Monika Pryśko rozwiodła się ponad sześć lat temu. Trudny moment? Bardzo. Ale dziś jest szczęśliwa. Ma nowego partnera, prowadzi znanego bloga, napisała książkę ,,Bój się i działaj’’, pisze ebooki. Wspiera inne kobiety, które przeżywają to, co ona wtedy.
Kiedy zostałaś specjalistką od rozwodu?
Wtedy, kiedy publicznie przyznałam na moim blogu Tekstualna, że się rozwiodłam. Wcześniej nikt o tym nie mówił i nie pisał publicznie, co rozumiem, bo nie ma się czym chwalić. Jeśli jedziesz na wakacje, to nie masz oporu, żeby opublikować swoje zdjęcie na Facebooku czy Instagramie, ale jak się rozwodzisz to przecież nie napiszesz tego na fejsie. Ciężko jest się ujawnić ze swoim nieszczęściem. Też nie napisałam tekstu o rozwodzie wprost. Napisałam o różnych moich początkach. I stała się coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Zalały mnie prywatne wiadomości, z mnóstwem pytań o to, jak sobie poradziłam.
O co ludzie pytali?
O wszystko. Zaczynając od tego, jak zniosłam to psychicznie przez pytania praktyczne, jak zabezpieczyć kontakty z dziećmi, jak ustalić alimenty, czy w końcu jak przygotować się do sprawy. Czasem opisywali tylko swoje historie, zaznaczając, że nie muszę odpowiadać, chcą tylko to z siebie wyrzucić. Ale nie mogłam przejść wobec tych zwierzeń obojętnie, bo sama to przeżyłam i wiedziałam, że człowiek potrzebuje wsparcia. Odpisywałam, więc każdemu. Tyle że nie czułam się autorytetem, byłam przecież specjalistką tylko w swoim rozwodzie, nie miałam gotowości, by radzić innym. Wtedy też założyłam grupę na Facebooku „Zaczynam od nowa”, miejsce gdzie kobiety wspierały się nawzajem. Czułam podświadomie, że kobiety chcą, ale nie mają gdzie porozmawiać. Że potrzebują społeczności kobiet, a internet pozwala na jako taką anonimowość. Czasem dochodziło do kłótni. Wiele z nich było wściekłych, nienawidziło swoich eks. Zaczęłam więc otwarcie mówić, że w rozwodzie jestem przede wszystkim za dziećmi, żeby rozstawać się w cywilizowany sposób, aby dzieci cierpiały, jak najmniej. Złość, zemsta i przerzucanie się winą jeszcze nikomu nie pomogły.
Ale jak to zrobić? Często, na przykład, to mężczyzna odchodzi do innej, albo kobieta dowiaduje się o zdradzie. Naturalną reakcją jest wściekłość. Jak nie ulec emocjom?
Gdy mój mąż odszedł, przez miesiąc żyłam w takim zawieszeniu, że nie wiedziałam, co się dzieje. Nie wiedziałam, jak się potoczy moja historia, gdzie będę mieszkać, jak sobie poradzę. Mieliśmy niespełna dwuletnią córkę. Ten miesiąc to był mój czas na dramat: niejedzenie, niespanie, martwienie się. Potem dowiedziałam się, że jednak w naszym małżeństwie były trzy osoby i wtedy powiedziałam sobie: „Dość. Chcę być szczęśliwa, uśmiechnięta, nie zajmować się czy mój partner jest z nową dziewczyną, czy nie jest, rozmawia o mnie, czy nie, gdzie mieszkają, co robią”. Postanowiłam wyjść z tego kręgu podejrzeń, zarzutów, czujności i roztrząsania przeszłości.
Zaczęłam szukać drobnych przyjemności w rzeczach, które nie są przyjemne. Na przykład musiałam się wyprowadzić od mojego partnera, z domu, gdzie moje dziecko robiło pierwsze kroki. I pamiętam ten moment, gdy ostatni raz zamykałam drzwi. Spojrzałam na parkiet i miałam łzy w oczach, bo z tym miejscem wiązało się mnóstwo dobrych wspomnień. Ale przeprowadziłam się do mieszkania przy gdańskim starym mieście, na dodatek drzwi w drzwi z moją przyjaciółką z liceum. To był mały kroczek ku dobru. Rzuciłam się w robotę. Wiedziałam, że muszę stanąć finansowo na nogi. Zadbałam o siebie, przez to nie czułam się ofiarą. Jeśli czujesz się ofiarą, masz mniej sił, jesteś poddańcza, czekasz na każdy gest, wszystko bierzesz do siebie. On jest na ciebie zły, bo jesteś beznadziejna. Nie zapłacił ci alimentów, bo jesteś straszna. Cały czas jesteś zależna od humorów drugiej osoby, nie chciałam taka być. Jestem silna po mamie, od razu przechodzę do konkretów. I też jestem zero-jedynkowa, jeśli ktoś ma wątpliwości, czy chce ze mną żyć, nie będę błagać.
Jak zacząć uczyć się żyć od nowa?
