Wiesz to. Czujesz w kościach, rozum co podpowiada. Przyjaciele robią aluzje, albo mówią wprost: ten związek cię niszczy, ten mężczyzna cię niszczy. Nikniesz w oczach, tracisz energię, jesteś zdołowana, smutna. Nie jesteś sobą. Ale to przecież nie zawsze musi być wina partnera. To może być kwestia różnic między wami, innych wartości, światopoglądów albo kryzysów życiowych, na które nie masz wpływu.
Co robisz? Trzymasz się kurczowo jeszcze mocniej tego związku, tego mężczyzny, wspólnej przeszłości, domu. Przewidywalności. Czegoś, co wydaje ci się jedyną stałą, szansą na przetrwanie. Masz wyrzuty sumienia, bo chcesz „czegoś więcej”. Nie chcesz nic zmieniać, panikujesz na samą myśl o tym. Nie rozumiesz jeszcze, że czasem jedna zmiana powoduje całkowitą rewolucję energii, odblokowuje coś, co wydawało się niemożliwe do odblokowania. I wszystko zaczyna się układać, choć już w to nie wierzyłaś.
Dlaczego boisz się odejść, zakończyć związek? Jest wiele powodów. Boisz się, że go zranisz, że rozbijesz rodzinę. Boisz się, co powiedzą dzieci, twoi bliscy, wasi wspólni znajomi, jego rodzice, twoi rodzice. Boisz się zburzyć ten idealny obraz waszej relacji. Przecież milczałaś tyle czasu. Jak teraz powiedzieć, jak wytłumaczyć, że to co pokazywałaś na zewnątrz było jedynie iluzją? Jak sprawić, żeby zrozumieli? Jak to wszystko przedstawić, żeby zyskać ich akceptację?
I jest jeszcze ten najczęstszy powód – lęk przed samotnością. Odejdziesz i co? Będziesz znów sama. Nie usłyszysz jego kroków, krzątania się, klucza w zamku. Nie zobaczysz wiadomości na ekranie telefonu.
Teraz pomówmy o kosztach. Jesteś zakładnikiem swojego braku decyzyjności. Wiesz o tym? Po jednej stronie masz to, co znane. Masz partnera, rodzinę razem, a raczej w jednym miejsce. Masz wspólne święta i
Ale za jaką cenę? Czas mija. Jesteś nieszczęśliwa, ale stajesz się już na to obojętna. Twoje serce zdaje się zamarzać. Jesteś Królową Śniegu. Już nie oczekujesz, że coś się zmieni, nie starasz się czegoś naprawić. Powoli umierasz. Może nie fizycznie, ale emocjonalnie. Wydaje ci się, że już nic wspaniałego, dobrego w miłości cię nie spotka. Adaptujesz się do sytuacji, akceptujesz ją. Coraz bardziej sfrustrowana, smutna, zła. Wypełniasz swoje „obowiązki”. Jakoś przecież trzeba przetrwać.
Nie rozumiesz jednej, istotnej rzeczy. Ty już jesteś sama. Jesteś sama i samotna, choć w związku. Zobacz, ile chowasz przed nim tajemnic, czego mu nie mówisz. Karzesz go ciszą za to, że nie potrafisz podjąć decyzji. Uczciwie powiedzieć: nie kocham, nie chcę z tobą być. To trochę tak, jakbyś prowadziła podwójne życie. Choć może nie ma w nim istotnych dramatów, to trwanie układa się w jeden, największy dramat. Dramat kobiety, która jest nieszczęśliwa z mężczyzną, z którym spędza życie. Która „poświęca się” dla dobra innych. Oszukuje ich i samą siebie.
Boisz się samotności- mówisz. Ale dlaczego nie boisz się o siebie? O to, co teraz się z tobą dzieje? Nie boisz się o swoje dzieci, które patrzą na ciebie – coraz rzadziej panującą nad emocjami, coraz bardziej nieobecną, zamyśloną. Smutną. Czy o takim związku dla nich marzysz? Powiesz, że nie. Że oczywiście, że chcesz, by byli szczęśliwi, zakochani, kochani. Ale skąd mają wiedzieć, że tak trzeba, kiedy patrzą na ciebie i widzą coś zupełnie innego?
Przeraża cię samotność, ale nie widzisz, że zły związek cię niszczy. Nie szukaj winy w nim, nie szukaj winy w sobie. Czasem miłość się kończy. Przestańmy wierzyć, że musimy być ze sobą do końca życia.