Go to content

„Pospiesz się, cholerny gnoju”. Do ojca, który urządzał swojemu synowi awantury w sąsiednim namiocie

fot. Michał Parzuchowski/Unsplash

Człowieku, nie dość, że rozbiłeś namiot swojej rodziny pół metra od mojego, to jeszcze zachowywałeś się, jakby jego ściany były ze stali zbrojonej. Nie wiem, czy brakowało ci wyobraźni, czy inteligencji. A może ty myślałeś, że nic nie słychać przez materiał namiotu? Pewnie przywykłeś, że zawsze drzesz się na swoją rodzinę i sposób, w jaki zwracasz się do syna i żony, uważałeś już za normalny. Ale normalnym on nie jest!

Zbudowałeś wokół swojego namiotu płotek z wysokiego parawanu. Taki, że nic nie było widać, co się u was dzieje. Ale słyszałam, że rano kopałeś w garnki i piłowałeś swoją paszczę. Bez przerwy. Robiłeś pauzę tylko wtedy, gdy jakimś cudem udało się już wam wyjść na plażę. Wtedy wszyscy wokoło czuliśmy ulgę, a gęsta atmosfera awantury i twojego wkurwienia i nabuzowania pomału ulatywała. Znów mogliśmy wszyscy odpoczywać, pić w spokoju herbatę, dyskutować. Po prostu odpoczywać.

Człowieku, tak nie wolno zwracać się do syna. Ty robiłeś mu jakąś koszmarną musztrę, darłeś się na niego dzień w dzień dosłownie o wszystko: że za wolno się rusza i ubiera, nie rozwiesił mokrych spodenek na sznurku, przewrócił kubeczek, nie poszedł z matką. Ciągle słyszałam: „Problem masz, żeby się psem zająć?!”, „Pospiesz się, cholerny gnoju”, „Zaraz dostaniesz w dupę”.

Najgorsze, że twojego dziecka nie było słychać. Ty zaczynałaś miotać się po namiocie od samego rana. Codziennie krzyczałeś na chłopca, który nic nie mówił, nic ci nie opowiadał. Niemy uczestnik twojego wkurwionego awanturowania się. Bulgotu, wkurzonego krzyku, jazgotu, powtarzanych z furią słów, inwektyw i fraz.

Kiedy go w końcu zobaczyłam, byłam w szoku. Chłopiec miał najwyżej pięć, może sześć lat. Drobny blondynek o słodkiej buźce. Smutny. Grzeczny. Cichy. Nieufny. Przestraszony ze spuszczoną głową, nie patrzył sąsiadom w oczy, tylko przemykał między namiotami. Pewnie się wstydził. Dzieci nie są głupie, wiedzą, że twoje awanturowanie niosło się po całym campingu. Może dlatego nikt się z twoim synem nie bawił? A może to on wstydził się nawiązać jakąkolwiek znajomość? Inne dzieciaki biegały roześmiane, psociły, zaglądały do namiotów sąsiadów, pytały mnie, czy mogą pogłaskać psa.

Twój syn sunął przez camping smutny, zawsze ze spuszczoną głową, niemo obserwujący swoje stopy.

Potem zaczęłam zastanawiać, gdzie jest ta jego matka, bo jej też nigdy nie słyszałam i nie widziałam. A przecież ty, krzycząc na chłopca, non stop powoływałeś się na nią: „Bo matka chciała, bo już cię trzy razy prosiła”. Ciągle wkurzałeś się, będąc poniekąd jej adwokatem: „Nie pomogłeś matce, nie poszedłeś z matką” Dlaczego ta kobieta nie przerwała tych awantur? Dlaczego nie stawała w obronie swojego dziecka, by miało normalne wesołe wakacje?

W końcu i ją zobaczyłam. Zmywała naczynia w publicznej kuchni na campingu. Drobna brunetka, zadbana, ale smutna. Chłopiec jej pomagał. Zastanawiałam się, czy do niej jakoś zgadać? Ale jak jej powiedzieć, że żyje w koszmarze? Pewnie dobrze o tym wiedziała, pewnie zdawała sobie z tego sprawę. Czy była zastraszana przez tego wiecznie wkurzonego faceta? A może było jakoś inaczej? Może to ona podburzała męża przeciwko synowi, bo przecież on zachowywał się jak jej adwokat z tym swoim: „Bo matka już trzy razy ci mówiła”. Czy ona przypadkiem nie przekierowywała agresji męża z siebie na dziecko? Czy w takich sytuacjach sąsiedzi powinni jakoś reagować? Nawet nie z powodu tego, że „podbuzowana” atmosfera w namiocie obok codziennie rano zwyczajnie nam wszystkim przeszkadzała, ale że tak blisko nas odbywała się zwykła przemoc na dziecku.

Kiedy kolejnego dnia znów słyszałam jak miotasz się przed namiotem i pohukujesz na syna, pomyślałam: dlaczego nie wstanę i nie powiem ci wprost: „Kolego, tak nie wolno odnosić się do dzieci. Przestań. To przemoc!” Przecież jak ktoś głośno słucha radia, nie mam z tym problemu, by zwrócić mu uwagę. Potrafię w środku nocy wstać i iść do ogniska, by powiedzieć młodzieży, by przestali krzyczeć, bo wszyscy już chcemy spać. Dlaczego więc nie staję w obronie tego chłopca?

Oczywiście wiem dlaczego! W głowie mam jedno zdanie: „To nie twoja sprawa!”
Zastanawiam się, czy faktycznie sposób wychowywania dziecka, traktowania go w domu jest prywatną sprawą rodzica? Dziś myślę, że powinnam jednak coś zrobić dla tego chłopca. Może ty przegoniłbyś mnie na cztery wiatry? Może obraziłbyś mnie jednym ze swoich przekleństw? A może zwyczajnie zawstydziłbyś się i choć na chwilę dał temu dziecku święty spokój? Bo nie jestem naiwna i nie wierzę, że zmieniłbyś swojego podejście do rodziny.

Ta historia wydarzyła się trzy lata temu, a ja wciąż pamiętam twarz tego smutnego chłopca. Dziś już reaguję. Z zasady. Liczę się z tym, że mogę zostać zbluzgana i nawyzywana od wścibskich bab. Trudno! Uważam, że jeśli potrafię zwrócić uwagę komuś, by na campingu przyciszył muzykę, to moim obowiązkiem jest też zwracać uwagę, by nie krzyczeć na dziecko. Przemoc to nie tylko bicie, dawanie klapsów i szarpanie. Przemoc to także wyzywanie, musztra, dręczenie słowami i zalewanie dzieciaka dzień w dzień swoim podłym humorem.