Rodzinnego przeznaczenia nie da się przezwyciężyć. Wyobrażam sobie zatem te tysiące kobiet stojących za mną. Babcia, prababcia, dalekie krewne i ich przyjaciółki, macochy, kochanki i wszystkie te kobiety, których losy tak dziwnie się splatały. Łączy mnie z nimi niewidzialna, ale mocna nić. Drobne gesty, marszczenie nosa w ten jedynie charakterystyczny sposób albo gest, jakim odgarniam włosy z mojego czoła. A może nawet silne cechy charakteru, które sprawiają że kobiety w naszej rodzinie to zawsze zaciskały zęby, nie poddawały się, dzielne były. Ratowały, pomagały a nawet walczyły. Albo wręcz przeciwnie, szły jak zaczarowane w toksyczne związki, wciąż i wciąż wybierały nie tych, co powinny mężczyzn. A może same rozkochiwały a potem bezwzględnie porzucały? Albo opieki wymagały i u boku tych swoich mężczyzn wisiały, wczepione i nieporadne takie.
Jestem zatem cząstką mojej mamy, babci i tych wszystkich kobiet przede mną. Część siebie i swojej kobiecości przekażę mojej córce. I ona pójdzie z tym dziedzictwem dalej w świat. Niezależnie od tego, jak bardzo wygładzę swoje życie, ile jeszcze książek przeczytam, jakie światy poznam, jakich egzotycznych potraw spróbuję, samochodów nowych i lśniących przetestuję, pomądrzę się tu i ówdzie– to i tak zawsze będę należeć do tej właśnie kobiecej rodziny.
Mama mojej mamy była prostą kobietą, ale smażyła najlepsze na świecie placki ziemniaczane. Miała do mnie cierpliwość i zabierała mnie ze sobą do krawcowej w Chorzowie Batorym. Ciasnym i śląskim. Nie potrafiła jeździć samochodem, nigdy nie zrobiła prawa jazdy, ale dumnie siadała obok swojego męża, wyprostowana z podniesioną głową.
– Jedź prosto, a teraz uważaj, zakręt. Musisz zwolnić. Przyspieszyć. Zatrzymać się.
I tak go strofowała.
Jej mamę, czyli moją prababcię pamiętam jak przez mgłę, jeździłam do niej na wieś. Późnym popołudniem, gdy zmęczona wracała z pracy w polu, dostawaliśmy od niej pajdę chleba ze śmietaną i cukrem. Była szczupła i taka koścista, czasy były ciężkie ale podobno całkiem nieźle sobie radziła.
***
Czasami w drodze do szkoły idąc za łapkę z moją prawie już dorosłą (bo wczesno-nastoletnią!) córką mijam starszą i zawsze promiennie uśmiechniętą kobietę. Pola twierdzi, że pani ta ma kilkoro wnucząt pod opieką, które musi każdego ranka przygotować do szkoły – zrobić im śniadania, usmażyć placuszki bananowe, nalać kakao do kubeczków. A poza tym kilka zwierząt w domu, które trzeba nakarmić, ciężkie życie za sobą ale w sercu radość.
Nie wiem skąd Polka o tym wie, bo nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek z tą panią rozmawiały. Kilka dni temu wyjmując z bagażnika plecaki moich dzieci, uśmiechnęłyśmy się ze starszą panią serdecznie do siebie i pozdrowiłyśmy się miłymi słowami.
Dziś rano, w nienajlepszym humorze, prawie spóźniając się do szkoły z dziećmi, podświadomie rozglądałam się wokół szukając miłej starszej pani.
A może szukałam mojej babci albo innej kobiety z mojej rodziny, z której mądrości mogłabym czerpać w trudniejszych chwilach? Kobiety, która dawno, dawno temu odeszła już przecież.
Czy to tęsknota za głęboką kobiecością (czymś więcej niż tylko zewnętrzne jej objawy)? Kobiecością niezależną od przemijającej urody, od mężczyzn którzy towarzyszą nam na różnych etapach życia i w różny sposób? Kobiecością zwycięską, nieokiełzaną przez wiek i te wszystkie zmarszczki, linie mimiczne i przebarwienia, które wyjdą tak czy inaczej na światło dzienne? Tęsknotą za byciem sobą bez konieczności podobania się? Tęsknotą za spokojem wynikającą z doświadczenia i siły pokoleń kobiet, które stoją za mną i będą mnie zawsze wspierać?
W poniedziałek rano uśmiechniemy się do starszej kobiety mijającej nas pod szkołą jeszcze bardziej radośnie. I może zapytamy ją o coś.
***
Rodzinnego przeznaczenia nie da się przezwyciężyć.
Wyobrażam sobie zatem tysiące kobiet stojących za mną. Czasem zdarza mi się tęsknić za tymi kobietami, myślę o tym czego się bały i kogo kochały. Jak wyglądało ich życie, czy miały córki, czy były tak po ludzku szczęśliwe. W głowie układam to co chciałabym im opowiedzieć o sobie. I pewnie też zapytać co mam zrobić w tej i tamtej sprawie. Poradzić się. Skorzystać z ich mądrości. Ale zaraz pyk… telefon zadzwoni, kurier przyjechał, kot się łasi a pies chce teraz na spacer i zupę trzeba szybko ugotować. Taka codzienność. Aż zapominam po prostu. Ale im jestem starsza, tym mocniej czuję tą kobiecą obecność.
A wieczorem patrzę w oczy mojej córki i widzę w nich przecież kawałek siebie…
Katarzyna Szota-Eksner prowadzi szkołę jogi Yogasana , mocno zaangażowana w projekt Sunday is Monday – nawołujący do dbania o siebie. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie! Współtwórczyni (razem z Emilią Kołowacik) niezwykłego Kalendarza 2017 Zadbaj o Siebie. Dziewczyna ze Śląska 🙂