Go to content

Nie chciałam tego dla mojej córki, przestałam chcieć tego dla siebie. Oddycham, żyję, ale przede wszystkim – czuję

Czas mijał. Żyłam ze świadomością, że podejmując te trzy, najważniejsze decyzje, popełniałam błąd za błędem. Nie chciałam tego...
Fot. iStcok/Portra

Kiedy zapytasz mnie dziś, w jakim jestem miejscu, co z tego życia zrozumiałam, a ile jeszcze się musza nauczyć, nie odpowiem ci jak kiedyś, że przecież mam i wiem już wszystko, że nie mogłabym być bardziej szczęśliwa. Jeszcze rok temu, żyłam iluzją, zaplątana w sieć złych decyzji, podejmowanych jedna po drugiej. Żyłam tak, jak tego chcieli inni, z przyklejonym, nie moim uśmiechem na ustach. Gdzieś w głębi, w środku mnie mała iskierka szeptała jednak coraz głośniej: Zobaczysz, kiedyś zostawisz to wszystko, odejdziesz, znikniesz. Przestaniesz żyć zgodnie z oczekiwaniami innych. Kiedyś będziesz szczęśliwa. Udało się.

Decyzja pierwsza: Miłość

Historia klasyczna. Młodzieńczy, licealny związek, który powinien był zakończyć się tam, gdzie się zaczął: w liceum. Ale nie zakończył się. Oboje pochodzimy z małego miasteczka, po maturze przyjechaliśmy więc razem do Warszawy na studia. Dla naszych rodziców to było oczywiste, że jesteśmy razem, że wyjeżdżamy razem, że po studiach weźmiemy ślub. Że życie ułożymy sobie razem. Dla mnie też. Tkwiłam w tym związku, bo myślałam: „tak musi być, tak wygląda miłość, spotykasz chłopaka, jesteście razem, już zawsze”. Wiedziałam, że tuż po mojej obronie pracy magisterskiej dostanę pierścionek zaręczynowy, wiedziałam, że powiem „tak”. Czy tego chciałam? Myślałam, że tak. Nasi rodzice byli szczęśliwi, znajomi uznali to małżeństwo za pewnik, oczekiwali go. Mieliśmy piękną uroczystość w rodzinnym mieście i wesele w najlepszej restauracji. I pierwszy seks w noc poślubną, ta myśl: „to tylko tyle, to wszystko?”. Odrzuciłam ją, odsunęłam. Nie chciałam jej zauważyć.

Byliśmy zgodnym małżeństwem. Nie kłóciliśmy się, byliśmy dla siebie wsparciem. Seks, jak w kalendarzu, raz w tygodniu, w sobotę. Bo z niedzieli na poniedziałek trzeba się wyspać. Miałam spokojne, poukładane życie, córkę. I pustkę w sercu. Nasz związek przestał mieć rację bytu już w momencie, kiedy przyjeżdżaliśmy na studia do Warszawy. Już wtedy byliśmy bardziej jak para przyjaciół. A jednak, brnęliśmy w to dalej.

Pięć lat temu zorientowałam się, że mój mąż prowadzi podwójne życie. Miał romans, z koleżanką z pracy, młodą, fantastyczną dziewczyną. Zabolało. Nie, nie dlatego, że kochałam. Dlatego, że czułam, że to godzi w ten układ, który zawarliśmy bez słów. Że jesteśmy razem. Że jesteśmy W TYM razem. Mimo, że już dawno nie czujemy do siebie tego, co powinni czuć kochankowie, mąż i żona. A jednak, milczałam. Zgodziłam się na ten romans, dałam mu swoje przyzwolenie. Żona nie odchodzi od męża. W mojej rodzinie nie było rozwodów. Byłam jak uśpiona, jak wyzuta z emocji. „Zdarza się” – myślałam. Nie potrafię tego dzisiaj zrozumieć. Przeżyłam tak cztery długie lata, coraz bardziej zapadając się w siebie, doprowadzając do początków depresji, tracąc wiarę we własną wartość i w swoje możliwości.

