Go to content

„Dałam w prawo… i żałuję do dzisiaj. Wiem, że czyha na kolejną dziewczynę”

Para na randce
fot. Cotttonbro Studio/Pexels

Najbardziej popularna aplikacja. Taka, co facetów akceptuje się, przesuwając ich zdjęcie w prawo. On miał naprawdę przepiękne foty i w dodatku pisał kulturalnie. Uwodził mnie stopniowo. Codziennie rano wysyłał serduszko na powitanie i krótki miły tekścik. Po jakichś dwóch tygodniach uzależniłam się od tego, prosiłam, byśmy się spotkali. A on trochę zwlekał, tłumacząc, że ma odpowiedzialne zajęcie, bo dowodzi statkami towarowymi w jednym z największych portów dostawczych na Bałtyku. To mi niezmiernie imponowało.

Facet zbyt idealny

Kiedy się już spotkaliśmy, był elegancko ubrany, ogolony, zabrał mnie do dobrej restauracji, bez wahania zapłacił za kolację, nie nalegał na seks. Po dwóch miesiącach uznałam, że to po prostu jest facet idealny. Zarabia, przystojny, stabilny, zaradny. Już czułam, że chcę z nim być na zawsze. Choć miałem też taki mały podszept z tyłu głowy, że to jest bajka. Bajka, która nie ma szansy na spełnienie, bo wszystko wygąda zbyt idealnie. Wiecie, co mam na myśli? Obcierasz sobie palec w ciasnych szpilach, a on w domu przykleja ci plasterek i delikatnie całuje obolałe miejsce; ale nie ciągnie cię do łóżka. Dosłownie szalałam z pożądania, a w brzuchu czułam motyle.

Był tylko jeden kłopot. Ten facet, nazwijmy go może… Przemek, miał mało dla mnie czasu. Spędzaliśmy ze sobą naprawdę intensywnie kilka godzin, a potem była przerwa, podczas której tęskniłam, a on słał mi miłe SMS. Pytał: jak się czuję, jak mija mój dzień, ale nigdy nie dostawałam od niego np. relacji, co on dziś robił. Tłumaczyłam sobie, że – jak każdy facet – Przemek bywa zamknięty, a poza tym miał przecież taką odpowiedzialną pracę. Po kilku miesiącach zaczęłam więc nalegać, byśmy zamieszkali razem. I tego kroku, przyznaję, najbardziej dziś żałuję.

Było nam fajnie… tylko jakieś siedem dni

Szybko zauważyłam, że tak naprawdę nie buduje się między nami szczera bliskość. Poprzedni moi faceci nie ukrywali przede mną haseł do swoich telefonów czy komputerów. To było naturalne, że jak chciałam sprawdzić na ich laptopach swoją pocztę, to podawali mi kod do odblokowania. Tym razem jednak tak nie było. Przemek obsesyjnie pilnował swojego telefonu. W zasadzie się z nim nie rozstawał. Dlatego wpadłam w lęk, który początkowo nazywałam paranoją. Za wszelką cenę chciałam dowiedzieć się, co on ukrywa i pewnego dnia mi się udało.

Przemek wyszedł z psem, a jego laptop nie zdążył się automatycznie wylogować. Wtedy odkryłam, że mój ukochany nadal korzysta z portali randkowych. Odkryłam, że przesuwa w prawo dziewczyny, zaczepia je i pisze im rano dokładnie takie same wiadomości jak mi kiedyś. Jednego dnia potrafił wysłać do pięciu kobiet: „Jak się czujesz, kochanie?” A kolejnego do tych samych: „Jak ci minął dziś dzień? Czy wydarzyło się coś miłego? Tęsknię za wiadomościami od ciebie”. No szlag!

Powinnam była natychmiast się od niego wyprowadzić

Ale… uwierzyłam mu. Uwierzyłam, gdy mówił, że kocha tylko mnie i przeprasza. Patrzyłam, jak kasuje wszystkie aplikacje na moich oczach i jak podaje mi PIN do swojej komórki. W pamięci miałam też wszystkie te bajkowe chwile z początku naszego związku i to chyba na tamten moment przeważyło.

Wkrótce jednak zaczęło się prawdziwe piekło. Dotarło do mnie, że z tym facetem jest coś nie tak. Choć skasował aplikacje, nadal ukrywał przede mną telefon. Znikał na wiele godzin w weekendy, opowiadał, że musi odwiedzić pod Krakowem ojca, z którym nie chciał mnie poznać. Pakował walizki, wyjeżdżał z domu na trzy dni. Według mnie: jeździł wtedy do innych dziewczyn, którym, tak jak mi, obiecywał rodzinę, ciążę, dziecko. Ja po prostu byłam jedną z wielu. Przemek w tym samym czasie urabiał sobie kolejną i kolejną kobietę.

