Go to content

„Mam 50 lat, pracowałam 6. Uśpiłam swoją czujność i dlatego dziś nie mam przyszłości”

fot. damircudic/iStock

Kompletnie nie wiem, jak do tego doszło. To ja byłam kiedyś w naszym związku tą lepiej zarabiającą. A teraz czuję się jak kompletnie zero. Ale zacznijmy od początku. Poznaliśmy się z mężem jako nastolatkowie. On przyjechał do Gdańska na studia z maleńkiej miejscowości. Z takiej, w której były tylko trzy domy. Ja zaś pochodzę z rodziny inteligenckiej. Nie chcę, żebyście pomyślały, że jestem snobką lub materialistką. Bo nie jestem. Kompletnie nie przeszkadza mi to, że mój mąż pochodzi ze wsi. Wręcz mi to na początku naszej znajomości imponowało. Był prostolinijny i zawsze wydawał mi się niesłychanie uczciwy. Miał taką przejrzystą duszę. W tym właśnie chyba się zakochałam. Jacek nigdy nie kłamał, nie ściemniał, nie kombinował, niczego nie ukrywał. Zachwycała mnie jego dobroć i to, że tak bardzo do dziś lubi dbać o swoich młodszych braci i matkę, którzy zostali na ojcowiźnie.

Jeślibyście spytały mnie dwa lata temu, czy ufam swojemu mężowi, to powiedziałabym wam, że ufam mu bezgranicznie. Że jest moim najlepszym przyjacielem; że mówię mu niemal wszystko. Dziś już wiem, że chyba uległam złudzeniu. Uśpiłam swoją intuicję i pogubiłam się we wszystkim.

Kariera męża dosłownie eksplodowała

Pamiętam, że tuż po studiach przedstawiłam swojego przyszłego męża odpowiednim ludziom. To byli po prostu znajomi mojego ojca, którzy błyskawicznie popchnęli karierę Jacka do przodu. Tylko przez kilka lat to ja więcej od męża zarabiałam. On tak szybko zaczął piąć się po szczeblach kariery, że kiedy kupiliśmy sobie dom z basenem pod miastem, po prostu uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli ja zajmę się dziećmi, ponieważ moje zarobki stały się nagle zupełnie nieproporcjonalne do zarobków męża. Wtedy pomyślałam, że to może mieć sens. Zaczęłam brać pojedyncze zlecenia, które realizowałam głównie dla komfortu psychicznego, by nie tracić kontaktu z branżą. Jednak z roku na rok brałam ich coraz mniej.

Ponieważ miałam pełen dostęp do konta męża, nie czułam się zagrożona. Zupełnie. Poza tym ufałam mu. Dosłownie bezgranicznie! Nigdy mnie ten człowiek nie zawiódł. Jesteśmy razem od dwudziestu pięciu lat i ja zawsze w zasadzie czułam, że mogę na nim polegać. Jacek wielokrotnie sprawdził się w najróżniejszych kryzysowych sytuacjach. Nie, nie było między nami idealnie zawsze. Czasem mieliśmy kryzysy, ale one mijały szybko. Były tylko czymś przejściowym.

Aż po dwudziestu pięciu latach naszego małżeństwa odkryłam coś, co nagle uwolniło kaskadę ukrywanych tajemnic. Zaczęło się od tego, że kiedyś obudziłam się w środku nocy i zobaczyłam, że mąż po cichu ogląda pornografię. W tym momencie nawet nie spanikowałam. Poczułam się dotknięta,  ale rozmowę odbyliśmy na spokojnie wieczorem, gdy dzieci poszły spać. Przyznam, że uwierzyłam na tamten moment, że to jednorazowa akcja. Ale któregoś wieczoru, gdy wyszedł z psem i zostawił odpalony komputer, zaczęłam w nim grzebać. Okazało się, że mój maż nie dość, że ogląda porno, to jeszcze rozmawia sobie z różnymi dziewczynami. On je zaczepiał na różnych portalach.  Chodzi do jakichś bardzo drogich klubów, w których kieliszek szampana kosztuje po 300 złotych. Do tego płaci krocie za oglądanie seksu na kamerach. Jakim cudem to przede mną ukrywał? – zapytałam siebie. Przecież mamy wspólne konto i doskonale wiem, ile Jacek zarabia.

Zobacz: Sama miłość nie wystarczy… czyli jakie błędy w związku popełniają kobiety

Wkrótce poznałam prawdę, była szokująca

Okazało się, że mój wspaniały cudowny mąż jest zadłużony. Żyliśmy sobie spokojnie w domu z basenem. Starszy syn poszedł na zagraniczne studia, które naprawdę kosztowały nas krocie. A w tym czasie Jacek na swoje chore zachcianki brał pożyczki, do których nie potrzebował mojego podpisu. Na szalony procent – tak zwane chwilówki.

Psycholog, do której dzisiaj poszłam, wytłumaczyła mi, że od tego można się uzależnić i że nie jestem pierwszą kobietą w jej gabinecie, której coś takiego się przydarzyło. Mąż zadłużył nas naprawdę na spore pieniądze. Ale nie tylko o te pieniądze chodzi. Mnie przede wszystkim boli to, że mu ufałam, a on mnie tak potwornie oszukał. Kiedy się o tym wszystkim dowiedziałam, czułam się tak, jakbym umarła. Moje ciało było zamrożone, odrętwiałe, a ja nie wiedziałam kompletnie, co mam dalej robić. Gdy urządziłam mężowi awanturę, on nagle przelał wszystkie nasze pieniądze na nowe konto, które należało tylko do niego.

Nagle zostałam bez grosza. Nie miałam za co kupić jedzenia, opłacić dzieciom szkół. Wiem, że to absolutnie koniec naszego małżeństwa. Nie potrafię mu już zaufać, to już kompletnie nie wchodzi w grę.

Chciałam tym listem przestrzec inne kobiety, by nie zapominały w małżeństwie o sobie. Musicie mieć jakąś poduszkę bezpieczeństwa. Musicie siebie zabezpieczyć. Nie wolno nikomu ufać w stu procentach. Ja ufałam i wyszłam na tym fatalnie. Nie jestem naiwniaczką. Ale kompletnie nie wiem, jak do tego wszystkiego doszło. Przecież to ja byłam wzorową studentką z zamożnymi rodzicami i świetlaną przyszłością, którą wszyscy mi przepowiadali. A dziś jestem ponad 50-letnią kobietą, która w zasadzie pracowała tylko przez sześć lat swojego życia. Uśpiłam swoją czujność i dlatego dziś nie mam przyszłości. Stałam się kompletnie zależna od Jacka. Jak ja głupia mogłam doprowadzić do takiej sytuacji?

Wiem, że muszę stanąć na nogi, ale kompletnie nie mam jeszcze pomysłu, w jaki sposób to zrobić. Kochane kobiety, proszę dbajcie o siebie i nie oddawajcie swojego serca facetowi, choćby wydawał się godny tego wszystkiego w stu procentach. Moim zdaniem żaden nie jest tego wart.

Irenka

Zobacz: Piotr Mosak: często „wychowywanie” mężczyzny przez kobietę to zwykła przemoc