Go to content

On nie wie, a ona nie ma już siły. Choć jest źle, dobrze jest, jak jest… Siła wyuczonej bezradności

Fot. iStock / Maria Kuznetsova

On

Wykształcony, po trzydziestce. Dużo pracuje. Żona, jedno dziecko – syn, o którym marzył. 3 pokoje  z kuchnią i znośną ratą w złotówkach. Seks w weekendy, w każdą rocznicę i urodziny. Lubi filmy starego kina i te z superbohaterami.

Marzenie: żyć inaczej, znów być młodym.

Oczekiwania: żyć bez większego wysiłku, mieć czas dla siebie.

Plany: nie planuje do przodu, ma angażującą pracę, chociaż chciałby, żeby kiedyś to się zmieniło.

O sobie: zabawny, lubi pracować, najważniejsza jest rodzina.

Późny wieczór. Jest już po 21-ej, gdy słychać dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Wchodzi, jak zwykle odstawia torbę po lewej stronie korytarza i zdejmuje buty. Przechodzi do kuchni, wyjmuje z lodówki wodę i idzie do sypialni. Drzwi się zamykają.

Spędzi tam następną godzinę, przeglądając maile i drapiąc się bezwiednie po za lewym uchem. Jak zawsze. Potem weźmie szybki prysznic, na wieszaku obok szafy zawiesi starannie wyprasowaną koszulę, żeby rano nie tracić czasu, obejrzy wiadomości i jakiś dokument an Discovery. Nie zastanawia się na tym, jest zmęczony, wie, że ma mało czasu, bo za chwilę przyjdzie ona. Lepiej, żeby zasnął zanim się to stanie.

Nie lubi, gdy się spotykają po tym, jak późno wrócił. Kiedy wchodził siedziała jeszcze u Franka. Słyszał potem jak sprząta w kuchni. Zdążył wtedy wziąć prysznic.

Jest zmęczony i nie ma najmniejszej ochoty na jej wyrzuty. Zresztą czego by nie zrobił, ona i tak będzie miała pretensje.

Ona

Wykształcona, po trzydziestce. Pracuje w nowej branży, wciąż dużo się uczy. Mąż, syn Franek. Rata kredytu w wysokości czynszu za wynajem nie przytłacza. Opiekuje się dzieckiem, zajmuje domem. Lubi pływać i słuchać starego rocka. Czasem myśli, że to dobrze być tak zmęczonym, żeby nie mieć już siły marzyć.

Marzenie: żyć inaczej, teraz – nie kiedyś.

Oczekiwania: czuć się kochaną, mieć czas dla siebie.

Plany: chciałaby za rok pojechać na prawdziwe wakacje i kupić mały ogródek blisko domu, kupić karnet na pływalnie – i móc wieczorem na nią chodzić.

O sobie: dojrzała, zmęczona, zbyt często smutna.

Dziś znów bardzo późno wrócił z pracy, kiedy usłyszała krótki sygnał otwieranego domofonu siedziała jeszcze z małym. Słyszała jak przeszedł szybko przez mieszkanie i zamknął się w sypialni. Gdy wyszła poszła pozmywać naczynia po kolacji, sprawdzić, czy ma jabłka na jutro do szkoły.

Mieli porozmawiać o tym tygodniu, ale widzi, że on jej unika. Przemyka cicho, jak najciszej przez dom, dzień, byleby tylko dobrnąć już do wieczora. Przez chwilę pomyślała, że wejdzie tam i wyłączy telewizor, ale było tak późno. Przecież wie, że jak zawsze i ta rozmowa skończyłaby się jej płaczem i jego „nie wiem, o co ci chodzi”.

Starannie nałożyła na twarz krem i kładąc się udała, że wcale nie widzi, że on  jeszcze nie śpi.

Terapeuta

Lekko szpakowaty, po czterdziestce, takich, jak oni spotykał już wiele razy. Lubi jazz i często jeździ z psem do lasu. Rozwiedziony, ma nową partnerkę. Dwójka dzieci. Gabinet otworzył niedawno. Lubi swoją pracę.

