla mnie moment przełomowy. Zawsze sądziłam, że skoku w bok nie wybaczę, ale właśnie ta zdrada otworzyła mi oczy. Namówiła go na terapię. Wtedy to jeszcze nie było takie modne jak dzisiaj. Ukrywaliśmy to przed rodziną i znajomymi – wspomina. Kilka lat upłynęło, zanim udało im się wszystko wyprostować.
Jej rada dla nowożeńców? W małżeństwie nie chodzi o to, by uzależnić drugą osobę od siebie. Chodzi o partnerstwo oparte na pewnej zależności. – Trzeba zauważać swoje błędy i umieć się do nich przyznawać. No i trzeba też szanować odrębność swojego partnera jako niezależnego człowieka. Na siłę nikogo się przy sobie nie zatrzyma – radzi.
Trzeba przyznać, że brzmi to całkiem logicznie, prawda?