Kiedy się zakochujemy po raz pierwszy? Pierwsze miłostki, zauroczenia, westchnięcia do obiektu uczuć. Pamiętacie ten stan? Taki czysty, niewinny, kiedy myślimy o osobie, która staje się dla nas nagle ważna. Zastanawiamy się, jak jej pokazać, że nam też zależy? A jeśli już pokażemy, że nam zależy, to czy nas nie wyśmieje, nie zezłości się, nie odrzuci? A może właśnie ucieszy się, bo jej serduszko też zabiło mocniej na nasz widok czy dźwięk naszego głosu?
Zakochujemy się od najmłodszych lat. Pamiętam moje pierwsze sympatie w przedszkolu. Konrad. Gdzie jest Konrad, tam gdzie Agnieszka. Bawiliśmy się zawsze razem. Trochę się go bałam, bo był nieprzewidywalny, można było czymś oberwać, ale zawsze trzymaliśmy się razem. Z perspektywy czasu to jednak było bardziej kumplostwo.
Był Jacek. Mój sąsiad i kolega w grupie przedszkolnej. Śliczny i bardzo miły. Kiedyś zaprosił wszystkie dziewczynki z grupy do łazienki i tam dawał im buzi. Koleżanki mówiły, że się całowali. Mnie nie zaprosił. Serce i duma cierpiały. W czasie kiedy Jacek się ubierał przed wyjściem do domu, podeszłam do jego mamy i się poskarżyłam. Całował wszystkie, a mnie nie. Mama Jacka, psycholog z zawodu, popatrzyła się na mnie bardzo poważnie swoimi wielkimi sarnimi oczami i z wielkim zrozumieniem oraz empatią obiecała, że z nim porozmawia. Tego samego dnia Jacuś przyszedł do mnie do domu. Moja mama zrobiła nam wielkie puchary truskawek z bitą śmietaną. Jacek nagle, umazany w tej śmietanie, pyta się mnie, czy zgodziłabym się, aby mnie pocałował? Odpowiedziałam, że… już nie jestem zainteresowana i że już go nie kocham!
Potem, w podstawówce tego było całkiem sporo. Nowe sympatie, ciepłe oczy, czucie czyjegoś zainteresowania, pierwsze randki i pocałunki, tajemne liściki i wpisy do pamiętnika, takie z podtekstem… Takie to było delikatne i niewinne. Jakieś dyskoteki i przytulanki w tańcu, gdzie dłonie wędrują nieśmiało, chcąc odkrywać nowe, nieznane rewiry drugiego ciała.
Liceum to już był konkret. Pary oficjalne. Otwarcie mówiło się o pierwszych doświadczeniach intymnych. Kto w czym jest dobry i kto od kogo czego chce i jak chce, no i kto się z kim i gdzie bzykał? Czasem padała elektryzująca wiadomość, której to z dziewczyn spóźnia się okres i kto będzie tym szczęśliwcem. Tak, pierwsze ciąże koleżanek i związane z tym rozterki, darcie włosów z głowy przez rodziców i pogardliwe spojrzenia psorów, bo jak tu dopuścić do matury? I wiecie co? Te dzieci urodziły się i jakoś wszystko się poukładało, a te pary z liceum do dzisiaj są szczęśliwymi małżeństwami. Tak, ale to liceum nie było do końca normalne. Jacy uczniowie, tacy psorzy, ale jakoś wszyscy wyszliśmy na ludzi. Najlepsza szkoła.
No i w tym czasie pojawiło się zakochanie w koledze z czwartej klasy liceum. Ja byłam wtedy w pierwszej, no i kto mnie tam z tej czwartej traktował poważnie. Jeszcze kota. Spać nie mogłam z tej miłości, dostałam temperatury, choć nigdy jej nie miewam, a tu nic. Kolega totalnie mną nie zainteresowany. Nawet zaprzyjaźniłam się z jego kuzynką. Nic. Siedziałyśmy z koleżankami i nagle on przechodzi. Wysoki z blond długimi włosami, orlim nosem, dumny i wyniosły, muzyk już uznanej na rynku kapeli. Jezu. A czy się patrzył na mnie? A jak patrzył? A czy się obejrzał? Jedna drugą przepytywała. Nie. To ja je męczyłam jak nawiedzona. Dalej nic. Ach co za cierpienie serca i ciała. Już nie wiedziałam do kogo się modlić… Moja mama tylko chodziła i pukała mi w czoło. W końcu mówi do mnie, zadzwoń do niego i będziesz wiedzieć. Okazało się że byłam jedną z wielu dzwoniących …, co dla obiektu było najlepszą rozrywką po szkole. Dałam sobie spokój.
Dziś jestem szczęśliwą mężatką, ale pierwszą miłość się pamięta…
I nagle przyszła ta pierwsza prawdziwa miłość. Kiedy ja kocham i jestem kochana. Kolega z klasy obok. Najprzystojniejsza wersja Clive’a Owena. Coraz częściej rozmawialiśmy, zaczęliśmy się uczyć razem, potem przynosił mi bułki – pyszne – na przerwach, pierwsze spacery i wycieczki w góry. Unosiłam się nad ziemią. Poszliśmy razem na Szczeliniec. Była wczesna wiosna i gdzieniegdzie leżał śnieg. Pobiegłam do pięknych kwitnących przebiśniegów i śnieżyczek … i się poślizgnęłam. Noga zwichnięta w kostce. Zniósł mnie na sobie z tej góry. Ileś kilometrów. Szpital, gips. Zajmował się mną czule i z uśmiechem. To była taka pierwsza miłość, rodząca się po kawałeczku, odkrywająca nas wzajemnie po milimetrze i w sercu, i intymnie. Uczyliśmy się siebie, zaufania, ale i okazywania uczuć.