Przychodzą do niego od niedawna. On nie chciał tych spotkań, tak mówił na początku. Po paru tygodniach zaczyna współpracować. Ona odwrotnie, im dłużej siadają na turkusowych fotelach, co czwartek, tym bardziej się w tym fotelu zamyka.

Każde z nich chciałoby zmian. On nie wie, a ona nie ma już siły, więc oboje tylko mówią, że chcą. W domu każde z nich wraca w utarty, bezpieczny schemat. Są wobec siebie bezsilni, bez wyjścia…

Odporni na zmiany i silni swoją słabością. Jej bronią najmocniej.

Wie, że niedługo oni przestaną przychodzić, gdy zacznie coś mocno prowadzić ich do zmiany. Odsapną w swoim mieszkaniu otuleni cichym „nie ma wyjścia”. Być może po jakimś czasie wrócą. To czasem się zdarza.

Oni

Zdecydowali się na terapię, żeby ratować małżeństwo. Chodzą regularnie od kilku tygodni. Ale nie dzieje się nic. Ona nie przestaje narzekać na ich związek – a on już nie chce tego słuchać, nie po to godził się na ten cyrk, żeby nadal takiego napięcie wisiało w powietrzu. On obiecuje różne rzeczy, a potem znika. W pracy, w łóżku, w weekendowej zabawie z Frankiem. Zupełnie jakby kupował czas przed ostateczną rozgrywką. Kto wie, a może gdyby kupić odpowiednio dużo czasu, ona odpuści?

Nie myli się, bo i ona coraz częściej odpuszcza. –  Jest źle, ale dobrze jest, jak jest. I dobrze, że „jest” – myśli sobie coraz częściej, gdy wieczorem nakłada balsam na nogi – A może, z tego zmęczenia niepotrzebnie się czepiam?

– Kobiet i tak nie zrozumiesz – duma on, gdy powoli goli co rano brodę – przecież ja to wszystko robię dla rodziny.

I tak sobie krążą, między jego pracą, na którą on nie ma wpływu i jej żalem, którego ona nie potrafi ciągle odpuścić. Między ich „bo ty zawsze…” a „a ty nigdy…”

Bezradność

Oboje nauczyli się swojej bezpiecznej bezradności.

Ona tego, że przed każdym odchodzę, powstrzymuje ją dziecko, jego cierpiące oczy i nadzieja, że tym razem będzie inaczej. Będzie inaczej, bo tak – nie dlatego, że oni zaczną coś zmieniać. Lubi dawać sobie czas, następne szanse. Mają przecież tyle wspólnego życia. Choćby ten przedpokój i ratę, i Franka.

On nauczył się, że nie można go winić. Że nie ma wpływu ani na złego szefa, ani na to, że tak wygląda jego życie. Wie, że tak już jest i trzeba się  z tym pogodzić. Ona nie rozumie, że on bardzo by chciał, tylko nie wie jak. Ale przecież dla dobra, ich dobra, warto to przetrwać. Już niedługo, gdy Franek będzie starszy, na pewno coś się zmieni.

Chodzą przecież na terapię.

Oboje wierzą najmocniej na świecie w swoją bezradność. On – bo co on jeden może zmienić? Ona – bo cóż ona może, skoro on nic a nic nie zmienia…

Wieczorem kładą się w tym samym łóżku i myślą: nie chcę tak dłużej żyć, to wszystko jej/jego wina. A potem dopowiadają sobie:

On – … i tak nic nie mogę zrobić, bo jej nie da się zadowolić…

Ona – … nie mam siły na kolejne kłótnie, on i tak niczego nie zmieni, lepiej nie będzie…

I żyją życiem, którego nienawidzą. Z nudnym seksem z obowiązku, z wzajemnym żalem. Przemykając przez przedpokój jak duchy. Mistrzowie budowania dystansu, królowie znikania na tych paru metrach kwadratowych, które ich jeszcze łączą.