To było gorsze niż nauka chodzenia. W takim stanie psychicznym wszystko wydaje się być dramatem. Rozwalają cię drobiazgi, na przykład my zawsze jeździliśmy samochodem, z dnia na dzień zostałam bez auta i musiałam nauczyć się wchodzić i wychodzić ze środków lokomocji z wózkiem. Pamiętam, była zimna, stargałam wózek przez przejście podziemne, a potem musiałam potem wnieść na przystanek tramwajowy, pojechać na zakupy. Brnęłam w zaspach śniegu, koło mi się zablokowało, zaczęłam trząść wózkiem, całe zakupy wyleciały. Potem musiałam dotrzeć do mojego mieszkania na czwartym piętrze, bez windy. Z dzieckiem, zakupami, laptopem. Wiem, że wiele kobiet to przeżywa na co dzień, ale to była moja szkoła życia. Ale powiedziałam sobie; będę szczęśliwa. I, oczywiście, że to nie jest takie proste. Zanim się jeszcze wyprowadziłam, przeżywałam koszmar. Bo nie mogłam się wyprowadzić pierwsza, bo to źle wygląda przed sądem, który patrzy na fakty. I jeśli to ty się wyprowadzasz, to widać sprowokowałaś rozwód. I jeszcze sytuacje, które sprawiają, że nie wierzysz, że ten facet, to faktycznie był Twój mąż, którego zachowania nie poznajesz, który z przyjaciela w chwilę moment staje się wrogiem, który zrobi wszystko, by tylko odsunąć od siebie winę.
Z perspektywy czasu: co byś zrobiła inaczej?
Teraz? Nie informowałabym rodziców o szczegółach, nikogo, nie robiłabym żadnych stron w sprawie. Rozwód to jest sprawa dwojga ludzi i nawet najbardziej życzliwi mogą nam zaszkodzić. Ale wtedy pomoc rodziców była mi potrzebna, była wręcz kojąca, choć teraz wzięłabym się w garść i załatwiała wszystko sama. Pierwsze kroki skierowałabym do prawnika, nie szukałabym w internecie jak napisać pozew. Tylko że niektóre kobiety nie mają pieniędzy. Tak, wiem, też nie miałam. Korzystałam więc z pomocy fundacji Centrum Praw kobiet, miałam rozmowę z psychologiem, prawniczką, co bardzo polecam. Mnie też zaprowadziła koleżanka, bo zupełnie nie wiedziałam, jak postępować. Później już zatrudniłam prawnika, który przeprowadził mnie przez cały rozwód.
Co było najtrudniejsze?
Poza emocjami i ułożeniem codzienności? To, że każdy mi mówił, co innego. Jedni, że mam natychmiast się wyprowadzić, drudzy, że właśnie się nie mogę wyprowadzić się z mieszkania, że nikt mnie nie może zobaczyć z innym mężczyzną, nawet jeśli to kolega. Że powinnam co i rusz zmieniać hasła do poczty, czy mediów społecznościowych. Bo to jest zbieranie haków. I często nie można sobie do końca ufać, bo jednego dnia idziesz z eks partnerem na spacer z dzieckiem, żeby ono poczuło trochę normalności, a za chwilę awantura. Pamiętam, jak sobie powtarzałam. Raz, dwa, trzy, cztery. Nabierałam powietrza do płuc i wypuszczałam. Albo pisałam sms i go nie wysyłałam, bo wiedziałam, że nastąpi eskalacja, że agresja rodzi agresję. Chciałam, żeby córka miała dobry kontakt z tatą mimo naszego konfliktu, zapraszałam więc go do domu, choć wielu uważało, że to błąd, bo to teraz wróg numer jeden. A ja myślałam, ale jak to? Jak przejdziemy komunię, jak usiądziemy razem na dniu mamy i taty w przedszkolu, jak będziemy się tak nienawidzić. Dziś teraz każdy przyznaje mi rację, kilka lat temu grozili konsekwencjami. Czułam się wtedy bardzo samotna. Podczas rozwodu najgorszą strategią jest wypominanie słabości. Gdy moja córka miała rok, siedziałam z nią w domu i jednocześnie pracowałam. Byłam ogromnie sfrustrowana. Czasem w nerwach pisałam partnerowi o tym, jak się czuję. Nie brzmiałam w tych wiadomościach, jak matka roku, ale to był wyraz mojej bezradności, chciałam ulżyć sobie, pisząc najbliższej osobie, co czuję, wyładować emocja na klawiaturze. On potem wszystko wydrukował dla sądu jako dowód, twierdząc, że jestem agresywną matką, która stanowi zagrożenie na zdrowia i życia dziecka. A ja byłam przepracowana, zmęczona. Miałam kryzys przez miesiąc!
To jak działać praktycznie?
Ważne jest zabezpieczenie kontaktów i liczenie się z tym, że to nie będzie takie łatwe. Zaproponowałam mojemu byłemu partnerowi, by zajmował się dzieckiem w poniedziałki, środy i piątki po żłobku, za co zostałam nazwana pracoholiczką, która chce się pozbyć dziecka. Tyle że chwilę wcześniej twierdził, że będzie walczył o dziecko za wszelką cenę i tak naprawdę chciałam pójść mu na rękę. To potem ustaliłam: okej, to wtorki i czwartki dla ciebie. I musiałam tego pilnować, bo przyjeżdżał gdy chciał, zmieniał plany. Dopiero później, gdy emocje opadły, wszystko się nam poukładało.
