Po polskich ekranach krąży turecki serial „Inna Ja”, którego wątkiem, spinającym historie trzech kobiet, są ustawienia Berta Hellingera. W necie aż huczy od podnieconych osób, które podrzucają sobie serial i namawiają na poszukanie warsztatów z terapią systemową.
Bert Hellinger był dwudziestowiecznym, niemieckim psychoterapeutą, który dopracował system ustawień rodzinnych. Ustawienia rodzinne są metodą uporządkowania poplątanych relacji rodzinnych na osiach rodzic – dziecko a także dalszych i rodowych. Według Hellingera odpowiedzią jest pole morficzne, lub tzw. pole wiedzące, w którym podstawiony obcy człowiek jako przedstawiciel danej osoby w relacji z inną osobą, ma takie same odczucia jak osoba, której historia naprawdę dotyczy. Jak ptak, który przylatywał na próg domów i otwierał dziobem butelki, aby się dostać do mleka i kiedy po kilkudziesięciu latach znowu zaczęto stawiać butelki mleka na progu domów, to już nowe pokolenie tych samych ptaków robiło to samo i znacznie sprawniej. Wiedziały. I tutaj obowiązuje ta sama wiedza.
Kto szuka pomocy w ustawieniach?
Osoby, które mają problemy ze związkami, brakiem dzieci, brakiem partnerów, problemy w relacjach z otoczeniem, z pracą, pieniędzmi, swoją akceptacją, kobiecością, męskością, poczuciem, kim się jest i dlaczego.
Co widać na ustawieniach?
Prawdę o relacjach z rodzicami i między rodzicami. Dowiadujemy się o nienarodzonych dzieciach, traumach rodowych, związanych z wojną i obozami i niezasługiwaniem na życie, gwałtach, zdradach, braku miłości, samobójstwach, oszustwach etc. Czyli obraz rodzinny we wnętrzu. W czarnym wnętrzu.
Dlaczego o tym piszę?
Cztery lata temu poszłam na ustawienia. Nie wiedziałam, co to jest i po co tam idę, z jakim tematem. Chłopak, który mi wówczas bardzo imponował, namówił mnie, że po moim rozwodzie warto pójść. Oczyścić się. On tam był, dużo mu to dało chociaż zaliczył traumę… Wydawało mi się, że skoro osoba, w której się zakochałam i wręcz przez chwilę ze swoimi naukami stanowiła autorytet tak dla mnie, jak i dla wielu osób – nauczyciel buddyjski – to może warto. Jednak nadal nie byłam przekonana.
Dopiero po dużej kłótni między nami, w trakcie której dowiedziałam się, co o mnie sądzi, umówiłam się na spotkanie z prowadzącym ustawienia. Nota bene okazało się, że jest to osoba blisko związana naukowo z Bertem Hellingerem, człowiek – autorytet, autor książek i opracowań. Przyjechałam. Otworzył mi drzwi mężczyzna w średnim wieku, o bardzo szlachetnych rysach twarzy i przenikliwym spojrzeniu, a całość kontrastowała z fryzurą i ubiorem chłoporobotnika. Dobra, nie oceniam. Przyjechałam tutaj dla siebie. Poprosił, abym coś opowiedziała o sobie. Jego mina była znudzona, do tego ostentacyjne ziewanie, nie wiem czy mnie słuchał. Pośmiał się, a na koniec podsumował takimi słowami i inwektywami, że łzy leciały mi po twarzy. Stwierdził, że moja terapia się właśnie rozpoczęła. Dostałam nr konta, daty spotkań i ankietę do wypełnienia. Miałam dołączyć do grupy kilkunastu osób i rozpocząć pracę na najbliższe parę miesięcy.
Czytałam w necie o jego pracy z ludźmi. Opinie były podzielone, od zachwytów po groźby. Zdecydowałam, że sama zobaczę. Od tego czasu minęły cztery lata. Nadal nie zostało wypowiedziane przeze mnie wszystko to, co tam poczułam i co potem wpłynęło na moje życie. Z czasem zaczęłam zbierać informacje, jak jest na innych grupach i u innych prowadzących i coraz więcej rzeczy mi nie gra.
Osoby, które decydują się na warsztaty hellingerowskie, powinny być przez prowadzącego poinformowane, z czym mogą się spotkać, czego mogą się dowiedzieć, jakie mogą być skutki uboczne, jak organizm może reagować na terapię oraz jakie mogą być zmiany w otoczeniu. Mieć świadomość, że zobaczy się obrazy z życia swojej rodziny i bliskich, które nie do końca chcemy widzieć i dowiemy się tego, czego wiedzieć nie chcemy. Musi być gotowość do zobaczenia siebie i otworzenia się na siebie. Nawet biorąc udział jako reprezentant innej rodziny i sytuacji, widzi się kawałek swojej historii.