Zazwyczaj przecież nie mamy dobrych wzorców z naszych domów. Patrzymy i uczymy się głównie na książkach, filmach, opowieściach przyjaciół. Każdy opowiada o swoich doświadczeniach i o własnym progu bólu. O miłości doskonałej lub tragicznej, porażkach, wykorzystywaniu, że kobiety są złe, a mężczyźni to dranie. Dlaczego nie uczymy się o pięknej miłości romantycznej, o tym, jak wzajemnie można dawać i przyjmować. Jak ważne jest zaufanie i otwarcie serca. Spokój i cierpliwość. Skąd młodzi ludzie mają wziąć wiedzę jak wygląda dobry, kochający się i szanujący się związek? Są owszem coache, terapie, filmy poradnikowe na YT, ale na to trzeba mieć kasę. A do tego króluje porno, darmowe, które mylone jest ze związkiem i miłością. Kto pokaże czym jest delikatność w związku, w seksie? Kto pokaże czym jest miłość, jak ją okazywać, jak nie reagować na złe emocje tylko przytulić i ukochać partnera. Jak go wspierać i jak wspólnie iść w miłości przez życie i umieć utrzymywać jej ogień?
My się oboje uczyliśmy. Uczyliśmy się także nie reagować na zaczepki naszych rówieśników, dla których byliśmy sporą sensacją. Czy przetrwaliśmy? Nasi rodzice się pokłócili, wlewając ten jad także w nas. Zerwanie. Bolesne. Trudne do przepracowania i zrozumienia emocje. Oczywiście obraziliśmy się na siebie i tak, jak nasi rodzice staliśmy się swoimi wrogami. Miłość umarła z krzykiem. Można powiedzieć, że trochę historia Romea i Julii.
Studniówka. Poszłam z moim najlepszym kolegą. Wiedział, że się boję, aby moja była miłość nie przyszła i nie robiła mi wyrzutów. I tak jak czułam … przyszedł do nas. Pijany. Totalnie pijany. Patrząc mi w oczy powiedział, że mi wszystko wybacza i że życzy mi jak najlepiej. Stałam jak sparaliżowana. Patrzyłam na niego i nawet nie wiem, czy coś powiedziałam. Czułam się z tym strasznie, że go tak zraniłam. Zraniłam nas oboje.
Wiedziałam, że byłam dla niego bardzo ważna, ale zrozumiałam to dopiero po latach. Kiedyś widziałam go w pociągu. Zauważył mnie i poznał od razu. Odwrócił się. Nie chciał na mnie patrzeć. Niedawno spotkałam się z jednym z moich serdecznych kolegów z tego liceum. I wzięło nas na wspominki. W którymś momencie temat zszedł na studniówkę. Opowiedział mi o niej z innej perspektywy. Jak ta moja miłość licealna upiła się tak strasznie, że koledzy nie wiedzieli, co z nim zrobić. Gdyby w tym stanie wrócił do domu, to ojciec policjant by go zatłukł. Więc rozebrali go w łazience do naga i wlewali mu do gardła wodę z solą, aby zwymiotował. Ratowali go. Słuchając tego, się popłakałam. „Aga, teraz wiem, że to Ty byłaś przyczyną”.
Miłość dojrzała, czyli kiedy ta pierwsza nie jest tą ostatnią
Wiem, że mieszka gdzieś w Europie. Ma rodzinę. Mam nadzieję, że jest szczęśliwy. Dałabym bardzo dużo, aby móc go przeprosić. Wyjaśnić. Ale przede wszystkim poprosić o wybaczenie. Poszłam na pasku informacji i podejrzeń, które okazały się kłamliwe. A nie zapytałam wprost jego. Mogłam to zrobić, a stchórzyłam. Nie chce się usprawiedliwiać. Był bardziej dojrzały w tym uczuciu niż ja wtedy.
To bardzo bolesna lekcja. Lekcja miłości do siebie. Aby ufać swojemu głosowi, swojej intuicji, swojemu sercu. Nie słuchać innych. Serce wie najlepiej i wie, jak kochać. Kochać tak, aby nie krzywdzić, aby umieć wybaczać, aby cieszyć się z każdej sekundy bycia razem, akceptować takim jakim się jest i jaka jest ukochana osoba, patrzeć do środka, a nie na powłokę zewnętrzną, nie poganiać, nie być roszczeniowym, nie być zazdrosnym, otworzyć serce, rozmawiać, robić dla ukochanej osoby i te rzeczy najprostsze, i te najbardziej niezwykłe. Nie bać się kochać. Otwierać się na miłość bez względu na to ile razy było się skrzywdzonym czy odrzuconym. Bo przecież w życiu najważniejsza jest tylko MIŁOŚĆ.