Go to content

Właśnie kończy się „krwawa pełnia”. To dobry czas, by zawalczyć o siebie. Stanąć w swojej prawdzie

fot. Chayanan/iStock

Czy kiedy stajemy przed lustrem i patrzymy sobie głęboko w oczy, to jesteśmy szczerzy wobec siebie, akceptujemy siebie takimi jakimi jesteśmy? Czy możemy powiedzieć, że wszystko co robimy w życiu i dla siebie, robimy w zgodzie ze sobą? Robimy dla swojego dobra? Czy robiąc cokolwiek, podejmując decyzję, nawet o zakupie nowego ciucha zapytamy się siebie, czy to jest dla mnie dobre? Codziennie podejmujemy decyzje, pytamy się o coś lub nas o coś pytają. Zgadzamy się lub nie. Ale czy robimy to w zgodzie z wewnętrznym radarem? Z własnym czystym przekonaniem?

Uczymy się od dziecka, czym jest poświęcanie się dla innych i że nie można stawiać siebie w centrum. Bo są inni i trzeba się z nimi liczyć, dzielić, rozumieć, być empatycznym. Pytanie „co ja z tego będę miała”, to jak zbrodnia na ludzkości. Kto śmie tak pytać? Tylko człowiek bez skrupułów.

Wchodzimy w życiu w różne układy i zależności. Godzimy się na pewne formy, związki, obowiązki, opinie, poglądy itd. zgadzamy się dla świętego spokoju, dlatego że mamy wątpliwość, czy nasze czucie i nasze racje są na pewno właściwe, bo pewnie ktoś może wiedzieć lepiej od nas, skoro go wszyscy słuchają. Słuchamy, co nam mówią media, celebryci, jakie trendy, jakie poglądy polityczne, co czytać i co mówić. A ile w tym wszystkim jest nas dla siebie? Siebie? Wyobraźmy sobie siebie jako dziecko, które miało kiedyś swoje potrzeby i wprost je wyrażało. Dzieci są zawsze wprost i autentyczne. Co by powiedziało i co zrobiło? Teraz, jako dorośli godzimy się na konformizm i tłumaczymy sobie: „bo jakoś w tej masie trzeba żyć aby nie być samotnym”.

Zastanówcie się nad tym. Jak bardzo odchodzimy od swoich potrzeb i pragnień, ideałów. Rezygnujemy, bo gdzieś ktoś powiedział nam, że wie lepiej, co dla nas dobre. Jak się zmieniamy wbrew sobie, gdzie po latach już nam trudno powiedzieć, jakie się miało ideały i pragnienia. Zmieniamy się, bo chcemy zadowolić swoich rodziców i otoczenie. Należeć do grupy, być kochanym, uzyskać akceptację, aprobatę w pracy.

Widziałam wywiad z Marianną Schreiber u Kuby Wojewódzkiego. Uderzyło mnie stwierdzenie, że od kobiet PiSu oczekuje się „(…) że kobiety mają po prostu być porządnymi matkami, żonami i bardzo spokojnymi kobietami”. Ale czy one tego chcą? Czy chcą w tej sprawie zabrać głos? Czy mają odwagę? Nie. Po prostu tak ktoś wymyślił. To jak szariat lub judaizm.

Jak często stajemy się na modłę innych wyrzekając się siebie? A po to, aby zyskać poklask, przynależność do grupy, miłość religii. A może mają inne potrzeby, a dla utrzymania się w partii, wpływów, godnego wizerunku żony posła, trzymają się silnie twardych reguł polityki. Przecież, godząc się na związek, nie wiedziały, że pójdą tym samym w politykę. Ale może to kwestia wyznawanych wartości? Wyznawanych czy narzuconych? Akurat wiem o czym pisze i to z autopsji. Nie móc być sobą.

Na co dzień mamy oczekiwania, złość że coś się dzieje nie po naszej myśli, a problemy same się mnożą. Wszystko zwalamy na los, lub życie które uważamy że musi być ciężkie, bo robimy tak jak inni. Więc jeśli się zgodzimy na parę „zgniłych kompromisów”, to będzie lepiej? Nic bardziej mylnego. Tkwienie w niedopowiedzeniach, nieautentyczności zabiera całą naszą energię, zaczyna się choroba, która toczy nas.

Boimy się być sobą, ubrać się tak jak lubimy, zachowywać się i mówić to, co my chcemy. Bo co inni powiedzą? Ból gardła? Zapytaj się siebie, co ci w nim stoi i czego nie chcesz powiedzieć. To tak na rozgrzewkę. Gdybyśmy byli autentyczni i wiarygodni wobec siebie, bylibyśmy zdrowsi. Mniej przyjaciół i rodziny wokół? Partner strzelił focha lub drzwiami? Trudno. Tego kwiecia jest pół świecia. Ale to MY jesteśmy najważniejsi dla siebie. Patrzmy, co my mamy z tego życia i dlaczego tak mało dajemy sobie. Bo nadal z wszystkich możliwości bierzemy tylko kilka procent. Bo więcej nie wypada. Trzeba być skromną, pokorną, cierpliwą i cichą. Czy taka naprawdę jesteś?

