Psycholożka Joanna Chmura wierzy, że perfekcjonizm (jak wszystko w przyrodzie) ma swoją jasną i ciemną stronę. – Jasna odsłona to siła, która zachęca, by robić różne rzeczy coraz lepiej i lepiej. Natomiast ciemna każe nam wierzyć, że istnieje kraina, w której wszystko może być IDEALNE: ciało, praca, związek. I każe nam w tamtą stronę zmierzać… w nieskończoność. A to przecież niemożliwe! – mówi.
Jeśli jesteśmy perfekcjonistami, powinniśmy się z tego cieszyć, uważniej się przyjrzeć, czy próbować odpuścić?
– Zakreślam wszystkie trzy odpowiedzi. Cieszyć się można. Przyglądać się z uwagą trzeba i czasem też nauczyć odpuszczać. Zawsze warto sprawdzać, czy coś nam służy.
Co powinniśmy zrobić, kiedy odkryjemy, że nasz perfekcjonizm jest toksyczny?
– Porzucić fantazję, że perfekcjonizm ma jakąś metę, że gdzieś coś będzie w końcu IDEALNE. Musimy to porzucić nie tylko dla swojego dobra, ale i dla dobra kolegów z pracy oraz domowników. Bo perfekcjonizm jest jak taki toksyczny bluszcz, który nas muska, muska, a potem nagle przydusza i każe nam: dbać o swoje ciało kosztem związku, albo uczyć się kosztem zdrowia, albo wykonywać pracę 60 godzin tygodniowo, bo zawsze jest niewystarczająco dobrze zrobiona.
Mówisz o porzuceniu fantazji, a przecież to jest niezwykle trudno zrobić. Perfekcjoniści nie potrafią powiedzieć sobie: „stop” i zacząć żyć bardziej na luzie.
– Nazywając rzeczy drastycznie po imieniu, perfekcjonizm to jest rodzaj uwikłania. Niektóre kobiety nie wyjdą bez makijażu nawet wyrzucić śmieci czy do sklepu za rogiem kupić tampony. Ten schemat bardzo trudno porzucić, jeśli dobrze się w nas zadomowił. Ja ze swojego życia mam podobne doświadczenia, bo jako 16-latka zachorowałam na anoreksję, z której leczyłam się kilka dobrych lat, a proces dochodzenia do siebie zahaczył jeszcze o wieloletnią bulimię. Pamiętam, że szalenie trudno było mi wyjść z nawyków, które pomagały mi dążyć do wyimaginowanej perfekcji na poziomie wagi.
Moja „droga powrotna do domu” polegała na akceptacji swojego lęku i oswajaniu wewnętrznego krytyka, który mówi mi: „O rany, a co jeśli przytyjesz? A co jeśli ktoś przyłapie cię na wymiotowaniu?” Droga powrotna do siebie jest usłana negocjacjami z wewnętrznym krytykiem.
Jak zacząć iść tą drogą?
– Może to zabrzmi górnolotnie, ale trzeba zacząć od pytania: „Kim jestem?” i zrozumienia, że ani ten makijaż, ani ta torebka, ani dom, ani projekt czy nawet siódmy język z certyfikatem nie świadczą o tym, kim ty jesteś i jaka jest twoja wartość. Te zewnętrzne rzeczy mogą jedynie świadczyć o twojej wiedzy, kompetencji, statusie materialnym i fakcie, że trzymasz się w trendzie, ale nie o wartości. Twoja wartość przed czy po egzaminie, przed czy po schudnięciu, przed czy po jakiejś relacji, jest taka sama. Zatem pierwszym krokiem jest ćwiczenie się w myśleniu: „Jestem wartościowa niezależnie od tego, co mam, co umiem, jak wyglądam”.
Czy powinniśmy podejmować zachowania, które łamią perfekcyjny schemat, np. zmuszać się, by wychodzić do sklepu bez makijażu?
– Słowo „zmuszać się” jest pułapką samą w sobie. Myślę, że tu raczej chodzi o to, żeby w ogóle dopuszczać możliwość, że jeśli będę chcieć, to mogę wyjść bez i to nie zmienia mojej wartości. Że jak będę zmęczona i nie będę miała siły napisać tekstu, to świat się nie zawali, jeśli zrobię to dzień później. Może ktoś będzie niezadowolony? Być może! Wtedy wezmę spóźnienie na klatę i powiem: „Wiem, że obiecałem, ale nie dałam rady. Przepraszam. Teraz nadrobię”. Umiejętność odpuszczania to jest droga wychodzenia z toksycznego perfekcjonizmu. Proszę tylko, byśmy zaznaczyły, bo ja nie chcę skrzywdzić osób, które lubią mieć wszystko dopięte, poukładane i zrobione na czas, że to nie zawsze jest czymś złym.
Bycie uporządkowanym też jest OK! Kłopot zaczyna się, gdy wikłamy się w perfekcjonizm i nie potrafimy odpuścić. Nie usiądziemy spokojnie na kanapie, jeśli raport będzie nienapisany, warkocze nieupięte, a kuchnia nie dość lśniąca. Picie wina dwa razy w tygodniu też nie musi oznaczać, że idziemy w kierunku alkoholizmu. Ale jeśli alkohol zawsze nam towarzyszy, gdy czujemy smutek, to już może być niepokojące.
Jaki jest kolejny krok dla perfekcjonisty, który chce wyjść z nałogu, bo czuje, że cierpi?
– Warto pamiętać, że perfekcjonizm ma kuszącą odsłonę, która nazwę „syrenim śpiewem”, który obiecuje, że jak coś zrobimy idealnie, to ludzie będą za to nas kochać, doceniać i akceptować. Perfekcjonizm jest więc też o tęsknocie za akceptacją zewnętrzną – że jak coś dobrze zrobisz, to odetchniesz z ulgą i dostaniesz brawa od wszystkich. To nieprawda! Nawet jak wiele osób pogratuluje ci sukcesu, to na bank znajdzie się wśród 7 miliardów osób na świecie ktoś, kto ten sukces oceni krytycznie. W tym sensie perfekcyjnie wykonana czynność nie istnieje. Leczące może być więc porzucenie nadziei, że perfekcyjne wykonanie lub perfekcyjne zachowanie gwarantują miłość, akceptację i poczucie przynależności do jakiejś grupy. Dam ci przykład.
Ja dorastałam w otoczeniu, w którym był taki nieświadomy przekaz, że ludzie lubią radosnych ludzi. Dlatego długo starałam się być uśmiechnięta. Rozśmieszałam innych. Zabiegałam, żeby w moim otoczeniu byli wszyscy zadowoleni, bo wtedy miałam „największe prawdopodobieństwo akceptacji”.
Nauczyłam się tego tak samo, jak nauczyłam się jedzenia zupy łyżką. Oczywiście zrobiłam to nieświadomie, ale to mnie upośledziło w przeżywaniu smutku i złości.
- Zobacz także: Twoje działania, to coś innego niż Ty sama. I jeśli przydarzy Ci się porażka – to nie znaczy, że jesteś porażką
Niektórzy perfekcjoniści doprowadzają swoje działania do absurdu. Potrafią zrezygnować z czegoś w ostatniej chwili, bo choć poświęcili na projekt wiele godzin, nie wysyłają go do oceny, bo wydaje im się nie dość dobry. Jak im pomóc?
– Pracuję z ludźmi z wielu środowisk biznesowych, którzy często opowiadają, że nie mogą się zdecydować, czy np. wielość danych, które posiadają jest już wystarczająca, żeby podjąć perfekcyjną decyzję. Zwlekają więc z nią, co sprawia, że podwładni tkwią w zawieszeniu, niepewności i frustracji. Tym osobom nie wystarczy powiedzieć po prostu: „Słuchaj, ale nie da się wszystkiego robić idealnie. Już puść to w świat”. Czasem potrzebna jest „zewnętrzna ręka”, która wciśnie za perfekcjonistę „enter”. Oczywiście docelowo, taka osoba sama powinna nauczyć się przyciskać „enter”, ale gdy raz zrobimy to razem z nią, to potem w rozmowach możemy odwoływać się do tego doświadczenia: „Zobacz, nie chciałaś wysłać tego projektu na konkurs, a finalnie zdobyłaś drugą nagrodę! To znaczy, że twój wewnętrzny głos nie jest spójny z tym, co sądzi o twojej pracy świat zewnętrzny”. Takie doświadczenia mogą pomagać „wybijać” te osoby z nieadekwatnego wyobrażenia na swój temat.
Co jeszcze może pomóc?
– Zabrzmię teraz szamańsko, ale… leczące są doświadczenia plemienne, wspólnotowe. Opowiadałaś mi, że pamiętasz z dzieciństwa swoją mamę, która wiele godzin kompulsywnie sprzątała. Ale jak poszłaś do koleżanki pewnie widziałaś jej „inną mamę”, która leżała na kanapie, czytała książkę i miała na to sprzątanie wywalone. My tak naprawdę całe życie się uczymy i zawsze mogą pojawić się momenty „aha”, w których orientujemy się, że inni ludzie żyją inaczej i że świat się im nie wali na głowę. Warto więc sprawdzać, czy powtarzane schematy nam służą. Jeśli tak, to kontynuować. A jeśli nie, to się z nich uwalniać. W tym drugim przypadku pomocne jest posiłkować się przykładami z życia osób, które właśnie żyją inaczej. Warto uczyć się od nich, innego schematu bycia.
Co mogą zrobić rodzice, jeśli widzą, że ich dzieci uczą się za dużo, nie potrafią iść do szkoły bez odrobionych zadań?
– Często powtarzam, że najtańszym sposobem nauki jest tzw. modelowanie. Przykład? W środku tygodnia kładziemy się po pracy na kanapie, choć w zlewie piętrzy się góra naczyń do zmywania, a lodówka jest pusta, pranie wysypuje się z kosza na bieliznę, a my tak sobie leżymy bez napięcia. Ten obraz może być dla dziecka sygnałem, że odpoczywać można wtedy, kiedy czujemy, że tego potrzebujemy, a nie wtedy, kiedy na to zapracujemy. Nawet jeśli teraz dziecko nie będzie korzystać z tego „zwyczaju”, to kiedyś sobie o tym przypomni. Podczas warsztatów wiele osób wspomina, że w ich domach się nie odpoczywało i do tej pory, kiedy słyszą klucz przekręcany w zamku, zrywają się na równe nogi, żeby się krzątać po domu. Jeśli pokażemy dzieciom, że odpoczywanie jest też ok., one przechowają to w swojej pamięci i w dorosłości będą umieć to robić.
- Zobacz także: 20 strategii podejmowania decyzji. Nawet złe są lepsze, bo te niepodjęte to zwykła ucieczka!
Czy życie z perfekcjonistą jest trudne?
– Zazwyczaj tak, bo perfekcjonista stale widzi niedokładnie umyte lustro i nieodpowiednio poukładane kubki w zmywarce. Taka osoba potrafi musztrować domowników albo pracowników i często nie przyjmuje informacji zwrotnej, bo to zagraża jej wizerunkowi bycia idealnym. Takie związki trudno się rozwijają, a właściwie bardziej się zwijają. Bo taka osoba żyje w ciągłej dychotomii: „albo jestem zajebista” albo „całkowicie beznadziejna”. Perfekcjonista często jest jak kruchy lód, bo wszystko, co odbiega od perfekcji, załamuje ją lub jego.
