Jak to się dzieje, że potrafimy za drzwiami biura „przegryzać” współpracownikom aorty, prawie wdawać się w bójki uliczne, aby wywalczyć sobie należyte miejsce w kolejce do (za przeproszeniem) kibla i godzinami rozprawiać o własnej światłej samoświadomości, a gdy przychodzi do walki o miłość bezradnie rozkładamy ręce? No jak? Jak to możliwe, że ciągle z naszych ust padają słowa:
– może na niego/nią nie zasłużyłam(em),
– może nie zasługuję na taką miłość,
– w życiu nie można mieć wszystkiego, prawdziwa miłość chyba nie jest mi pisana…
A jak się na miłość zasługuje? Przecież najgorętsza wydaje się być wtedy, gdy nikt w niej niczym się nie zasłużył, nie kiwnął małym palcem, nie dał niczego prócz chemii, bukietu kwiatów i własnego towarzystwa. A może miłość przychodzi dopiero wtedy, gdy na małżeńskiej karcie odbijemy 15-tą rocznicę ślubu? To by miało sens, 15 lat to całkiem sporo kompromisów, kłótni i rozejmów, wyrzeczeń, czasu, zaparzonych mu kaw i skradzionych jej pocałunków. Ale ta wersja również nie wiedzieć czemu, nie chce działać. Za grosz logiki w tej miłości…
Bo nie w samej miłości trzeba szukać. Jeśli nie umiesz, nie potrafisz, nie może ci przejść przez gardło: u licha, miłość mi się po prostu należy – obojętnie czy krzyczysz do lustra czy dopraszasz się tej miłości od ukochanej osoby – usiądź przed tym lustrem na chwilę… spójrz sobie głęboko w duszę.
Tak ciężko upomnieć się o czułość i bliskość, tak trudno. Bo duma nie pozwala, bo skromność karci w głowie za bezczelne zawłaszczanie dobra, towaru luksusowego… Ale żeby móc naprawdę podnieść głowę i powiedzieć głośno: to nie będzie bajka o księżniczce i żebraku – najpierw trzeba zadbać o siebie.
Nie umiesz upomnieć się o swoje w emocjach – jesteś i ofiarą i winnym.
Jeśli źle się z czymś czujesz – nie rób tego!
Brzmi absurdalnie? A ile razy w swoim życiu zrobiłeś coś tylko dlatego, żeby nie sprawić komuś zawodu, nie zasmucić, bo ktoś od ciebie tego oczekiwał? Sporo, prawda? A ile razy robiłeś to w swoim związku? Tak, zamiatanie problemu pod dywan tez się liczy, gryzienie się w język przy jego/jej rodzinie, puszczanie mimo uszu komentarzy, chodzenie na zakupy i ten cholerny kot, z którego co rano masz ochotę zrobić pasztet. Wszystko szlachetnie, bezszelestnie, ku chwale miłości.
Ileż tej szlachetności w tym, że w końcu i tak wybuchasz, jesteś nieszczęśliwy i zaczynasz winić za to ją/jego (no bo przecież to przez nią/niego ten pasztet z kota i ta teściowa, a nawet te durne kajaki i beznadziejna podwójna randka!!!). Gdyby nie ona/on nie było by frustracji, bo nigdy nie powstałby problem. Nie udawaj, że to nie jest problem.
Nawet nie spostrzeżesz kiedy z ofiary, która chciała dobrze zamienisz się kata, który musi się zemścić. Bo każdy ma swoje granice, a nie da się udawać życia.
Jeżeli jesteś zaangażowany w relację, która nie przynosi ci radości (lub wręcz przeciwnie) zadaj sobie pytanie: co możesz zrobić by było inaczej? Czasem nie można nic zrobić, po prostu tak się zdarza – ale chyba lepiej odkryć to na początku tej drogi.
