Siedzieliśmy w restauracji. Za miastem. Tak się cieszyłam na ten wieczór, bo dawno nie mieliśmy okazji spędzić razem więcej czasu. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, rozmawialiśmy. Znam każdy milimetr jego twarzy, a on mojej. Zamawiam dla niego jego ukochany stek, a on dla mnie sałatkę z krewetkami, którą uwielbiam. Nie musimy nic mówić, żeby wiedzieć o sobie wszystko. Siedzimy razem w tej naszej miłości, rozkoszując się każdą wspólną minutą. Dotykamy się nieustannie, stopami, kolanami, dłońmi, jakbyśmy nie mogli przestać, jakby brak dotyku odbierał nam powietrze.
Widzę jak jego twarz tężeje. Odsuwa się. Nerwowo zerka w stronę drzwi. Zakłada na palec obrączkę, co dla mnie jest torturą. Spotkanie pełne miłości przybiera formę oficjalnego. W mgnieniu oka. Pospiesznie zjadamy, co jeszcze zostało, dopijam wino, dostajemy rachunek wychodzimy. To był jego kolega z pracy, z żoną. Spotykają się całymi rodzinami na służbowych integracjach. Nic nie mówię, on przeprasza. Wracam do domu sama, ze łzami w oczach.
Ktoś by pomyślał, że po trzech latach umawiania się z żonatym facetem, powinnam przywyknąć. Nie umiem. Pamiętam, jak musiałam się chować w sklepie za pomarańczami, gdy spotkał swojego dawno niewidzianego kuzyna. Gdy ześlizgiwałam się w dół na siedzeniu jego samochodu, kiedy okazywało się, że na parkingu, dwa samochody dalej, zaparkował kolega od tenisa.
Tak, wiem, sama do tego dopuściłam, sama zdecydowałam się na taki związek. Gdybym do tego nie doszło, nie musielibyśmy się ukrywać, a ja nie czułabym zazdrości za każdym razem, gdy on wraca do domy, do swojej żony.
Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego ktoś to robi? Na początku widziałam same zalety tej sytuacji. Wyobraź sobie wolność. Wyobraź sobie brak odpowiedzialności. Byłam silną, niezależną, pewną siebie kobietą, która nie chciała komplikować swojego życia związkiem i wszystkim, co z się z nim wiązało. Podobnie jak wiele innych kobiet czułam, ze mężczyzny potrzebuję tylko do jednego, ale żeby od razu z nim mieszkać i obiecywać sobie wspólne życie na lata?
Kiedy rozmawiałam o tym z przyjaciółkami, doszłyśmy do wniosku, że kto byłby lepszy, jak nie żonaty facet? Co więcej – żonaty facet z dziećmi. Miał obowiązki, żonę rodzinę. To uwalnia cię od niezręcznych poranków, stałych telefonów i zobowiązań. Tak mogłam mieć wszystko, co chciałam bez skarg i oczekiwań wobec mnie.
Ale to, co zaczęło się jako prosty związek ewoluowało… Nigdy nie możesz mieć ciastka i zjeść go. Pamiętam, jak pierwszy raz się spotkaliśmy, podaliśmy sobie ręce, a między nami przepłynęło coś w rodzaju wstrząsu elektrycznego. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, opowiadać o swoim życiu, polegać na sobie nawzajem. Staliśmy się dla siebie wsparciem, aż zwykła przyjaźń z „korzyściami” przekształciła się w troskliwy i pełen miłości związek. Widziałam ten błysk w jego oku, gdy mnie widział. Znaliśmy się doskonale, wiedzieliśmy o swoich potrzebach, marzeniach, problemach. Jedno na drugiego zawsze mogło liczyć.
Tylko, że ja nie liczyłam się z pułapkami takiej relacji. Myślałam, że to wszystko rozgryzłam, że wiążąc się z żonatym facetem, wiem wszystko. Nie spodziewałam się jednak, że będę go potrzebować, że będę za nim tęsknić, gdy nie byliśmy razem, nie myślałam, że tak bardzo przywiążę się do jego dzieci, do myśli, że moglibyśmy być rodziną. Nie spodziewałam się, że się zakocham, ani że on zakocha się we mnie.