Kiedy wrócił z jednego z takich „niby wyjazdów”, powiedziałam, że nie jestem głupia i że chcę od niego odejść, bo już dłużej nie wytrzymam wyszukiwania poszlak zdrady. Wąchałam jego ubrania, znajdowałam miniaturki hotelowych szamponów w walizce, a w kieszeniach płaszcza papierki po słodyczach, których on nie cierpiał. Możecie mnie nazwać wariatką, ale kobieta po prostu wie, kiedy jest zdradzana i to w jednym czasie z wieloma naraz. Ja wiedziałam!

Kiedy jednak zaczęłam się pakować, on szantażował, że się zabije. Przywiązał nawet sobie sznur do drążka zamontowanego we framudze pokoju, założył go sobie na szyję i udawał, że się krztusi. Tego było dla mnie za dużo, trzasnęłam drzwiami z postanowieniem, że już nie chcę mieć z tym szajbusem nic do czynienia. Ale to był dopiero początek piekła. Najgorsze dno miało dopiero nastąpić.

Najpierw nękał telefonami i SMS-ami, w których insynuował, że go zdradzam, że jestem, cytuję: „suką i kurwą, która się wyprowadziła do innego, zapewne bardziej zamożnego”, więc go zablokowałam. Kiedy zobaczyłam, że stoi pod moją pracą i wcale nie zmierza się z tym ukrywać, byłam w szoku. Dzwonił do mnie na stacjonarny numer przy biurku i mówił: „Błagam, podejdź do okna, chcę tylko zobaczyć przez moment zarys twojej sylwetki. Tak bardzo cię kocham”. Przez niego nie mogłam pracować, bałam się, co ludzie o mnie pomyślą.

Radziłam się koleżanek, czy mam zgłosić to nękanie na policję, bo chciałam się go pozbyć i normalnie żyć. One jednak mówiły, że to chyba nie ma sensu i że lepiej spróbować się z nim jakoś dogadać po dobroci. Teraz wiem, jak bardzo się myliły.

Syndrom gotującej się żaby

Jak się zorientowałam, w co wdepnęłam, to było już za późno. Przemek szantażował mnie, że jeśli nie dam mu ostatniej szansy, to on naprawdę się zabije. Postanowiłam więc iść za radą przyjaciółek i umówiłam się z nim w kawiarni, byśmy mogli sobie wszystko wyjaśnić. Na początku było miło, on twierdził, że rozumie i że bardzo żałuje. Ale kiedy powiedziałam, że nie chcę, by odwiózł mnie do domu, uderzył mnie w twarz. Dwa razy, ale tak mocno, że wybił mi zęba z przodu. Nie wiedziałam, czy krzyczeć, czy płakać, czy uciekać, bo nigdy ze strony faceta nie spotkała mnie taka agresja, ale to nie był koniec!

Po tygodniu znów stał na parkingu pod moją pracą. Mówił, że jak nie wsiądę z nim do samochodu i nie pojadę porozmawiać, to narobi mi takiego wstydu, że nikt mnie nie będzie chciał już zatrudnić. Miał oszalałe oczy, zupełnie nie ten sam człowiek, po prostu potwór w obłędzie. W ręku miał brzytwę. Krzyczał, że potnie mi twarz, żeby nikt już mnie nie chciał, że to jest kara, która mi się należy. Nagle zbiegli się ludzie. Byłam na danie, na dnie strachu, rozpaczy i bezsilności.

Zgłosiłam to wszystko na policję

Wyjechałam na długie wakacje, a potem poszłam do psychiatry, który stwierdził, że muszę brać lekarstwa antylękowe, bo przeżyłam… traumę. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść, sama chodzić po ulicy, bo wszędzie go widziałam. Tak naprawdę do tej pory żyję w lęku. Psychoterapeutka od roku pracuje ze mną na różnych poziomach. Ostatnio zaproponowała, bym spróbowała odszukać inne ofiary tego człowieka i że może w ten sposób zyskam grupę wsparcia, która pozwoli mi poczuć, że ten facet oszukał inne inteligentne kobiety. Znalazłam pięć dziewczyn i zamierzamy się spotkać w przyszłym tygodniu. Jednak nie daje mi tylko spokoju to, że Przemek nadal poluje na inne ofiary. On cały czas jest w ruchu. Ostatnio minęło mi przed oczami jego zdjęcie na jednym z portali randkowych. Dziewczyny, uważajcie na siebie!

Jolka

Imiona, miasto i kilka szczegółów zostały zmienione na prośbę naszej czytelniczki