Nic nie jest przypadkowe. Nie zawsze jesteśmy na wszystko gotowi, a z drugiej strony bardzo łatwo nam kogoś oceniać i obwiniać. W czasie ustawień otwiera się energia. Energia właśnie tego pola informacyjnego, ale także osób, biorących udział w ustawianiach. Dowiadujemy się o życiach i historiach innych, obcych ludzi. Ta wiedza i doświadczenia łączą na całe życie, bo i historie są bardzo intymne. Dlatego tak bardzo istotna jest rola prowadzącego, który ma przeprowadzić przez ten proces.
Dla mnie osoba, na którą trafiłam, może ze względu na lata poświęcone tej formie terapii, była znieczulona na historie swoich podopiecznych. Na pewno zrobił z tego sposób na życie. Swoje życie. Jednak prowadzenie terapii, w której dopuszcza się ludzi z grupy do oceniania i osądzania innych oraz podsycanie emocji, było jak przestępstwo. Otwieranie ustawień bez oczyszczania energii w grupie doprowadzało do wielu pomieszań w umyśle i brania na siebie ładunku emocjonalnego innych ludzi. A to wprowadzało niepokój i lęki.
- POLECAMY: Żeby być dobrym człowiekiem, trzeba najpierw samego siebie pokochać i zaakceptować, wybaczyć sobie
Okazało się, że w grupie są ludzie, którzy mieli opętania, próby samobójcze oraz inne poważne zaburzenia i nie do końca powinni być łączeni z grupą. Jednak wszyscy, czy chcieli indywidulanej terapii, czy nie, zostali wsadzeni do jednego wora. Co więcej, były osoby, które nie chciały ujawniać publicznie, z jakim problemem przyszły i zostały do tego zmuszone. Osoby, które nie mogły i nie chciały wykonywać ustawień, bo im to nie wychodziło, zostały do tego także zmuszone. Została stworzona nawet grupa w necie, na której mieliśmy się między sobą wymieniać spostrzeżeniami i interpretacjami tego, co było na sesji. U Hellingera jest to zabronione. Nie wolno o tym mówić, energia ma sama znaleźć rozwiązanie. A tutaj każdy był terapeutą.
Coraz więcej ludzi zaczyna się zajmować terapeutyzowaniem innych, bez wiedzy i przygotowania. Bo czują misję. Poznałam kiedyś chłopaka, który reklamował się jako prowadzący ustawienia systemowe dla mężczyzn. Byłam zaskoczona jego młodym wiekiem, bo skąd miał czas na praktykę? Zapytałam, czy jest po szkoleniach, praktykach, superwizjach. Opowiedział mi, jak to rano wstał któregoś dnia i natchnęło go, że to jest jego misja. Misja zbawiania mężczyzn przez ustawienia. Niedługo potem ten chłopak zginął w wypadku samochodowym.
Wracając do mnie. Cztery lata zajęło mi domknięcie rozgrzebanych procesów po terapii. Na ostatnim spotkaniu zrozumiałam, po co przyszłam, a jednocześnie zostałam poproszona o udział w ustawieniu, którego do dzisiaj żałuję i przez długi czas nie mogłam sobie z nim dać rady emocjonalnie. W trakcie terapii prowadzący zniszczył moje poczucie godności i wiary w siebie. Efektem było wejście w związek, który o mały włos nie zniszczyłby mnie psychicznie i fizycznie, a który był konsultowany – tak konsultowany, bo nawet po zakończeniu terapii jest obowiązek konsultacji ważnych wydarzeń w życiu z prowadzącym – i doradzono mi, abym w nim wytrwała. Na szczęście posłuchałam siebie i uciekłam.
Terapię tę przypłaciłabym stratami na gruncie psychicznym i materialnym. Pytałam innych osób, które były ze mną w grupie, jakie mają po tym czasie odczucia. Większość z nich odnosi się nie do samej metody, a do prowadzącego i żalu do niego o to, co zrobił, a wręcz przyznają się do uszczerbku na zdrowiu.
Podobno trafia się na takiego mistrza, na jakiego jest się gotowym. Ja trafiłam wówczas i na chłopaka, i na mistrza, którzy nienawidzili kobiet i temu służyły ich argumenty i nauki. Na koniec kupiłam książkę autorstwa Berta Hellingera i poprosiłam prowadzącego, aby coś mi w niej napisał. Długopis przestał pisać… Ustawienia systemowe są darem, potrzebą serca, a nie modą, bo koleżanka czy kolega też był. To nie wybieranie autorytetu, a człowieka który z otwartym sercem i współczuciem pomoże nam przejść przez proces.
Dzisiaj sama zajęłam się pomocą ludziom, ale nie ucząc ich, a pomagając im znaleźć odpowiedzialnych i sprawdzonych przewodników, tak aby mieli sprawdzoną i wykwalifikowaną pomoc, odpowiedzialnych terapeutów i trenerów, a nie zaliczenie kolejnego filmiku i lajka na FB.