Go to content

„Moje dzieci czekają na telefon od mamy z zakładu karnego, malują laurki i zawsze jej wszystko wybaczą”

Nie, nie mówią do mnie MAMO! Mówią CIOCIU i uważam, że tak jest lepiej i uczciwiej. Większość z nich ma swoje biologiczne mamy. Nawet jak zdarza się im powiedzieć w złości MATKA, to napominam delikatnie, że mama jest tylko jedna, ona was urodziła i jest ważna – tłumaczy Ewa Rzepa, która prowadzi Rodzinny Dom Dziecka w Żyrardowie, w którym wychowuje się (bagatela!) dwanaścioro dzieci.

Ewa jest rodzicem w pieczy zastępczej. Samotnym rodzicem. Samotną matką. Co roku 26 maja dostaje od dzieciaków laurki i zazwyczaj jeden kwiat. „Nie chcę bukietów”, mówi. „Uczę, że nie ilość jest ważna, a intencja”. Tego dnia dzieciaki Ewy chcą przede wszystkim mieć kontakt ze swoimi biologicznymi mamami. Jeśli mogą, odwiedzają albo chociaż ślą laurki. Jedno z nich zawsze bardzo czeka na telefon z zakładu karnego.

Jestem ciocią, a nie mamą

A czy podopieczni próbują do Ewy czasem powiedzieć… mamo? Ona chwilę się zastanawia: „Jeden chłopiec tak robił. Nie napinałam go, ponieważ uznałam, że robi to w sposób naturalny. Ale z czasem zaczął mówić – tak jak inne dzieci – ciociu. Uważam, że to słowo jest uczciwsze. Ten chłopiec ma teraz dziewięć lat i jego mamy nie ma już niestety na świecie. On wie, że mama jest u aniołków i czasem pyta: Czy jej jest tam dobrze? Kiedy do mnie wróci? Biologii nie oszukasz, to wszechpotężna siła”, mówi Ewa.

Opowiada też historię rodzeństwa, które z nią mieszka od kilku lat. Niedawno przyjechałam po nich do ich domu, by zabrać już do Żyrardowa i zadałam zwyczajowe pytanie: »Jak było u rodziców?«. Wtedy się rozpłakali i jedno przez drugie mówiło, że rodzice pokłócili się. Postanowiłam więc spędzić najbliższe godziny razem z nimi i pozwoliłam im towarzyszyć mi w załatwianiu różnych spraw na mieście. Jeździliśmy samochodem i po prostu sobie rozmawialiśmy, a dzieci pomału uspakajały się. Minęło kilka dni. I kiedy rodzice znowu zadzwonili, dzieci szczęśliwe krzyczały: »To my chcemy tam iść!«. Były na to gotowe, natychmiast. W nich nie ma pamiętliwości. W nich jest tylko nadzieja, że będzie lepiej i że rodzice je jednak kochają”, opowiada.

Co w takiej sytuacji robi ciocia Ewa? „Muszę upewnić się, że w tym momencie rodzice są trzeźwi i wyciszeni. Proponuję, że może na początek, by poszli tylko na spacer. Jestem ostrożna i zawsze martwię się o dzieciaki”, mówi.

Ewa nie pamięta już świąt, które spędziła bez tego martwienia się. Wychowała troje dorosłych pełnoletnich dzieci: dwie córki i syna i z nimi właśnie siada co roku do stołu. Podczas ostatnich świąt wielkanocnych dostała telefon od jednego z rodziców, bym natychmiast przyjechała. Po godzinie wstała więc od stołu. Wtedy jej trzydziestoletnia córka popłakała się, a Ewa pomyślała, że jednak dzieci w każdym wieku potrzebują matki.

Ale dlaczego miałaś tak jechać tak nagle?, dopytuję.

„To są skomplikowane sytuacje. Czasem dziecko nagle zachoruje albo rozbiło głowę i właśnie jedzie karetką do szpitala. W tym wypadku chodziło o… uzależnienie. Ale powiem ci, że ja cieszę się, że ci rodzice mają do mnie zaufanie i dzwonią, jak już czują, że nie mogą wytrzymać. Cieszę się, bo wolę to, niż dzieci miałyby patrzeć na nieprzytomne matki lub ojców”, mówi.

Ostatnio ktoś zapytał Ewę, jak to jest możliwe, że pokocham cudze dzieci? „Ja się nie zastanawiam nad tym. Jedne pokochałam natychmiast, inne wolniej budowały swoją relację ze mną. Dzieci po prostu są bardzo różne i różnie trafiają do mojego serca, ale za wszystkie poszłabym w ogień. Wszystko bym dla nich zrobiła”, opowiada.

Naprawdę kochasz je wszystkie? Całą dwunastkę i jeszcze trójkę własnych biologicznych?”, odważyłam się spytać. Ewa odpowiedziała bez zastanowienia: „Naprawdę!”

„Dzieci różnie otwierają się na miłość. Niektóre potrzebują więcej czasu i na początku wyrzucały we mnie tyle błota, że już sądziłam, że nasze relacje zawsze będą… tu Ewa przeżywa, bo szuka odpowiedniego słowa i w końcu mówi: … suche. Lepszego nie znajduje. Ale dziś od tego dziecka, o którym mi opowiada, co wieczór dostaje SMS-y: »Ciociu, bardzo cię kocham, jutro do ciebie zadzwonię i nie mogę doczekać się aż przyjadę na weekend«.

