Go to content

Szkoła rozwija w dzieciach zaradność? To mit! W dużej mierze sprawia, że dzieci są nieszczęśliwe, uległe i gotowe do pracy pod przymusem w korporacji!

fot. iStock

– Czego uczy nas szkoła? Czy poza tabliczką mnożenia nie wpaja w nas uległości, bierności, posłuszeństwa, rywalizacji pracy pod przymusem. Dlatego trzeba ją zlikwidować! – mówi Mikołaj Marcela, nauczyciel akademicki, doktor nauk humanistycznych i autor bestselerowych poradników.

Na swoim Facebooku napisał pan niedawno: „Kiedy mówi się głośno, że szkoła pod wieloma względami jest więzieniem, na które skazujemy młodych ludzi (…), miejscem, w których czeka ich 12-letnia obowiązkowa „odsiadka” – często podnoszą się głosy oburzenia. A jak to się kończy w dorosłym życiu?

– Jeśli dzieciaki przez siedem godzin siedzą w szkole i (jak mają szczęście) przez osiem godzin śpią, łatwo policzyć, że ponad połowę doby spędzają w bezruchu. Do tego dochodzi jeszcze odrabianie lekcji. A jeśli dziecko wierci się na lekcji, dostaje uwagę, bo powinno siedzieć cicho i posłusznie notować to, co nauczyciel ma do powiedzenie. Oczywiście to jest przygotowanie młodego obywatela do rynku pracy. Dziś statystyczny dorosły spędza ok. 70% swojego życia siedząc lub leżąc! Pytanie tylko, czy my chcemy taki świat, w którym ludzie nie tylko „odsiadują” swoje życie, ale również wykonują zadania bez satysfakcji i bez poczucia sensu – z czym na ogół mamy do czynienia w szkole.

W swojej nowej książce „Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat”, przytacza pan taką anegdotę – w firmie pracują ze sobą przedstawiciele pokolenia X, Y i Z. Każdy z nich chciałby pójść na koncert, ale szef każe im zostać w pracy i nie za nic nie chce dać wolnego. Co robi każdy z nich? Boomer spuszcza głowę i posłusznie wraca do pracy, Millenials przynosi zwolnienie lekarskie i po kryjomu wymyka się na koncert. A co robi przedstawiciel generacji Z? Składa wypowiedzenie z pracy. Co wynika z tej anegdoty?

– Mam wrażenie, że moje pokolenie, czyli Millenialsi, próbuje w jakimś sensie hakować system, by mniej lub bardziej legalnie osiągać to, czego pragnie. Natomiast część ludzi z młodego pokolenia określanego mianem Z, które najwięcej skorzystało z nowych technologii i także dzięki temu ma najbardziej otwarty umysł, potrafi już zawalczyć o swoje. To pokolenie jednak najbardziej boleśnie doświadcza rozdźwięku między szkołą a światem.

Codzienność młodych ludzi dziś wygląda tak: muszą iść do szkoły, jak niewolnicy, czego są chyba znacznie bardziej świadomi niż poprzednie pokolenia, dla których szkoła jednak z wielu powodów mogła mieć powab. A kiedy z niej wychodzą, mają poczucie, że to, co tam robią, nie specjalnie przyda się im w życiu i zupełnie nie jest na czasie – że to pod wieloma względami strata czasu i energii…

Co my rodzice mamy zrobić z dziećmi, które po pandemii nie chcą chodzić do szkoły?

– Kłopot polega na tym, że w takiej sytuacji rodzicom wydaje się, że to z ich dzieckiem coś jest nie tak. To dzieciaka trzeba zdyscyplinować, ponieważ ze szkołą i tak nic nie da się zrobić. To błędne założenie. Ja myślę, że powinniśmy posłuchać młodych ludzi, tym bardziej że według badań 51% dzieciaków nie chce wrócić do w pełni stacjonarnej szkoły (choć czy może nas to dziwić, skoro bardzo wielu dorosłych nie chce wracać do w pełni stacjonarnej pracy?). Dla wielu uczniów zdalna edukacja była szansą na zdystansowanie od szkoły, ucieczkę przed jej opresyjnością i po prostu kilkoma, kilkunastoma miesiącami oddechu.

Tylko że my rodzice nie potrafimy zaufać swoim dzieciom, że chcą innej szkoły. Nie specjalnie mamy też alternatywę do zaoferowania.

– Mam wrażenie, że pod wieloma względami przez ostatnie dekady żyliśmy na zasadzie przyzwyczajenia. Szkoła, do której chodzą nasze dzieci, została stworzona w określonym czasie i dla realizowania określonych celów. Tyle tylko, że te cele dotyczyły XIX i ewentualnie XX wieku! Zwłaszcza dziś, kiedy dzieci mają za sobą doświadczenie nauki zdalnej, potrzebujemy już zupełnie innego myślenia o edukacji. Pamiętajmy, to nie jest przypadek, że jesteśmy na drugim miejscu w Europie pod względem depresji i myśli samobójczych wśród dzieci.

