Na niebieskiej, świeżo malowanej ławce pod moim blokiem, ktoś przykleił kartkę. A może nie przykleił jej tam wcale, tylko oderwała się od jakiegoś słupa ogłoszeniowego, a wiatr przywiał ją tutaj z daleka, na ten kwadratowy placyk z fontannami, małym, wesołym klombem kolorowych kwiatów i porzuconą dziecięcą zabawką – ciężarówką z plastiku. Na kartce, trzepoczącej delikatnie jedną stroną, ów ktoś napisał dwa zdania: Szukam Żony dla Mojego Taty. Musi być najlepsza. Pod spodem widniał numer telefonu komórkowego i śmieszny, dziecięcy rysunek, skopiowany lub zeskanowany i powielony w czarno-białym kolorze. Na rysunku dom, taki dokładnie jak malują go dzieci: prostokąt i dach z trójkąta, a na tym prostokącie trzy postacie – dwie duże i jedna mniejsza. Ścisnęło mnie za gardło. Dlaczego? Nie nadaję się na żonę, a nawet jeśli, to już jeden mąż popełnił to szaleństwo i się ze mną ożenił. Mimo to, zanotowałam skrzętnie ten numer telefonu, bo zdarzenie to wydało mi się tak piękne, że warte choćby upamiętnienia banalną notką w telefonie. Tego popołudnia wybrałam zapisany czarnym atramentem numer.
– Halo, słucham? – powiedział zdecydowany głos męski, ani trochę nie dziecięcy. – Dzień dobry, ja dzwonię w sprawie ogłoszenia. – Ogłoszenia? – Tak. Wie pan, na moim osiedlu, na ławce z napisem „świeżo malowane” znalazłam karteczkę z tym numerem telefonu. – Z tym numerem? A co ja niby mam do zaoferowania?
– Pan nie oferuje, pan szuka. A właściwie nie pan, tylko pana córka lub syn. Ale ja nie dzwonię dlatego, że mogę nią być. Tą żoną. Ja dzwonię, bo mnie ta karteczka wzruszyła. Jestem dziennikarką i…
Chwila niezręcznej ciszy. Dociera do mnie, że to może jakiś dziecięcy psikus, zaczynam przepraszać i tłumaczyć się głupio, ale męski głos przerywa mi szybko.
– To są jakieś kpiny. Proszę sobie nie robić żartów. Do widzenia!
Siedzę jeszcze przez chwilę w poczuciu, że zrobiłam coś niewyobrażalnie głupiego, gdy w moim ręku zaczyna wibrować telefon. To ON. Facet z ogłoszenia.
– Przepraszam panią. Źle panią potraktowałem. Córka napisała te ogłoszenia w zeszłym tygodniu. Od śmierci żony ma takie dziwne pomysły. Ona myśli, że…
– Że panu źle samemu, że kogoś pan potrzebuje?
– Tak, chyba tak.
– Denerwuje to pana? Myślę, że to to cudowne, że córka chce by był pan szczęśliwy. Ale z drugiej strony… Co one mogą wiedzieć o nas, te dzieci. I o naszym dorosłym życiu. Niech pan to ukróci. Nie można przecież dzieciom pozwalać by kierowały naszym dorosłym życiem.
– Myśli pani? O, moja córka jest bardzo mądra. Ona bardzo dużo widzi, wie pani. Wie, że będę miał katar, zanim jeszcze zacznie mnie kręcić w nosie. Ufam jej w tych sprawach.
– Zgoda, w sprawie kataru. No, ale nie powinna przecież zajmować się pana życiem miłosnym, prawda? Pan wie najlepiej, co dla pana dobre. Pan jest dorosły. Sam mógłby jej pan coś doradzić w tej kwestii. Ile ona ma lat? 9?
– 11, jest całkiem dużą dziewczynką. Rozsądną. To już cztery lata, od kiedy żony nie ma, wie pani. Ale ja naprawdę nikogo nie szukam, tylko głos pani wydał się zachęcający do rozmowy. Ja tak mało rozmawiam ostatnio. Chyba, że w pracy. Ale to nie są rozmowy o życiu, o tęsknocie.
– Pewnie córka myśli, że pan tęskni za drugim człowiekiem. Niech pan jej powie, że to nieprawda. Niech się niepotrzebnie nie martwi.
– Tak… Właściwie, to wie pani… Ja tęsknię za drugim człowiekiem. Dziękuję.
Kończymy rozmowę, a ja czuję, że mała dziewczynka, która napisała czarnym atramentem dwa krótkie zdania zmieniła dziś nie jedno, lecz dwa życia. A kto wie, czy nie więcej.