Go to content

Mąż, żona, kochanek. Kto w tym układzie naprawdę kocha?

Anatomia zdrady.
Fot. iStock/ArtMarie

Na terapię przyszła ona. Ale wiedziałam, że wszyscy troje potrzebują wsparcia.

“Nie dam dłużej rady, muszę przyjść do pani natychmiast” jęknęła w słuchawkę. Pomyślałam, że o to właśnie poznaję kobietę, która nie lubi czekać. “Zapraszam w poniedziałek o 10.00. Pasuje pani? “ zaproponowałam. Byłam ciekawa tego spotkania, po rozmowie z M. wiedziałam tylko, że od roku ma romans z mężczyzną, którego poznała przez pracę. Jest zakochana, chce odejść, boi się jednak, bo nie do końca ufa kochankowi. Z mężem ma pięcioletniego syna i spokojny dom. “Jest moim najlepszym przyjacielem, cierpię, kiedy go zdradzam, ale chyba kocham J.” wyznała.

Dlaczego kobiety zdradzają? Dlaczego ludzie zdradzają? Z miliona powodów. Bo nie są szczęśliwi w związku, ale nie potrafią podjąć decyzji.  Bo kochają stałego partnera, ale on ich rani.  Bo potrzebują się sprawdzić, bo żyją w nieustannym lęku i chcą ten lęk ukoić. Bo w dzieciństwie nie nauczyli się, czym jest dobra i bezpieczna miłość i inni służą im tylko po to, żeby zaspokajać potrzeby. Są nieustannie głodni.

Gdy zobaczyłam M. pomyślałam, że jest głodna. Głodna uwagi. Nie musiała tego robić, ale uwodziła mnie. Jakby chciała przekonać samą siebie, że to ona jest ofiarą. Sytuacji. Dwóch mężczyzn. Swojego dzieciństwa.

Była piękna. Blond włosy, delikatne rysy twarzy, kobieca figura. Miała na sobie luźną sukienkę w kwiaty, ale i tak zwróciłam uwagę na jej biodra, wąską talię i duży biust.

– Jak mi strasznie przykro –  rzuciła.

– Bo?

Widziałam z jakim współczuciem na mnie spojrzała. Wrzuciła mnie do kategorii nieatrakcyjnych kobiet. Miałam kontuzję kolana, długą szarą spódnicę, nie zdążyłam się przed spotkaniem pomalować. Wystarczyła sekunda, żeby uznała, że nie warto ze mną rywalizować, co miało też dobre strony, bo wiedziałam, że mi zaufa

– Bo widzę, że ma pani niesprawną nogę, a ja do pani przychodzę z takimi głupotami.

– To znaczy jakimi?

Wtedy zaczęła opowiadać. Ma nudnego męża i fantastycznego kochanka. Z jednym ma dom, z drugim seks. Z jednym ma bezpieczeństwo, z drugim pasje.

– Nie powinnam tak mówić, bo moim problemem jest tylko to, że kocha mnie dwóch mężczyzn–poprawiła włosy. Wydawała się zmartwiona, ale miałam wrażenie, że to nie do końca prawda, była dumna, że kocha ją dwóch mężczyzn.

Nie jest wyjątkiem

Setki osób ma takie podwójne życie. Niekoniecznie fizyczne, czasem chodzi tylko o emocje. Ludzie podzieleni. Jakby nie potrafiący być z jedną osobą. Z wielu względów. Czasem dlatego, że mają tyle kawałków siebie, że trudno je przepisać do konkretnego życia i osoby, również partnera. Bo są rozdarci i nie wiedzą, jakimi wartościami chcą się kierować.

– A pani kocha któregoś z tych mężczyzn?

Zaczęła mi opowiadać o swoim dzieciństwie. Zobaczyłam w niej małą dziewczynkę. Córkę pijanej matki, despotycznego ojca, który nie pozwalał jej nawet odetchnąć. Słyszałam dźwięk szklanek rozbijanych o ścianę. Widziałam jej strach, uciekanie do łazienki, chowanie się po kątach. M. opowiadała mi o tym wszystkim, jakby opowiadała film, czułam, że nie przerobiła jeszcze swojego lęku i przeszłości.

– Nie wiem, czy w ogóle umiem kochać.

Powiedziała, że zakochała się w mężu, bo był spokojny i stabilny. Wcześniej każdy jej chłopak mógłby być kalką ojca. Miała słabość do trudnych, znikających mężczyzn, których nieustannie musiała zdobywać. Mąż pojawił się w jej w życiu w trudnym momencie. M. miała problemy finansowe, siostra chorowała na nowotwór, a ich mama wymagała stałej opieki z powodu niepełnosprawności. Mąż pojawił się i przejął odpowiedzialność.