Pana zdaniem winna jest temu szkoła?

– Większość uczniów źle się czuje w szkole. UNICEF badał w czasie pandemii, czy uczniowie chcą wrócić do szkoły stacjonarnej i te badania pokazały wyraźnie, że tak, ale przede wszystkim po to, by odnowić kontakty rówieśnicze, chęć powrotu do szkoły z powodu lekcji wskazało tylko 40% młodych ludzi! Szczerze mówiąc, mnie dziwi fakt, że wszyscy przeszliśmy przez ten pruski model nauczania i widzimy, że on nie działa, że dziś pamiętamy znikomy procent tego, czego się uczyliśmy.

Wszyscy doświadczyliśmy w szkole jakiejś formy przemocy psychicznej i symbolicznej, czasem może fizycznej. Wszyscy wiemy, jak toksyczne jest to środowisko i jak byliśmy w dzieciństwie nieszczęśliwi i niewyspani. Jednak kiedy nagle stajemy się dorośli, to o tym wszystkim zapominamy. Absolutna amnezja, by nawiązać do tytułu powieści Izabeli Morskiej, którą bardzo często cytuję w mojej najnowszej książce. Kończymy naukę, potem mamy dzieci i dziwimy się, że one nie chcą chodzić do szkoły. W dodatku mówimy im: „Przecież ja byłem i jakoś to wszystko przeżyłem”.

Może i przeżyłem, ale do tej pory borykam się z traumą! Mam rację?

– Tak i teraz w wieku 30. czy 40. lat zaczynam terapię lub proces coachingowy, żeby uporządkować sobie życie lub zrozumieć, co tak naprawdę jest dla mnie ważne i co chciałbym robić na co dzień. Bo przez 12 lat, kiedy powinienem rozwijać się, poznawać swoje mocne strony i uczuć się rozumieć, kim jestem, byłem uczony pokory.

…bycia grzecznym, posłusznym, a nawet uczyłem się znosić przemoc i obcesowość nauczycieli.

– Wszyscy słyszeliśmy w szkole hasła: „Jak tak dalej będziesz się uczył, to wylądujesz gdzieś tam”, „Jak będziesz się tak ubierać, to zostaniesz kimś tam”. Niestety w naszej szkole nadal jest za dużo dyscyplinowania, zmuszania do posłuszeństwa, a za mało przestrzeni na rozwój i przeciwstawianie się. Szkoła jako instytucja nie lubi „nie” z ust młodych ludzi. Jako dorośli zostaliśmy wytrenowani do tego, by być zgodliwymi. Jednak mimo to dziwimy się nadal, że w Polsce nie potrafimy zareagować obywatelsko w sytuacjach niesprawiedliwości. Pamiętajmy, że to dlatego, że w dużej mierze zostaliśmy złamani przez nasz system edukacji.

Co by pan powiedział rodzicom dzieci, które dziś płaczą przed pójściem do szkoły albo gasną, smutnieją?

– Moim zdaniem wiara, że dzieci powinny się dostosować, jest naiwna. Dzieci może i dostosują się, ale na sto procent tę konieczność dostosowania wyprą i kiedyś to do nich wróci. Jeżeli młody człowiek cierpi, bo nie widzi sensu, celowości swoich działań, to wszystko kiedyś do niego wróci. Ja bym chciał, byśmy zaczęli przyglądać się systemowi edukacji w Finlandii, który zakłada, że to nie uczeń ma przystosować się do szkoły, ale to szkoła ma dostosować się do potrzeb i możliwości ucznia. Opowiada o tym często na rozmaitych spotkaniach i konferencjach Pasi Sahlberg, fiński edukator i autor książki „Finnish Lessons 2.0” opisującej to, jak funkcjonuje fiński model edukacji.

Pan podobno w edukacji miał wielkie szczęście ze względu na podejście do nauki swoich rodziców.

– Moi rodzice dawali mi dużo wolności. Mieli demokratyczne podejście do edukacji, byli bardzo wyzwoleni, jeśli chodzi o rozmaite wyobrażenia na temat tego, po co jest szkoła. Nigdy nie pytali mnie o oceny i czy odrobiłem zadania w domu. Jeśli nauczyciele mieli do mnie pretensje, to stawali po mojej stronie. Pewnie dzięki nim dziś z taką łatwością przychodzi mi krytyka szkoły.

Jaką dziś mamy alternatywę do szkoły publicznej?

– Szkoły waldorfskie, Montessori, demokratyczne robią dobrą robotę. Podobnie ruch oddolnych inicjatyw edukacyjnych, w ramach którego powstają mikroszkoły i rozwija się edukacja domowa. Oczywiście minusem systemu niepublicznego jest jednak odpłatność, co czyni ją niedostępną dla wielu rodzin. Jakimś rozwiązaniem jest wspomniana edukacja domowa i myślę, że po pandemii ten nurt zyska na popularności, bo wbrew obiegowej opinii, część uczniów genialnie odnalazła w systemie nauki on-line w domu. Poza tym ja wierzę, że rewolucja polskiej edukacji tak naprawdę zacznie się w domach dzięki rodzicom.