To, co uważałam za prosty związek, okazało się bardzo skomplikowane. Musieliśmy się ukrywać, wykradać wspólny czas, którego zawsze było za mało. Byłam zazdrosna, zła i szaleńczo zakochana, a czasami tak zraniona, że ledwo mogłam to znieść. Nienawidzę być druga, ale byłam.
Opowiadał mi o tym, jak kiedyś będziemy razem na pełny etat. Opuści ją i będzie ze mną. Niewielka część mnie uwierzyła mu, ale reszta wiedziała lepiej, jak to będzie wyglądać. A jednak zostałam. Myślałam, że życie bez niego byłoby o wiele gorsze niż przetrwanie agonii dzielenia się nim z inną kobietą.
Czułam jednak, że wszystko zaczyna się rozpadać. Miałam obsesję na punkcie jego życia z nią. Co robili? Gdzie byli? Czy z nią było mu lepiej niż ze mną? Co w niej było takiego wspaniałego?
Nasza miłość była silna, ale związek się rozsypywał. Wiedziałam, co muszę zrobić, choć próbowałam to zignorować. Pewnego ciepłego marcowego wieczoru, powiedziałam mu, że to koniec. Łzy spadały mi tak szybko jak deszcze podczas pierwszej wiosennej burzy. „To koniec” powtórzyłam, gdy nie mógł uwierzyć w to, co mówię. Przekonywał mnie, żebym jeszcze o tym pomyślałam, zastanowiła się, ale ja wiedziałam, że nie dojdę do żadnych innych wniosków. To koniec.
I tak było. Bez dramatów. Po prostu zimna prawda. Przez kilka następnych dni rzadko rozmawialiśmy, aż przestaliśmy się do siebie odzywać. W ciszy mój świat się kończył. Zrezygnowałam z miłości, z życia. Leżałam cały dzień w łóżku i nic nie jadłem. Nikt z moich najbliższych nie wiedział, co się dzieje. Myśleli, że to depresja, przemęczenie, że wolne od pracy mi się przyda.
A potem zadzwonił. Chciał, żebym wiedziała, że jego żona wszystko wie. Że mnie kocha i nie może żyć beze mnie. Ale nie był gotowy. Czy mogę poczekać, prosił Potrzebował mnie.
Będzie ze mną, kiedy jego dzieci pójdą do szkoły. We wrześniu. Tylko wszystko tu sobie poukłada. Tak, oczywiście, będę czekać. Był moją miłością.
Następne miesiące były pełne podniecenia i wątpliwości. Widywaliśmy się prawie codziennie. On rozsnuwał wizje naszego przyszłego domu, wycieczek, na które pojedziemy i na które wzięlibyśmy jego dzieci i o naszym wspólnym dziecko. Tak bardzo chciałam w to wierzyć. Serce chciało zaufać, ale rozum wiedział lepiej: kochanie go rani drugą kobietę.
Siedziałam przylepiona do nadziei i obserwowałam go, gdy kupował nowe meble z żoną. Kupili nowy samochód. Zatrudnił ogrodnika i zaczął remontować swój dom.
Przez te czterdzieści godzin tygodniowo, kiedy jego żona pracowała, był mój. Kochał mnie, wielbił i mówił o naszej przyszłości. Ale przyszedł wrzesień i minął. Słońce i księżyc wznosiły się i opadały. A ja wciąż byłam sama.
Powiedział mi, że będziemy razem we wrześniu. Więc każdego pierwszego września czekam. Siadam na tej samej ławeczce i czekam na niego. Na moją miłość. Z biegiem lat moja nadzieja nie słabnie. Naiwnie pozostaje silna. Może pewnego dnia, po całym tym straconym czasie, dołączy do mnie i nadejdzie wrzesień.