W codziennej bieżączce uganiamy się za pewnymi schematami i wymaganiami wobec nas, które widzimy w mediach, które dostajemy jako programy od rodziny, wpisów rodowych, partnerów. Kiedy o tym pomyślimy, to czujemy że to nie jest do końca nasze. Widzimy, że realizujemy plan życia, który nie jest nasz a innych osób. Dlaczego? Czy wiemy po co tutaj jesteśmy i czego chcemy? Kim jesteśmy? Jacy jesteśmy naprawdę?

Najczęściej przeżywamy życie z klapkami na oczach, jak w owczym pędzie. Po 40. zaczyna się analiza o co chodzi i czy jestem szczęśliwa?

Podobno przed przyjściem na ten świat, nasza dusza umawia się na pewien scenariusz życia, tu i teraz. Dobiera sobie partnerów, którzy będą nam „pomagać” czyli zawyżać poprzeczkę, po to aby nasza dusza mogła się realizować. Zobaczyć po co jest w tym życiu i tutaj, jaką ma pracę do wykonania.

Gdy już jesteśmy na świcie, zapominamy o tych umowach. Sytuacje, które nas spotykają, czasem dramatyczne, które nas bolą, obarczamy stwierdzeniem „taki los”. Ale sami sobie go kreujemy, uciekamy od nich i od swojej autentyczności. Zgadzamy się na układy, które nam nie służą. Słyszymy i bierzemy do siebie słowa, które nas na lata ranią, zamiast natychmiast na nie zareagować. Robimy z siebie śmietnik emocjonalny. Mamy chwilową nagrodę, np. pieniądze, które są ważne, ale nie najważniejsze, uśmiech i przytulenie partnera. Ale w głębi duszy cierpimy i w różny sposób zagłuszamy jej płacz. Strach nas paraliżuje. Tyle, że strach jest katem i nic nam nie daje. Ciągnie nas w dół.

A może tak, skoro właśnie kończy się „krwawa pełnia”, która symbolizuje prawdę i autentyczność, zawalczyć o siebie? Stanąć w swojej prawdzie? Postawić swoje granice, racje, własne słowo? Wejść w życie z odwagą. Co będzie? Będzie trochę dymu, ale pojawi się szacunek nas samych do siebie, ale też i innych do nas. Bo w dzisiejszych czasach szczerość i autentyczność to waluta. Nie na ostro, nie awanturą, a trochę z dystansu wyśmiać to i powiedzieć „okej, co ja mogę zrobić, aby to zmienić”?

Nie kto inny. To MY mamy wszystkie klucze do swojego szczęścia i sukcesu w ręku. Jeśli mamy trudnych rodziców, to wiedzmy, że trzeba zrobić wszystko, aby nie być takimi jak oni i powtarzać ich schematy. Trzeba stworzyć własny program, zgodny z własnymi potrzebami. Podobnie wśród znajomych. Nie „klaskać uszami” na każde zawołanie, a stworzyć własną markę. Z czasem podobny styl wejdzie wam także i do pracy i okaże się, że nie wszyscy jesteśmy „orkami”. Możemy wymagać i stawiać granice.

Dzieci często uczą nas autentyczności, spontaniczności i prawdy. Dzieci są zawsze „lepsze” niż rodzice. Dzięki tej inności ludzkość idzie do przodu i rozwija się. Partnerzy są naszymi lustrami, aby pokazać czego w sobie nie akceptujemy, czego pragniemy, dlaczego siebie nie kochamy. A nie po to aby robić, to co nam każą.

Prawda i samoakceptacja to filary miłości własnej. Moment pokochania siebie, to czas kiedy zaczynamy odrzucać wszystko co nam szkodzi, bo nas to ogranicza i zaczynamy chorować. Życia nie można się bać, trzeba iść przebojem i korzystać z nadarzających się szans. Życie w strachu i lęku sprowadza na nas tylko kłopoty i traktowanie siebie jako ofiary życia. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by patrzeć na świat przez pryzmat wdrukowanych programów z dzieciństwa, pracy, zobowiązań poglądowych i nie umiemy uwierzyć w inną prawdę, niż w tą którą otrzymaliśmy z zewnątrz.

Dlaczego nie patrzymy na siebie pod kątem tego, czego my pragniemy, jaki mamy cel? Jak to osiągnąć? Co jest dla nas dobre? Dlaczego nie wierzymy sobie i swoim odczuciom? Wzbraniamy się przed przejęciem odpowiedzialności za nasze emocje i myśli? Czekamy na coś „z góry” co przyjdzie i nas wybawi z opresji. Droga sama przyjdzie jeżeli będziemy wiedzieć czego chcemy. A każda autentyczna droga będzie dla nas dobra. Pojawią się nowi ludzie, nowe pomysły, rozwiązania. Trzeba tylko sobie zaufać, a nie powierzać swój los w ręce innych ludzi, czy absolutu. To my tworzymy siebie i to co nas spotyka. Wiem że trudne, ale działa. Na początek zrób chociaż jedną rzecz inaczej niż dotychczas 😉