Jeśli rodzice przestaną przykładać wagę do ocen, jeśli uznają, że „trójki” wystarczą, poza momentami egzaminów ósmoklasisty i maturalnym. Jeśli wyluzują i pozwolą, by dzieci swój wolny czas poświęcały na nudę, zabawę oraz rozwijanie swoich indywidualnych pasji i umiejętności. To wtedy ich dzieci po prostu będzie szczęśliwsze. Badania z psychologii pozytywnej pokazują, co wzmacnia nasz dobrostan. Powinniśmy robić coś, co ma dla nas znacznie, przynosi nam przyjemne emocje, pozwala się zaangażować, realizować nasze cele i tworzyć autentyczne relacje międzyludzkie.

Ale przecież dzieci w Polsce nie mają na to czasu. Muszą po szkole odrabiać lekcje!

– Dzieci dziś mają do przyswojenia o 30% materiału więcej niż pokolenie rodziców, o czym w swojej książce pisze m.in. Malcolm Harris. W dodatku muszą odrobić często przez kilka godzin lekcje w domu. I co najdziwniejsze – zarówno nauczyciele, jak i wielu rodziców uważa, że to jest dobry pomysł, bo młody człowiek zajęty lekcjami nie ma czasu, by coś głupiego wpadło mu do głowy. A to nie ma nic wspólnego z nauką. Dla mnie to jest po prostu praca niewolnicza czy rodzaj kary, coś, co absolutnie nie sprzyja rozwojowi. Dlatego jedyne, co mogę doradzić rodzicom, to więcej luzu.

Ja bym odpuścił oceny i przykładanie się do nauki za wszelką cenę na co dzień. Powiedziałabym tak, jak mówiła do mnie moja mama: „Rób, tak by przechodzić z klasy do klasy, a oprócz tego, rób wszystko byś był szczęśliwy.”

Jest dla nas uczniów i dla rodziców jakaś nadzieja?

– My żyjemy w takim świecie, w którym ludzie są przekonani, że będzie już tylko gorzej. Ja myślę zupełnie inaczej – miejsce, w którym się teraz znaleźliśmy i to, co sobie pozwoliliśmy zrobić na różnych poziomach, wskazuje na to, że jesteśmy już u progu wielkich zmian. Uczniowie przechodzą do edukacji domowej, ze szkół państwowych odchodzą dobrzy nauczyciele. Ten system staje się niewydolny i pewnie sam niedługo się zapadnie. To jest dobre! Bo jeśli on by się nie zapadł, to my go pewnie byśmy chcieli cały czas uzdrawiać.

Dlaczego napisał pan: „SeLekcję. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwo i świat”?

– Zrobiłem to, by wybić ludzi z komfortu myślenia o szkole – że jest to miejsce, które musi wyglądać tak, jak obecnie wygląda. Bez podniesienia poziomu świadomości w tym względzie nie dojdzie do żadnej rewolucji, a w tym momencie jest ona po prostu koniecznością. Z drugiej strony głęboko wierzę, że będzie już tylko lepiej. Zresztą, gdyby dwa, trzy lata temu ktoś powiedział, że obecny model szkoły trzeba zlikwidować, zostałby uznany za wariata. A dziś napisałem o tym książkę i proszę, okazuje się, że już możemy na spokojnie o tym dyskutować.

Chciałam na koniec naszej rozmowy powiedzieć – dziękuję za tę książkę! A do rodziców – ufajmy naszym dzieciom, one nie są głupie. Bierzmy na serio ich słowa, gdy mówią nam, że nie chcą chodzić do szkoły!

– My dorośli często niestety postrzegamy młodych ludzi jak jakieś „nierozumne istoty”, którym musimy powiedzieć, jak prawdziwe życie wygląda i oni muszą się do tego naszego (nierzadko błędnego) wyobrażenia dostosować. Nasze dzieci są bardzo inteligentne, wiele rozumieją, wiele też rzeczy znoszą i robią wyłącznie dla nas dorosłych, bo nie chcą sprawiać nam przykrości. Pamiętajmy też, że nie będzie lepszej szkoły i edukacji bez zmiany naszego myślenia.

Dla mnie podstawą tej zmiany jest triada, którą bardzo często powtarzam w rozmaitych miejscach: zaufanie, wsparcie i dialog. Te trzy kwestie są dla mnie kluczem do wzajemnego zrozumienia i tworzenia warunków dla autentycznego rozwoju młodych ludzi.


Mikołaj Marcela – pisarz, nauczyciel akademicki, doktor nauk humanistycznych. Autor bestsellerowych edukacyjnych poradników („Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku. Wszystko, co możesz zrobić, żeby edukacja miała sens”) i książek („Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat”). Wicedyrektor kierunków Sztuka pisania oraz Twórcze pisanie i marketing wydawniczy na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach.