Doskonale pamiętam moje pierwsze podrygi w tzw. sferze erotycznej. Te nieśmiałe pocałunki i drętwiejące kończyny, bo on którąś przygniótł, a ja nic nie mówiłam, żeby nie psuć atmosfery. Pamiętam to analizowanie swojego odbicie w lustrze i choć jako 19-latka nie mogłam nic sobie zarzucić, zarzucałam wiele. Pamiętam też różne, dziwne mity, w które wierzyłam i jak kurczowo trzymałam się wizji, którą gdzieś tam sobie w głowie wykreowałam. Generalnie skupiałam się wówczas na tym, co dziewczyna powinna w łóżku robić. Dla niego.
Wspominam to z lekkim wstydem i zażenowaniem. Po latach sama nie wiem, czy może za szybko weszłam w ten świat, byłam za młoda i zbyt infantylna, czy może po prostu chodziło o brak doświadczenia. Mam różne przebłyski – ja w pozycji na jeźdźca, kompletnie nie umiejąca poruszać biodrami. Ależ to musiało być żenujące. Dobrze, że i on nie miał wtedy doświadczenia, bo byłoby to jeszcze bardziej żenujące. Tak czy siak, raczej nie uskuteczniałam tego, co on widział na pornosach, które cichaczem oglądał.
Pamiętam, że wstydziłam się wielu rzeczy, ale nigdy tego nie okazywałam. Np. braku doświadczenia, odgłosów, które wydawało moje ciało, nieporadnych ruchów, różnych wydzielin. Wstydziłam się również moich własnych potrzeb, chociaż wtedy nie nazwałabym tego potrzebami, a po prostu „podobno robi się tak i tak/widziałam, że faceci robią kobietom to i to”. Głupio mi jednak było otwarcie coś zaproponować.
Od tamtego czasu minęło jakieś dwadzieścia lat. Po drodze przewinęło się kilku partnerów, mniej lub bardziej rokujących. Niektórzy czegoś mnie nauczyli, innych ja nauczyłam. Były lepsze i gorsze seksy. Wiem już, czego w łóżku nie chcę, a co lubię. Wiem, co mnie obrzydza, a co kręci. Pogodziłam się z wyglądem i niektórymi moimi mankamentami urody. Poznałam swoje potrzeby i zdefiniowałam fantazje, wcielając większość w życie. I dziś wiem, że jest kilka rzeczy, których dojrzała i doświadczona kobieta nie powinna się wstydzić w sypialni.