Ta historia trwała dwa lata. A jej początki były po prostu fantastyczne. Nie wychodziliśmy z łóżka przez kilka dni. Zadzwoniłam do pracy, że jestem chora, a w tym czasie uprawiałam ze Stefanem seks. Czułam się wybrana i wyjątkowa. Muszę powiedzieć z ręką na sercu, że faktycznie seks z nim był wtedy po prostu znakomity. Jeden z najlepszych, jakie miałam w życiu. Jak to wytłumaczyć? On był gotów zrobić dosłownie wszystko, bym czuła spełnienie. Nie chodzi o żadną perwersję. Zupełnie nie. Miałam orgazm, za orgazmem i pewnie z tego właśnie powodu byłam ze Stefanem tak długo. To mnie przy nim trzymało.
Po dwóch tygodniach wspólnego mieszkania wiedziałam już, że z tego związku kompletnie nic nie będzie. To, co było między nami, zwyczajnie zaczęło mnie zabijać. Niewiele robiliśmy razem fajnych rzeczy. Stefan miał ponurą naturę, był raczej samotnikiem. Chodził do pracy, a po niej czytał książki. A ja? Zostałam jego człowiekiem, który jak wracał do domu, to jedną z pierwszych rzeczy, które musiał zrobić to… ściągnąć gacie. Tak dla świętego spokoju. Stefan krążył wokół mnie jak jakiś sęp, osaczał.
Chodziło o to, że te jego potrzeby, ten temperament, a raczej ta okropna częstotliwość i presja uniemożliwiały mi normalne życie. Ja miałam przecież tysiąc innych rzeczy na głowie – zakupy, spotkania z przyjaciółkami, rozmowy z dorosłym synem przez telefon. Czułam, że nie mogę rano w biegu normalnie pomalować sobie rzęs przed wyjściem do pracy, albo po powrocie ugotować w spokoju obiadu. Tu chodziło właśnie o te drobne codzienne rzeczy. Presja Stefana stawała się coraz większa. Sama sobie zadaję pytanie, dlaczego pozwoliłam, by ten związek trwał tak długo. Postaram się wytłumaczyć.
Nasz dzień zaczynał się od tego, że Stefan dzwonił do swojego kumpla Adama rano o ósmej rano i wracał do mnie z informacją, że jego przyjaciel już trzy razy zdążyli mieć seks z żoną, a my jeszcze nie. To nie było tak, że Stefan miał jakieś prymitywne skojarzenia, że jak zobaczył banana, to nagle zaczynał myśleć o pójściu do łóżka. To jest jakiś głupi mit na temat seksoholików.
Tak naprawdę to jego gadanie miało dla mnie znamiona po prostu przemocy psychicznej – dziś tak to postrzegam. Nie było między nami uczuć, porozumienia, on je miażdżył tym seksem jak jakąś moreną czołową.
Całe nasze życie kręciło się wokół jednego tematu i wokół mojego zastanawiania się, jak mu delikatnie odmówić, by nie było z tego afery. Te jego słowa wobec mnie nie były nawet wulgarne, ale poddawana w taki sposób, jakby sączyły się na siłę do mojego krwiobiegu, pozbawiając mnie sił. Całe dnie słyszałam, że ktoś z kimś był w łóżku. A my jeszcze tam nie byliśmy. I teraz fakty: my kochaliśmy się wtedy pięć, sześć razy dziennie. Obłęd!
Każda moja próba rozmowy ze Stefanem, że jest uzależniony i musi się leczyć, była ignorowana. Każda sugestia, że jak tak dalej pójdzie, to seks mi się znudzi, bo ileż razy dziennie można mieć apetyt na zupę ogórkową, była zbywana. Obrażał się i dąsał. Słyszałam za to, że jestem oziębła. I faktycznie po jakimś czasie zaczęłam w to wierzyć. Wkręcił mnie w takie myślenie, że to ze mną jest coś nie tak, że jestem jakaś chora. Jak można coś takiego dziwnego wmówić kobiecie po czterdziestce? Kobiecie, która już niejedno przeżyła? Kobiecie, która ma dorosłego syna z pierwszego małżeństwa? Jest niezależną bizneswoman w korporacji z kilkunastoma podwładnymi? Uwierzcie, że niestety można.
Pamiętam taki moment, że jak wróciłam z pracy i wspinałam się po schodach naszej kamienicy do swoich drzwi i nagle poczułam, że nie jestem w stanie wejść do środka. Zwyczajnie bałam się. W mojej głowie była jedna myśl, że tam za tymi drzwiami czeka na mnie jakiś okropny monster, który za chwilę zafunduje mi psychiczny koktajl seksualny. Usiadałam na tych schodach, zdjęłam szpilki i w jakimś zadziwiającym stuporze siedziałam tak przez czterdzieści minut, zanim się odważyłam. Nie myliłam się. Znów się zaczęło: z kim byłam, gdzie byłam, dlaczego nie odbierałam telefonu, na pewno go zdradzam. Ta stała gadka, że inni to już się trzy razy kochali, a my nie.
Ta niagara seksu była czymś potwornym. Jak tortury jak przetapianie człowieka pod wodą. Zaczęłam go okładać pięściami. Nie oddał. To była przemoc psychiczna, to było jak straszne osaczenie. On sobie skanalizował w tym seksie wszystko – nieszczęśliwe dzieciństwo, kłopoty z apodyktyczną matką, stres, niezadowolenie z pracy w korporacji, nieszczęśliwe własne życie.
Na samym końcu tego związku czułam już tylko do niego wstręt i potworne zmęczenie fizyczne. Został mi w głowie taki obraz – on siedzi na fotelu. Ja już nie mogę na niego patrzeć. Mówię mu: „Wyjdź, spakuj się i koniec!” On mi się wtedy wydawał jak jakiś karaluch, jak nietoperz. Udało mi się z nim rozstać chyba tylko dlatego, że byłabym już wtedy kobietą dojrzałą. Gdyby taka historia przydarzyła mi się wcześniej, gdy byłam jeszcze niedoświadczoną przez życie dwudziestolatką, to nie pozbierałabym się tak łatwo. Myślę, że byłabym w zupełnej rozsypce.
Czy po tym wszystkim miałam traumę? Chyba nie! Nie czułam się nawet rozgoryczona. Po prostu wiedziałam, że muszę trochę czasu pobyć sama, by się z tego otrząsnąć. Po historii ze Stefanem przez wiele lat byłam sama, nie zadawałam się kompletnie z mężczyznami.
Po co piszę ten list? Chcę powiedzieć wszystkim kobietom, że życie z seksoholikiem nie daje żadnych perspektyw. Nie wierzę, że można takie człowieka zmienić. To jest uzależnienie jak każde inne od alkoholu czy narkotyków. Moja terapeutka powiedziała mi, że tym ludziom naprawdę bardzo trudno zerwać z nałogiem. Bo papierosy czy alkohol możesz odstawić i po nie nie sięgać. Możesz to traktować jak swojego wroga, którego unikasz. A seks? Przecież taki seksoholik nie może się tego wyzbyć raz na zawsze. Kiedy znów się kocha z kimś w łóżku, dostaje dawkę swojej używki. I następuje błyskawicznie kaskada emocji, która wciąga go jak wir znowu prosto w paszczę uzależnienia.