Go to content

Jedna kobieta może być dla drugiej wsparciem i ratunkiem. Inna może z łatwością zniszczyć tę, która stanie jej na drodze

Fot. Pixabay/ Unsplash/ CC0 Public Domain

Lata mijają, moje przyjaciółki dojrzewają wreszcie ku przeświadczeniu, że zasługują na wszystko, co dobre, jasne i pozytywne. Że zasługują na dobrą miłość. Ja również się zmieniam i dojrzewam, choć wciąż zdarzają się sytuacje, w których przecieram ze zdumienia oczy. Życie odkrywam na bieżąco, zjadam je małymi łyżeczkami, odnajdując coraz to nowe smaki. Bywa różnie, gorzko również. Lubię moje zdziwienie światem. Ostatnio przyglądam się temu, jak jedna kobieta może być dla drugiej wsparciem i ratunkiem. I temu,  jak łatwo jedna kobieta może zniszczyć drugą.

Nie jesteśmy jakimś magicznym, żeńskim plemieniem. Nie stawiałabym damskiej przyjaźni ponad przyjaźnią męską, one są po prostu inne. Ale wierzę głęboko, że dzięki kobietom, które cenię, znam i kocham, jestem w stanie wyjść z największego życiowego dołka.

Ten początek lata jest trudny. Trzy związki bliskich mi kobiet rozpadają się lub przechodzą poważny kryzys. Gorąca linia przegrzewa się na łączach. Są wiadomości o trzeciej nad ranem, długie rozmowy, albo odnajdywane w czeluściach Internetu śmieszne obrazki – tylko po to, by powiedzieć „jestem”. To „jestem” to najważniejsza część naszej relacji. Niezależnie od tego, ile sobie powiemy, niezależnie od tego, czy związki się rozpadną, czy nie, „jestem” oznacza, że jest ktoś, kto w nas wierzy, kto o nas myśli. Kto wcale nie zawsze myśli podobnie, nie zawsze się zgadza. I jeśli tak jest, powie to szczerze. Przyjaciółka ma do tego pełne prawo. I obowiązek.

Wkurzają mnie serialowe psiapsiółki popijające wino i objadające się lodami z pudełka. Psioczą na facetów i wypominają im kiepski seks. Moje rozmowy z przyjaciółkami wcale tak nie wyglądają. To naprawdę głębokie dyskusje o miłości, zaufaniu, lęku i nadziei. O wyborach, które zaważą na tym, co dalej. Tak, jasne, czasem chodzi o facetów. Mężów, kochanków, synów. Ale nie tylko. Chodzi też o nie, o nas. O relacje z matką, z córką.  O karierę i zawodowe plany, o marzenia, zbyt długo odkładane na „potem”, na „jak dzieci dorosną”, na „jak dostanę rozwód”, na „jak on w końcu znajdzie czas”… Powinnyśmy częściej sobie powtarzać, że same też damy radę.

Takie relacje to sens naszej przyjaźni, gwarancja.  Jednocześnie nie ma tu osaczania, osądzania, prowadzenia za rękę. Jest szacunek i akceptacja. Możesz zarobić „tak i tak”, ale ostateczna decyzja należy do ciebie. Ja tu jestem.

Jest też druga strona medalu. My, kobiety nie jesteśmy przecież tylko świetnymi przyjaciółkami. Bywamy też wobec siebie bezwzględne. Nie doświadczyłam nigdy osobiście kobiecej nienawiści, lub nie dostrzegłam jej.  Ale widziałam jak kobiety ze sobą walczą. Poniżają się, niszczą. Zazwyczaj na polu zawodowym, często również miłosnym.

Jakiś czas temu moja dobra znajoma rozstała się z mężem. Mówić ściślej – została przez niego porzucona dla koleżanki z pracy. Długo nie było wiadomo, czy na chwilę, czy na zawsze. Kiedy po pięciu miesiącach skruszony mąż postanowił do żony zadzwonić i poprosić, by rozważyła terapię małżeńską, rozpętało się piekło. Nowa partnerka męża pisała SMS-y, w których obrażała i poniżała kobietę, której związek wcześniej zniszczyła (zniszczyła na spółkę z niewiernym mężem rzecz jasna). Oczywiście, łatwo jest ranić drugą osobę, gdy jej się nie zna, gdy jest ona dla nas zdjęciem na Facebooku, świadomością, że była (lub jest ) dla kogoś, kogo kochamy ważna. Dziewczyna pisała obraźliwe komentarze w mediach społecznościowych, a o kochanka walczyła do upadłego. „Wygrała”, ale nawet w dniu rozprawy rozwodowej dała upust swej nienawiści pojawiając się w sądzie.

Inna znajoma ma problemy w pracy. Nowa przełożona, nieco młodsza i dużo lżejsza nie zapałała do niej sympatią w momencie, gdy okazało się, że ta na oko przeciętna prawie czterdziestolatka ma bardzo udane życie osobiste, fantastyczną córkę, nietypowe hobby i zakochanego w sobie po uszy, młodszego faceta. Osobistych przytyków dotyczących wagi (wypowiedzianych, rzecz jasna w formie żartu) było mnóstwo. Śmiesznie przestało być, kiedy szefowa postanowiła swoją niechęć dobitnie pokazać, regularnie omijając doświadczoną i zdolną podwładną przy rozdzielaniu nowych, prestiżowych projektów. Brak profesjonalizmu nie wyszedł młodej szefowej na dobre, a wiedza i wsparcie mojej znajomej okazały się niezbędne. Jednak kiedy przyszedł zasłużony sukces, tylko moja znajoma nie otrzymała zaproszenia na firmowe świętowanie z lampką szampana. Oficjalnie „asystentka szefowej zapomniała wysłać wiadomość”.

Nie lubię tej nieumiejętności odpuszczania, w kobiecej nienawiści. Nie lubię fałszywych uśmiechów i pocałunków w powietrzu, po to tylko, by moment pózniej za czyimiś plecami wyjawić jego najgłębszą tajemnicę, upokorzyć, zgnoić, skrytykować. Nie lubię brutalnej gry „nie fair”, podkładania świń, walki o mężczyzn (którzy zresztą zbyt często zachowują się w takich sytuacjach jakby byli ubezwłasnowolnieni). Kocham w relacjach poczucie, że nigdy nie jestem sama. Kocham świadomość, że „są”, że przyjadą w wigilię moich urodzin z bukietem tulipanów. Zadzwonią domofonem drąc się „kurier” i usiądą ze mną w kuchni wiedząc, że mam w lodówce niewiele.

Kocham moje przyjaciółki. Ufam im i wiem, że mogę na nie liczyć. Wierzę z ich szczerość i życzę im jak najlepiej. Jednocześnie boję się kobiet, które nie wspierają innych kobiet.

Tekst dedykowany H. E. i M. Kocham Was!