Grzałam na gazie czerwony barszcz i zastanawiałam się, czy może jednak powinnam się złamać? Na maśle smażyłam pierogi i znów ta sama myśl. Potem było jeszcze gorzej. Gdy przy opłatku składaliśmy sobie życzenia, przyszło mi do głowy: „A może umarłeś? Tylko nikt mi nie powiedział?” Twoja żona mogła mi przecież nie powiedzieć o twoim pogrzebie. Na złość! Natychmiast jednak odepchnęłam tę myśl od siebie, machnęłam ręką, jak na natrętną muchę i dalej śmiałam się, szeleściłam papierami od podarków, udawałam, że cieszę się z kolejnego nietrafionego prezentu od bardzo niespokrewnionej ze mną ciotki.
Wiadomo, że w rodzinie bywa różnie. Że czasem się o coś pokłócimy. Ale z tymi najbliższymi jest bezpiecznie. Można sobie nawymyślać. Można wykrzyczeć nawet bolesną prawdę. Ba! Czasem nawet bolesną nieprawdę, a i tak wiadomo, że wszystko przebaczą, przytulą i zrozumieją. Bo wiedzą, że tego dnia akurat byłaś przemęczona, miałaś gorszy czas i naprawdę wcale tak nie myślisz. Bo kochasz i oni ciebie kochają.
Ale z tobą tato zawsze było inaczej!
Nawet trudno powiedzieć, czy o coś konkretnego się pogniewaliśmy. Chyba nie… A może jednak tak? Tylko czas zatarł już moje wspomnienia? Może istnieje jakiś „punkt zero”, od którego tak się na mnie wściekłeś, że przestałam się dla ciebie liczyć?
Dokuczyłam ci? Powiedziałam coś strasznego? Coś ci zrobiłam? Może gdzieś jest „to miejsce”, tylko że ja go nie pamiętam i nie potrafię konkretnie wskazać go palcem.
Więc kiedy moi znajomi pytają mnie dziś, dlaczego nie mamy ze sobą kontaktu, to odgrzebuję z pamięci różne potencjalne historyjki, które mogą do tego pasować.
Z perspektywy czasu, kiedy sama jestem już matką, nie wyobrażam sobie jednak, co moje dzieci musiałby zrobić, żebym o nich zapomniała, nie zabiegała i miała je głęboko w d***e, tak jak ty mnie masz od lat. Szczerze? Uważam, że nie ma takiej rzeczy! Wydaje mi się, że zawsze stałabym przy swoich dzieciach! Przez chwilę waham się, pisząc to ostatnie zdanie. Ale… jednak… tak. Jestem pewna! Cokolwiek moje dzieci by zrobiły, mówiłabym im: „Kocham bezgranicznie i bezwzględnie!”
W dzieciństwie nasza więź była silna
Byłeś takim ojcem od zabawy i od magii. Pokazywałaś mi świat tak niewyobrażalnie kolorowy, że mnie (wtedy kilkulatce) dech zapierało w piersiach. I to wszystko działo się w samym środku szarego PRL-u. Nie potrzebowałeś do tego ani pieniędzy, ani żadnych specjalnych przedmiotów. Zwykła wycieczka z tobą do lasu była wyprawą, jak do zaczarowanej krainy. Wszędzie pod krzaczkami czekały na nas zaczarowane bóstwa, strumienie szeptały do nas głosami driad magicznych. Ja ci w to, co opowiadałeś, ślepo wierzyłam i podziwiałam cię.
Do tej pory nie pojmuję, skąd brałeś te nuty wyobraźni, by wymyślać na poczekaniu tak barwne bajki, które były dla mnie bardziej fascynujące, niż opowieści braci Grimm, czy Andersena.
A potem, gdy odszedłeś i założyłeś nową rodzinę, straciłeś mną zainteresowanie. Tak samo, jak kiedyś byłam twoją księżniczką, tak nagle stałam się nikim. Nawet nie Kopciuszkiem, co może przyjść do twojego nowego domu posprzątać, popodlizywać się, popatrzeć z oddalenia na twoje nowe szczęście z macochą i nowymi pasierbicami. Po prostu w wieku 16 lat nagle stałam się dla ciebie… nikim. Nieobecną, niepotrzebną, zbędną, niewidzialną córką. Nagle!
Ktoś mi kiedyś powiedział, dlaczego mnie unikasz
Być może jestem dla ciebie żywym dowodem na twoje własne okrucieństwo. Ten ktoś twierdził, że nie chcesz pamiętać, że jesteś zdolny porzucić i zapomnieć o swoim dziecku. Kurde, nie kupuję tego! Nawet teraz, gdy jestem kobietą po czterdziestce. Ktoś inny mi kiedyś poradził: „Zadzwoń do niego, zaproś go spontanicznie na obiad! Powiedz wprost, że chcesz odbudować więź!” Przepraszam, ale nie potrafię. I już tłumaczę, dlaczego? Po prostu czekam na romantyczny ruch, ale z jego strony! Każdy z nas widział milion filmów na ten temat. Ojciec nagle (zazwyczaj tuż przed śmiercią) uświadamia sobie własną marność i winę. Dlatego przed Bożym Narodzeniom przyjeżdża do córki, którą przeprasza, a ona mu jakoś wybacza (choć niechętnie, bo najpierw bardzo kręci nosem). Ale happy end jest, bo marnotrawny dziadek poznaje wnuki i oczywiście zaznaje rodzinnego szczęścia przed śmiercią. Sorry, to znów nie jest ta bajka! To nie jest mój scenariusz.
Tato, na co dzień wcale o tobie nie myślę!
Serio. Żyję tak, jakbym w ogóle nie miała ojca. Jednak, kiedy zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, zaczynam się z tymi emocjami kontaktować na nowo. Przychodzą do mnie niepostrzeżenie, kiedy lepię pierogi albo kiedy nakrywam do stołu. Co roku biję się z myślami, czy zadzwonić do ciebie z życzeniami. I choć nie mam już na to ochoty, bo minęło z 25 lat od naszego rozstania, to zawsze się łamię i sięgam po telefon. Jednak od kilku lat nasze telefoniczne rozmowy stają się mniej przyjemne. To nie są już tylko kurtuazyjne życzenia: „Zdrowia, szczęścia i pomyślności. A co u Was? Dobrze? To dobrze!”. Niepostrzeżenie wbijasz mi szpilę. Czuję, że kipi w tobie nagromadzona i wypierana latami złość. Ponieważ rozmawiamy raz do roku, tak naprawdę nic o mnie nie wiesz. Mówisz do mnie, jakbym była zamrożoną w czasoprzestrzeni 16-latką, którą opuściłeś. Zawsze w tej rozmowie jest coś, co sprawia, że czuję się jak po tsunami na miękkich, chwiejących się nogach albo z bolącym brzuchem.
Nie wiem, czy to na kimkolwiek zrobi wrażenie, ale… opowiem.
W zeszłym roku, kiedy zadzwoniłam, powiedziałeś beztrosko: „Musimy się kiedyś spotkać, bo ja już zapomniałem, że mam córkę i dwoje wnuków”. „Szczery do bólu!”, pomyślałam. Dwa lata temu, kiedy próbowałam cię choć odrobinę wtajemniczyć w moje życie i opowiedziałam ci, że się rozwodzę, usłyszałam: ”Niemożliwe! Byłaś taką ładną dziewczynką, chłopcy za tobą szaleli! I teraz będziesz na starość samotna?”
Trzy lata temu, myślałeś, że już się rozłączyłam i krzyknąłeś po rozmowie ze mną podchmielonym głosem w przestrzeń albo do żony: „To ta idiotka dzwoniła!”
Dlatego już mam dość i w tym roku powiedziałam pas!
Nie chcę utrzymywać takiej kretyńskiej niby-relacji. Po co mi to? Raz do roku, jak jakaś kretynka, dzwonię do swojego ojca, bo tak wypada. Bo to jednak jest mój tata. Bo trzeba wybaczać na święta. Bo dzieci powinny dzwonić pierwsze. Bo to mój obowiązek. Bo: czcij ojca swego i matkę swoją. „Pieprzę to!!!!”, krzyczałam sama do siebie po cichu, zmywając naczynia po wigilijnej kolacji. Ale za chwilę usłyszałam z tyłu głowy ten cholerny cichy głos: „A co, jeśli on nie żyje? Może lepiej sprawdź? A może tym razem okaże się miły?” I potem ten głos najgorszy z najgorszych, zakopany bardzo głęboko: ”A co, jeśli on ani razu nie pomyślał o tobie w te święta?”
Wysłuchała: Iwona Zgliczyńska
- Zobacz także: Toksyczni ojcowie i to, co po nich w nas zostaje