Jeśli przypomnisz sobie o własnym szczęściu, o radości z tego co kochasz, lubisz, z tego co cie inspiruje – łatwiej będzie zbudować relację z drugą osobą, relację opartą na takich wartościach. Bo cóż znaczy „miłość”, nawet ta najbardziej płomienna, gdy musi łączyć się z frustracją, żalem, złością? To nierówna walka. Nie potrafisz manifestować swojej potrzeby miłości, bo pod skórą czujesz, że nie masz do niej prawa – koło się zamyka.
Naucz się przede wszystkim odpoczywać
Zrelaksuj się, odpocznij. Zapracuj nad równowagą. czy widziałeś kiedyś człowieka zestresowanego, przemęczonego i w ciągłym napięciu, który przyciąga szczęście? Nawet gdyby wdepnął w nie bosą stopą, potknął się o nie, upadł nosem w sam środek wielkiej kuli radości – nie zauważałby tego, a co najwyżej sklął jak szewc swój los (no, żeby się tak potknąć!).
Napięcie nie pozwala przygarnąć dobra i radości – również tej w miłości. I nie pozwala powiedzieć: „ta miłość jest mi potrzeba”. Napięcie i zmęczenie krzyczą: o święty spokój, o wszystko co mi się należy, o zaspokojenie swoich potrzeb (których często nie znasz). Napięcie przykrywa wszystko co ważne, prawdziwe, istotne.
Pragniesz więcej miłości? Pozwól jej się do siebie w ogóle zbliżyć.
Pozbądź się poczucia winy
to jedna z największych blokad jakie możemy sobie stworzyć (lub jakie inni w nas starannie wzmacniają). Poczucie winy nie pozwoli ci powiedzieć, czego potrzebujesz, poczucie winy nie da prawa ci pragnąć, marzyć, prosić – bo niby jakim prawem? Nie zasłużyłeś…
A jeśli nie powiesz, nie sięgniesz, nie zapragniesz… nigdy nie będziesz miał.
Znajdź prostszy sposób
Od dziecka wpajano nam, że w życiu niczego nie ma za darmo, że sukces można osiągnąć tylko ciężką pracą (każdy inny jest zły, to jak ukraść od życia szczęście, a od Boga łaskę). Że gdy coś przychodzi nam łatwo jest niegodne, nietrwałe, niewarte uwagi. Na podziw można zasłużyć harówką, na nagrodę drogą przez mękę.
I tak nosimy w sobie ten obraz, również w miłości. Zanim jeszcze stworzymy związek już mamy wizję pełna poświęceń dla tej drugiej osoby. Gdy coś się wali w związku, pokornie czas jakiś znosimy wiele, prawie wszystko – bo przecież tak to w życiu jest, że
– nie można mieć wszystkiego,
– miłość musi być trudna (level tej trudności dopasuj sobie do wszystkiego, co się nie udaje, skala do nieskończoności – bo przecież: zawsze mogło być gorzej, innym jest jeszcze trudniej, jakoś się udaje, nie można uciekać ani walczyć – to łatwizna i egoizm).
A jeśli chcesz odejść lub coś zmienić, najlepiej żeby zrobił to ten drugi – bo przecież inaczej będziesz słaby, samolubny. Nasiąkamy sztuczną pokorą, która każe nam o miłość i zainteresowanie drugiej osoby skomleć cicho pod drzwiami. Robimy to szczególnie my, kobiety. My, które musimy „znaleźć” męża, „zatrzymać chłopa”, „zabiegać by się nie znudził, nie zdradził, chciał”. Poświęcenie szybuje jak mit miłości idealnej, z symbolu stał się poziomem wyjściowym.
Tylko po co? Czy ona/on od nas tego oczekują? Czy dlatego z nami chcą iść przez życie? Znajdź prostą drogę, ta zawsze jest najlepsza.
… I do cholery przestań wierzyć w to, że na miłość trzeba zasłużyć!
Jak manifestować swoje prawo do miłości? Po prostu sobą.