Zastanowiło mnie, z jakiej rodziny pochodzi mąż. Ludzie często dobierają się na zasadzie tzw koluzji. Zakochaniu, poza miłością, towarzyszy często ogromna nadzieja, z której nie zdajemy sobie sprawy. Liczymy, że partner uleczy nasze dziecięce rany, zaspokoi braki. Ludzie, którzy dobierają się na zasadzie koluzji pozornie są zupełnie inni, dawca wiążę się z biorcą, podziwiany z podziwiającą, niezaopiekowana znajduje kogoś troskliwego.

Tak było w tym przypadku. M. była niezaopiekowana, a jej partner pochodził z rodziny wielodzietnej. Od dziecka zajmował się innymi.

Kłótnia z kochankiem

Szybko zorientowałam się, że kochanek stoi po drugiej stronie bieguna. Jest mężczyzną do złudzenia podobnych do tych mężczyzn, których przyciągała wcześniej. Kilka lat wcześniej, z powodu licznych zdrad, zostawiła go żona. On sam unikał kobiet stabilnych, które potrzebują zbudować dom i rodzinę. Bał się odpowiedzialności. M. była idealna, bo  rodzinę już miała. Od swojego kochanka oczekiwała silnych emocji i zabawy, a to potrafił jej dać.

Ten niezobowiązujący układ mógłby trwać, gdyby nie to, że każde z nich zaczęło od tej drugiej osoby oczekiwać więcej. On chciał (tak mu się przynajmniej wydawało), żeby ona odeszła od męża. Ona chciała być dla niego jedyna. Jednym słowem oczekiwała wierności, choć sama nie mogła mu jej dać.

Na drugie spotkanie wpadła zapłakana. Pokłóciła się z kochankiem, wyrzucił ją z domu w środku nocy.

Czułam, jak się na nim koncentruje, przestaje chronić siebie, a zaczyna walczyć o jego uwagę, zupełnie jak kiedyś musiała walczyć o rodziców. Jednocześnie jej racjonalna część mówiła.

– Nie mogę z nim być, nie rozbiję rodziny dla kogoś takiego, nie wyobrażam sobie, żeby mój syn miał takiego ojczyma.

Droga dorosłej do dorosłości

Poprosiłam, żeby przez jakiś czas nie spotykała się z kochankiem, żebyśmy bliżej mogły przyjrzeć się jej małżeństwu i przeszłości.  M. musiała dorosnąć, odważniej spojrzeć w swoje życie,  a ciężko było tego dokonać jeśli jej emocje przypominały rollercoaster.

Przez kolejne spotkania przeżywała milczenia kochanka, opowiadała, że nieustannie sprawdza, czy zadzwonił, napisał, czy tęskni, była, jak na narkotykowym głodzie, co jest częste w przypadku tak intensywnych i zakazanych miłości. Wyrzucała też złość na męża. Że jest bardziej, jak jej ojciec, nie jak partner. Że ją poucza, wychowuje, że jest czasem despotyczny. Jednocześnie podawała liczne przykłady, kiedy ją wspierał. Był z nią przy ciężkim porodzie, później opiekował się dzieckiem, gdy miała depresję poporodową też ją wspierał i później, gdy ich synek bardzo chorował.

Miałam wrażenie, że to mąż lepiej radzi sobie z rodzicielstwem. M. macierzyństwo przerosło. Była nadodpowiedzialna jako dziecko, a teraz nowa rola wymagała od niej odpowiedzialności, której nie dawała rady udźwignąć.

Chciałam, żebyśmy wróciły do przeszłości, do jej dzieciństwa i młodości. Żeby przeżyła jeszcze raz to z jak wieloma rzeczami musiała sobie radzić…

Wiedziałam, że to by jej pomogło odnaleźć w sobie siłę. Wtedy nie potrzebowałaby siły męża, mogłaby stać się odpowiedzialna za życie swoje i syna. Decydować, wybierać.

Nie ukrywałałaby się za mężczyznami.

W tym trójkącie najbliżej miłości był mąż. Jednak z każdym kolejnym spotkaniem M. rozumiała, że nie jest w stanie tego uczucia odwzajemnić. To był dla niej bolesny proces, bo bardzo silnie trzymała się przekonania, że kobieta nie powinna rozbijać rodziny. Bała się nie tylko ocen, ale też samej siebie. Poczucia winy i bólu, który komuś zada.

Im bardziej pracowała nad sobą, tym J. bardziej się oddalał. Przestała tęsknić, wariować. Zakończyła tę relację naprawdę, bo nie widziała w niej przyszłości. Zamieszkała sama. Zdecydowała się z mężem na opiekę naprzemienną.

Dziś M. jest w nowym związku. Teraz ona też kocha, z byłym mężem utrzymuje dobre relacje.  On też się zakochał. M. powiedziała mi ostatnio, że odchodząc z małżeństwa dała mężowi szansę na spotkanie kogoś, kto odda mu dobro i uczucie. A J.? J. jest kolejny raz zakochany w mężatce. Oczywiście umiera z miłości.