Go to content

Pamiętasz piosenkę: Kto jest beksą i mazgajem. Ten się do nas nie nadaje. Niechaj w domu siedzi sam. Ram tam tam

Fot. iStock/EvgeniiAnd

Pamiętacie taką piosenkę z przedszkola? „Jestem sobie przedszkolaczek. Nie grymaszę i nie płaczę” i dalej: „Kto jest beksą i mazgajem. Ten się do nas nie nadaje. Niechaj w domu siedzi sam. Ram tam tam ram tam tam. Niechaj w domu siedzi sam. Ram tam tam ram tam tam…” Jestem ciekawa, czy tę piosenkę nadal gdzieś śpiewają trzylatki? Mam nadzieję, że jej strofy dawno już popadły w niepamięć.

Ja jednak, urodzona w latach 70-tych, do tej pory mam wryty ten wierszyk gdzieś w zwojach swojej pamięci. Śpiewałam to jako maluch kompletnie bezrefleksyjnie. Dziś mam świadomość, że takie słowa odcięły mnie i miliony dzieci w Polsce od naturalnej wrażliwości i akceptacji wobec przeżywania całego wachlarza emocji. W tym smutku i lęku.

Bo niby dlaczego dziecko, które płacze w pierwszych dniach w przedszkolu, ma nie nadawać się do spędzania czasu z grupą rówieśniczą? Jak można nas było nazywać mazgajami, kiedy ze wszystkich sił próbowaliśmy sobie radzić z emocjami? Jak można nas było wysyłać do domu, byśmy w nim siedzieli SAMI? Jak za karę. Na wygnaniu. Ram tam tam.

Wszystko w środku mnie wyło

Pamiętam, że byłam wrażliwym dzieckiem. Pójście do przedszkola to nie była dla mnie bułka z masłem. Chyba jednak zostałam uznana za jedno z bardziej rezolutnych dzieci, bo panie przedszkolanki wybrały mnie do pierwszego występu przed rodzicami. Włożyły mi w rękę wielką lalkę i kazały stanąć w środku kółka i śpiewać solo: „Koci koci łapci” i coś tam dalej. Miałam trzy lata i pamiętam każdą okrutną sekundę tego wydarzenia. Stałam na baczność i udawałam, że śpiewam, ponieważ nie znałam słów tej piosenki. W dodatku byłam przebrana za białą myszkę, co oznaczało, że rano mama ubrała mnie w jakieś straszne białe rajstopki i obcisłą bluzeczkę. Nie posiadałam na sobie ani spodenek ani spódnicy, czego szczerze nie znosiłam, bo czułam się wtedy jakimś maleńkim  bobasem. Ale kto w PRL-u zwracał uwagę na takie „grymasy” dziecka. Pewnie rano nie śmiałam nawet powiedzieć o tym mamie, bo wiedziałam, że ona pędzi do pracy i czuje się zmęczona. Wzięłam więc – ja trzyletnia wtedy –  to wszystko na klatę. Ram tam tam.

Byłam jednak wzorowym przedszkolaczkiem, bo nie uroniłam wtedy ani jednej łezki. Przecież, jak mówi piosenka, nie mogłam okazać się „mazgajem”. Wytrzymałam. Zamknęłam w sobie wszystkie emocje, choć pamiętam, że stojąc w tym kółku, otoczona (a może osaczona) przez inne dzieci, które trzymały się za rączki, miałam ochotę tylko krzyczeć: „Puśćcie mnie!” Kurczę, tak żałuję, że tego nie zrobiłam, że byłam za mała, by umieć się przeciwstawić i walczyć o siebie.

Patrzyłam tylko na tę plastikową wielką lalę i wszystko w środku we mnie wyło. Kazano mi ja bujać w ramionach z kretyńskim teksem: „Koci koci łapci”! Do cholery, ja sama potrzebowałam wtedy przytulenia i uspokojenia. Co za „szalona przedszkolanka” wymyśliła, że mam publicznie tulić lalę w przebraniu myszki na oczach dziesiątków podekscytowanych „dzielnością swoich przedszkolaków” rodziców?

Płacz jest ok!

Moja sytuacja oczywiście nie była odosobniona. Zakładam się, że każda osoba pokolenia, urodzonych w latach 70 i 80., ma podobną historyjkę do opowiedzenia ze swojego przedszkola. Dziś wiemy dużo więcej o psychologii małych dzieci. Jesteśmy świadomi, że start w przedszkolu wiąże się dla wielu trzyletnich wrażliwców z dużym stresem. Mamy więc nadzieję, że już nikt nie porównuje dzieci do innych, które łagodniej przeżywają rozstanie z rodzicami i są w stanie w przedszkolu spędzać czas rozluźnione i szczęśliwe. Mamy też nadzieję, że już nikt nie mówi trzylatkom, by się „nie mazały” i nie straszy ich tym, że wrócą za karę siedzieć samotnie w domu. Ram tam tam.

Jeśli więc dziś twój maluch płacze przed drzwiami przedszkola, daj mu się wypłakać. Mów mu, że to normalna reakcja i że nie ma nic złego w tym, że roni łzy. Niedawno przeprowadzałam wywiad z psycholożką Pauliną Mierzejewską, która twierdzi, że płacz jest naturalny podczas rozstania z rodzicem. Jeśli jednak dziecko po zamknięciu drzwi, szybko wchodzi w zabawę z innymi dzieci i zaczyna się uśmiechać, to wszystko jest dobrze. To oznacza tylko tyle, że jego łzy był prawidłowym, choć dla niego trudnym, przeżyciem.

Dziś wiemy też, że nie ma złych i dobrych emocji. Złość, wściekłość, rozczarowanie, strach, lęk, wstyd, zażenowanie – są naprawdę OK! Każdy z nas ma prawo czuć te emocje. Nie tylko dzieci. Ty też, dorosła osobo, czytająca ten tekst, masz prawo je czuć. A nawet nie prawo. Po prostu dobrze, byś je czuła, bo odcinanie się od  tych „nielubianych emocji”, to zwykła dywersja wobec samego siebie.

Co poczuje przedszkolak, któremu powiemy: „nie płacz, przecież nic się takiego nie stało”, gdy jest zły, zdenerwowany lub przestraszony?  Pewnie pomyśli: „Coś ze mną jest nie tak, że przeżywam bzdury”.

Na koniec mamy więc apel i do rodziców i przedszkolanek. Jeśli nadal śpiewacie z dziećmi takie piosenki, zmieńcie im słowa, wymyślcie wersy, które powalą dziecku rozpoznawać i nazywać swoje emocje i powiedzą im, że do wszystkich mają prawo. Nie tylko do radości, ale też do smutku, lęku, rozpaczy. Do płakania oczywiście też!