O jakich problemach kobiety mówią najczęściej?
Właśnie o tym przychodzeniu ojca dziecka kiedy chce i jak chce, zmienianie placów, o nieregularnym płaceniu pieniędzy, teraz dochodzą jeszcze afery o 500 plus, problemem nawet jest to, kto płaci za zgubione ubrania, gdy dzieci u taty notorycznie gubią buty czy rękawiczki. Mężczyźni też często grożą na początku, że zabiorą dziecko, trafiając w czuły punkt każdej mamy, a jak przychodzi co do czego, wycofują się, bo to nie jest proste być na linii frontu, na przykład jak dziecko jest chore, wymaga opieki, trzeba wszystko wokół załatwić. Największym problemem jest wrogość i jawna wojna, w której nie liczą się dzieci, tylko możliwość pokazania byłemu partnerowi, gdzie jego miejsce, pokazanie, kto zawinił – bo przecież presja społeczna jest ogromna, a nikt nie chce być złym bohaterem historii.
A co z kobietami, które latami cierpią, nienawidzą?
A twoim zdaniem, dlaczego tak jest? Bo może tak jest łatwiej? Bo inaczej musiałyby się wziąć w garść, otworzyć na życie, a my się boimy tej zmiany, trudniej jest zacząć działać. Łatwiej być wiecznie pokrzywdzoną i bezradną, niż wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Dlatego napisałam ebooka „Rozwód na spokojnie”, chciałam, żeby to był przewodnik w drodze do normalności. Który da siłę, bo pokaże krok po kroku, jak działać. Tam są wszystkie pytania, na które sześć lat temu chciałam znać odpowiedź. Zaczynając od tak nietypowych, jak się ubrać na rozwód, po najważniejsze, jak wybrać dobrego prawnika. Są prawnicy, którzy nie mają żadnej inicjatywy, a inni, którzy są jak harpagany i chcą walczyć za wszelką cenę. To ważne, bo zależy, o co chcesz walczyć. Ja chciałam tylko mieć spokój. Mój prawnik prowadził mnie krok po kroku, pisał mi, co mam po kolei przygotować. Np. że muszę zbierać paragony, zapisywać wszystkie wydatki, że mam uważać na kontakty z mężczyznami, nawet jeśli to tylko koledzy. Dużo praktycznych porad, jak się przygotować – także emocjonalnie, bo emocje moim zdaniem grają tu główną rolę.
Piszesz, że teraz wasze relacje się poukładały. Jak to zrobić?
Dla mnie zawsze była najważniejsza córka i jej dobro. Dobry kontakt córki z jej tatą to był dla mnie priorytet, a także to, żeby widziała rodziców zgodnych, a nie walczących ze sobą. Bycie rodzicami, a nie partnerami, to nieustanny kompromis, a czasem po prostu ustępowanie. Córka miała 2,5 roku jak pojechała na tydzień z tatą na wakacje- to było dla mnie ogromne przeżycie. I nie chodziło o to, że ona nie jest z tatą bezpieczna, bo była i o to się nie martwiłam, ale tęskniłam za nią. Musiałam się przyzwyczaić, że musimy się nią dzielić. Potem oczywiście zaczęłam przestawiać myślenie. To dobrze, mam czas dla siebie, ale nie było to łatwe. Nadal to nie jest łatwe. Trudne jest też oddzielenie. Patrzyłam na Inę i myślałam, w ilu procentach moje dziecko jest moim dzieckiem, w 50 proc, 60, a może 30 ? To rozdzielenie rodziny jest bardzo trudne. Trzeba zaakceptować, że nie jesteśmy już całością. Osobie, która nie chciała rozstania jest trudniej. Druga sprawa to odpuszczanie. Ludzie po rozwodzie często myślą, że to drugie ma złą wolę: chce ograniczyć kontakty z dziećmi, zatruć życie. To często nakręcanie się. Kiedyś psycholożka Agnieszka Dżaman zasugerowała, że jeśli facet przywozi dziecko kilka godzin później albo w ogóle go nie oddaje, to trzeba się zastanowić, dlaczego tak robi. Może dlatego, że tak bardzo cierpi, tęskni albo to jest jakiś jego bunt, zostaw, nie reaguj. Gdy wróci, kobieta powinna zapytać, czy coś się stało, poprosić, żeby następnym razem ją zawiadomił. To bardzo trudne, ale wycisza konflikt. Ważne jest też wsparcie nowej kobiety partnera. Ona zajmuje się naszym dzieckiem podczas jego pobytu u taty. I fajnie jeśli to robi. Odpuszczenie tych wszystkich emocji pomaga. Gdy się rozwodziłam, nie wiedziałam jeszcze, że rozwód, zaraz po śmierci bliskiej osoby jest najbardziej traumatycznym przeżyciem. Po co jeszcze sobie dokładać?