Decyzja druga: Studia

Wybrałam ekonomię, bo tak doradzili mi rodzice. Wybrałam ekonomię, bo mówili, że to pewny chleb. Wybrałam ekonomię, wbrew sobie. Rodzice się nie mylili się, po studiach dobrą pracę w dużej firmie znalazłam bardzo szybko. Staż, umowa, awans. Czego chcieć więcej? Satysfakcji z pracy, z wykonywanych przeze mnie obowiązków. Tego nie miałam. Lata mijały, a ja coraz bardziej czułam. Kiedy zaczęło mnie to przerażać, zrobiłam to, co zwykle. Odsunęłam, wyrzuciłam z głowy myśl, że mogłoby być inaczej.

Jeszcze w szkole kochałam fotografować. Kolekcjonowałam albumy ze zdjęciami Cartier-Bressona, a na gwiazdkę zamawiałam u rodziców analogowy aparat. Potraktowali to jako niegroźną zachciankę, ja – jako przepustkę do magicznego świata, w którym czułam się szczęśliwa. Do Warszawy nie zabrałam moich zdjęć, ani aparatu. – Nie będziesz miała na to czasu – mówili. Skup się na karierze i studiach. Posłuchałam.

Decyzja trzecia: Dom

Pieniądze odkładali na niego nasi rodzice. Dom to prestiż, to znak, że czegoś się w życiu drobiłaś – mówił tata. Moja mama prawie rozplanowała jego rozkład, teściowa podsyłała linki z propozycjami aranżacji. Od początku był bardziej „ich” niż nasz.

Zresztą, ja nigdy nie chciałam mieć domu, zawsze wolałam przytulne mieszkania, w cichych, rodzinnych dzielnicach.

– Zobacz, będziemy mogli przyjąć całą rodzinę w święta – mówił jednak mój mąż. Poszliśmy do banku i wzięliśmy kredyt na dom. Na ich wymarzony dom.

Po dwóch latach zamieszkaliśmy w nim. Od tej pory, rodzice, ciocie, kuzynki z mężami i dziećmi odwiedzali nas przynajmniej raz w miesiącu. Byliśmy jedną, wielką rodziną, bez swojej intymności, bez swoich rytuałów.

Przebudzenie

Czas mijał. Żyłam ze świadomością, że podejmując te trzy, najważniejsze decyzje, popełniałam błąd za błędem. Ale zamiast cokolwiek z tym zrobić, brnęłam w to dalej, tłumiąc w sobie żal, unikając konfrontacji ze swoimi uczuciami. I pewnie żyłabym tak i dziś, gdyby pewnego listopadowego wieczora moja jedenastoletnia córka nie przyszła do mnie zapłakana i nie powiedziała, że widziała tatę z inną kobietą. Nie potrafiłam jej okłamać, że nie wiem o romansie taty. Ale nie potrafiłam też wytłumaczyć dlaczego nic z tym nie zrobiłam, dlaczego pozwalałam nam na życie w kłamstwie. Jej spojrzenie było jak zimny policzek, jak lodowaty prysznic.

Otrzeźwiła mnie też wizja mojej córki, jako dorosłej kobiety w tym samym punkcie co ja teraz. Nie chciałam tego dla niej, przestałam chcieć tego dla siebie.

Spakowałam siebie i dziecko, pojechałam do przyjaciółki. Przyjęła mnie bez słowa. One popłynęła następnej nocy razem z dużą ilością wina. Oczyszczenie.

Tego samego wieczora napisałam do męża list, w którym opisałam wszystkie tłumione emocje. Napisałam, że wiem o jego miłości. I że nie ma jej już dawno między nami.

Zadzwonił. Pamiętam jak drżącą ręką odbierałam ten telefon. Ale powiedział tylko: dziękuję. Wiem, że sam nie zdecydowałby się odejść.

Trzy miesiące temu założyłam własną firmę. Wróciłam do zdjęć, zajmuję się ślubną fotografią. Oddycham, żyję. Ale przede wszystkim, czuję.

Z perspektywy czasu myślę, że przez ostatnie piętnaście lat dążyłam nieustannie do samodestrukcji. Nie wiem dlaczego żyłam jakby w uśpieniu, bojąc się poczuć coś, do doprowadziłoby mnie w końcu do zmian. Każdej kobiecie życzę jak największej świadomości swoich potrzeb, swoich emocji. Umiejętności podejmowania decyzji zgodnych ze swoim sumieniem. I odwagi.