Przeczytałam wczoraj list żony do kochanki jej męża, w którym napisała, że jej wybacza i że chciałaby, by ona to wiedziała. Tąpnęło mną… Dlaczego? Bo sama byłam kiedyś kochanką żonatego mężczyzny.
Nigdy nie myślałam o tym, że potrzebuję wybaczenia, ale ten list poruszył mnie tak głęboko… To zdarzyło się ponad 10 lat temu. Poznaliśmy się w pracy, nie miałam jeszcze 30 lat, byłam po związku, o którym myślałam, że będzie na całe życie. Cóż, wtedy zrozumiałam, że niczego nie można planować i nie używać twierdzenia „na zawsze”, a później, że „nigdy” to także kiepskie słowo. Bo powtarzałam, że nigdy nie związałabym się z żonatym mężczyzną. Nigdy. Do czasu, aż mnie samej to nie spotkało. Był starszy o siedem lat. Szarmancki, dojrzały. Otoczył mnie w pracy opieką, dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Pytał, czy w czymś mi pomóc, polegał też na mnie. Kilka razy wyszliśmy razem na lunch. Kiedy w ramach wdzięczności, po zamknięciu projektu, zaprosił mnie na kolację, wydało mi się to zupełnie naturalne, choć czułam lekki niepokój pomieszany z podnieceniem.
Złapał mnie za rękę, objął, gdy wychodziliśmy, zamówił taksówkę i na do widzenia pocałował w policzek. Jadąc do domu dostałam od niego SMS-a: „Dawno nie spędziłem tak świetnego wieczoru. Dziękuję”.
Wiedziałam, że ma żonę, dwójkę dzieci. Miały wtedy 7 i 9 lat. Nie układało mu się małżeństwo. Tak mówił. Opowiadał, że pobrali się za szybko, znali się od szkoły średniej. Poszli z falą zamiast przyjrzeć się temu, co ich naprawdę łączy. „Miłość nastoletnia powinna się kończy po 20 roku życia” – mówił uważając, że późno dojrzał do tej prawdziwej miłości. Umówiliśmy się do kina, byliśmy w teatrze. Mówił, że żona wyjechała, że i tak w domu się nudzi. Dałam się temu porwać. Kiedy zaproponował wspólny weekend, byłam już w nim po uszy zakochana i świadoma, co to znaczy. Nie przeżyłam bardziej romantycznego weekendu. Wszystko było idealne. My, on, miejsce, seks, rodząca się miłość.
Zapewniał, że chce ze mną być, że odejdzie od żony, że i tak między nimi było kiepsko. Nie chciałam o tym myśleć. Uważałam, że to jego problem, który on musi rozwiązać. Ja tej kobiecie krzywdy nie zrobiłam, nie miałam takiego zamiaru, to on ponosi konsekwencje tego, jak wobec niej postąpił.
Nasz związek przetrwał cztery lata. Zamieszkaliśmy razem, poznałam jego dzieci. Jednak im dłużej byliśmy razem, tym bardziej czuć było w powietrzu, że na czymś zupełnie innym nam zależy. On chciał się bawić, ja potrzebowałam stabilizacji, chciałam mieć dzieci, on już nie, miał wątpliwości. Rozstaliśmy się w przyjaźni. Dziś mam męża, cudownego synka, myślałam, że tamte drzwi już dawno zamknęłam, aż do momentu tego listu…
Nigdy nie przeprosiłam jego żony. Nigdy nawet o tym nie pomyślałam. Byłyśmy sobie obce, uważałam, że ona nie może mieć do mnie pretensji, bo rozpad ich związku jest jedynie ich obopólną winą, ja stałam się przysłowiową kropką nad i. Byłam poza tym.
Ale dziś myślę inaczej. Dziś chciałabym cię przeprosić, przeprosić za to, co cię spotkało, a do czego i ja się przyłożyłam. Przeprosić za brak zrozumienia z mojej strony, brak empatii, brak chęci dojrzenia, jak cierpisz, z czym się mierzysz. Żyłam swoim szczęściem, zachłyśnięta miłością, zafascynowana mężczyzną, który ciebie wtedy opuszczał. Nikt nie zasługuje na takie doświadczenie. Nikt nie zasługuje by być w nim samemu, by nie otrzymać choćby namiastki poczucia krzywdy, jaką ktoś wyrządził.
Zrozumiałam tę krzywdę, tak wiem – za późno. Za to też cię przepraszam. Żyj szczęśliwie. Przepraszam.