 

Kupiliśmy dom i jesteśmy bezpieczni

Choć jest samotnym rodzicom i ma 51 lat, radzi sobie świetnie. Jest zorganizowana do bólu. Konkretna. Mądra i cholernie optymistyczna, wbrew wszystkiemu. Kiedy rok temu dowiedziała się, że będzie musiała razem z dwunastką podopiecznych szukać innego domu niż ten, który wiele lat wynajmowała, zawzięła się. Powiedziała dzieciom, że udowodni im, że jak się chce, to się da! Zakasała rękawy i założyła zbiórkę na zrzutka.pl, którą starała się nagłośnić wszystkimi sposobami. Aż w końcu trafiła na Małgorzatę Ohme, która sprawiła, że zbiórka funduszy ruszyła z kopyta.
W tym miejscu chcemy podziękować wszystkim naszym czytelnikom i darczyńcom, ponieważ efekty przerosły marzenia wszystkich i udało się zgromadzić 109% wymaganej kwoty, czyli 656 111 złotych.

15 lutego kupili dom i dzięki temu nie muszą się już przeprowadzać. Są na swoim i cieszą się ogromnie. „Dzieci mówią, że wszyscy dostaliśmy ze szczęścia głupawki, bo na zmianę płakaliśmy i śmialiśmy się. Ale to nie koniec. Teraz czeka nas jeszcze remont. Dlatego założyłam kolejną zbiórkę”, dodaje zastępcza mama. Gromadzenie kwoty idzie powoli, bo czasy są, jakie są, ale oni nie tracą nadziei.

Remont start!

Dobrych ludzi nie brakuje. Niedawno zgłosiła się do nich pani architektka Karolina Maszkatow, która pro bono w dwa miesiące stworzyła projekt przebudowy całego domu. Przyjechała do nich na dwa dni, rozmawiała ze starszymi dziećmi, bo chciała uwzględnić ich potrzeby. Już wiedzą dokładnie, jak wszystko ma wyglądać. Jedno piętro będzie przeznaczone dla chłopców, drugie dla dziewczynek. Natomiast z przebudowanych garaży i dolnej części domu powstanie pięć oddzielnych mieszkań, które będą miały niezależne wejścia, tak, by pełnoletnie niedługo dzieci mogły w nich zacząć dorosłe życie. Dla Ewy to jest ważne, bo nie chce tracić kontaktu z podopiecznymi, którymi zajmuje się od lat. Wie, że gdy chłopcy i dziewczynki staną się pełnoletni (już za trzy, cztery lata!), będą musieli wrócić do swoich rodzin, które są przecież dysfunkcyjne. Ewa chce nadal im pomagać, bo – jak mówi – 18-latki to nadal dzieciaki. A bez stabilnego zaplecza rodzinnego nie jest łatwo wchodzić w dorosłe życie.

Zastępcza mama obliczyła, że potrzebują 400 tysięcy złotych, by domknąć całe przedsięwzięcie. Wszystkie ekipy budowlane, które oglądały dom, stwierdziły, że potrzeba jest wymiana całej instalacji grzewczej, elektrycznej i hydraulicznej. Nie mają wyjścia: muszą na początek zebrać około 150-200 tysięcy złotych, a potem zajmą się dalszymi remontami.

Matka jest tylko jedna

Niedawno był Dzień Matki. Ewa swoją straciła cztery lata temu i bardzo za nią tęskni. Twierdzi, że to był najbliższy jej człowiek, taki od którego całe życie uczyła się empatii. „Moja mama była cudowna, opiekuńcza, wyrozumiała, kochała nas najbardziej na świecie. Wszystko by dla nas zrobiła. Zawsze uczyła, że ludzie są najważniejsi, a nie dobra materialne. Była taka, że jak dowiedziała się, że dzieciak chodzi zimą w trampkach, to organizowała mu swoimi sposobami ciepłe buty. Opiekowała się też zwierzakami, które z siostrami znosiłyśmy do domu. Nawet jak była już leciwa i przynosiłam jej jakieś przybłąkane stworzenie, mówiła surowo: »Dziś go nakarmię, ale jutro wystawiam na wycieraczkę«. I tak wiedziałam, że gdy wrócę następnego dnia, to zwierzak już będzie sobie wygodnie leżał na kanapie z głową wtuloną w poduchy. Już był nie do ruszenia. Wtedy mama odgrażała się: »Dobra, tego zostawię, ale następnego to już na pewno nie przyjmę. Pamiętajcie!« Bardzo mi jej brakuje, bo jak już powiedziałam, dziecko w każdym wieku potrzebuje matki”, śmieje się Ewa.

Pytam ją, dlaczego pomaga? „Pamiętaj, że ja dając dzieciom miłość, czas i po prostu siebie – dostaję w zamian wiele czułości, miłości, wdzięczności, uśmiechu”, mówi. „25 lat pracowałam w korporacji. Bardzo to lubiłam, ale dopiero kiedy odeszłam, by zająć się dziećmi, zrozumiałam, że żadna praca wcześniej nie dawała mi takiego spełnienia. Dopiero teraz widzę sens tego, co robię. Dając miłość – tworzę nowego człowieka. Kiedyś oddam go światu i to daje mi ogromną siłę na co dzień i wiarę, że warto robić dobre rzeczy”, mówi.

Jak Ewa spędzi w tym roku Dzień Matki? „Pewnie dzieci biologiczne przyślą kwiaty, pogadamy chwilę przez telefon. A w domu dostanę laurki”, mówi. A czy znajdziesz chwilkę dla siebie na odpoczynek? Ewa śmieje się: „Wiesz, od Gosi Ohme dostałam książkę i przyrzekłam jej, że będę ją czytać. Ale prawda jest taka, że choć staram się, to pod dwóch miesiącach nadal jestem na 71 stronie.