Dlaczego?
– Ponieważ niepochlebne informacje „rozwalają” go psychicznie. Przykład? Jak ktoś perfekcjonistce powie, że powinna iść z synem do ortodonty, bo ma krzywy zgryz, to jej się odpala w głowie: ”Jestem beznadziejną matką, że urodziłam dziecko z krzywym zgryzem” albo odbije w drugą stronę: „Nikt mi nie będzie mówić, że moje dziecko ma krzywe cokolwiek”. Dlatego w domach osób perfekcyjnych zwykle jest dużo napięcia. Kiedy taka rodzina je obiad, to potem natychmiast trzeba wstać i poukładać naczynia do zmywarki. Nikt tam nie uczy dzieci, że można pośmiać się przy stole i poodpoczywać „w bałaganie”. Mija 30 lat i dorosła kobieta, która jako dziewczynka uczestniczyła w takich obiadach, sama czuje ogromne napięcie, kiedy widzi bałagan. Myśli sobie: „Jak jest porządek, to dopiero mogę odpocząć”.
Jak pomagać partnerowi perfekcjoniście radzić sobie z emocjami?
– Najlepsze wsparcie, jakie możemy dać osobie w takiej sytuacji, to czułe towarzyszenie i szanowanie tempa przeżywania emocji tej osoby. Rozmowa bez specjalnego doradzania, po prostu pobycie razem. I może do tego odrobina żartu, by wprowadzić trochę dystansu, że obecna sytuacja to nie jest jakaś czarna otchłań rozpaczy. Nazwałabym tę pomoc „czułą obecnością”.
Kiedy perfekcjoniści zgłaszają się do terapeuty po pomoc?
– Osoby mocno uwikłane w perfekcjonizm czasem muszą zderzyć się ze ścianą. Za perfekcjonizm najczęściej płacą chorobą, rozpadem relacji albo jakąś inną walutą, by przekonać się, że nie da się tak dłużej żyć – w takim tempie i napięciu. Nasze ciało jest mądre: daje nam znać wcześniej niż umysł. Ciało mówi: „Stop. Ile można jechać na szóstym biegu, w końcu silnik się zatrze?” Też takie rozmowy jak ta, mogą być dla kogoś chwilą zastanowienia. To może być moment na to, żeby nasi czytelnicy nie zorientowali się zbyt późno, żeby uczyli się wcześniej odpuszczać i żeby to ciało nie musiało reagować przewlekłym stanem zapalnym, sztywnością karku czy migreną, żeby ich trochę zatrzymać.
Niektórzy perfekcjoniści nawet tego nie słuchają. Biorą paracetamol, antybiotyk i po dwóch dniach wracają do wyczerpującej pracy.
– Jeśli choroba ich nie zatrzyma, to może trzeci rozpadający się związek? Frustrujące życie seksualne? Co ciekawe, takie osoby często nawet choroby chcą objąć perfekcjonizmem. Liczą, że wyzdrowieją szybko, sprawnie i elegancko. Nie dają sobie czasu, żeby ciało w swoim tempie się zregenerowało i nie pozwalają sobie na słabość. Im się wydaje, że świat nie poczeka. A świat poczeka, bo jak świat światem na wszystko znajdzie się czas. Trzeba tylko go znaleźć.
Joanna Chmura, psycholożka specjalizująca się w tematyce emocji, w tym wstydu i odwagi. Współpracuje z dr Brené Brown z Uniwersytetu w Houston, należy do zespołu międzynarodowych mówców Dare to Lead™ Speaking Team. Prowadzi wykłady, warsztaty oraz procesy coachingowe. Jest członkinią Rady Programowej Magazynu Coaching oraz Rady Ekspertek i Ekspertów dla Instytutu Dobrego Życia i Wysokich Obcasów. Wywiady z nią ukazały się między innymi w „Forbes”, „Harvard Business Review”, „Vogue” Polska.