Go to content

Palę fajki od lat. Nie powiem, od ilu, bo się wstydzę. Postanowiłam rzucić z pomocą biorezonansu. Efekt? Zaskakujący!

Postanowiłam (tym razem) dobrze się do tego przygotować. Odstawiłam papierosy, w zamian kupowałam sobie tabletki z nikotyną. Uznałam, że są o niebo lepsze od papierosów, bo jednak nie zawierają substancji smolistych. Na wizytę w certyfikowanym gabinecie biorezonansu w podwarszawskich Łomiankach musiałam poczekać kilka dni. Jak się pewnie domyślacie na nikotynowym głodzie nie było to proste. Najtrudniej w nocy, bo zwyczajnie uzależnienie nie pozwalało mi zasnąć. Przekręcałam się z boku na bok do trzeciej nad ranem i to przez dwie kolejne noce. W zasypianiu nie pomagały nawet pastylki z nikotyną.

Kiedy nadszedł dzień wizyty w gabinecie biorezonansu magnetycznego (nie mylić z rezonansem magnetycznym), nadal miałam tabletki z nikotyną (w kieszeni, zawsze pod ręką). Nie czytałam niczego, co mogłoby mnie nastawić przeciw tej metodzie. Natomiast przyznaję, że wysłuchałam kilku entuzjastycznych opinii, bo dwójka moich znajomych twierdzi, że rzuciła palenie właśnie dzięki biorezonansowi. Jedna dla odmiany uważa, że to kompletna brednia, bo po wyjściu z gabinetu natychmiast zapaliła i pali do dziś. Cóż, zdecydowałam, że jednak warto sprawdzić.

Dlatego już na wstępie zapytałam Renatę Kierszkę, dlaczego na niektórych to nie działa, a wielu naukowców uważa, że jest zwykłym placebo. Słyszę, że terapia antynikotynowa może być różnie wykonywana. Kierszka poświęca pacjentowi pełną godzinę. Klienci często opowiadają, że wcześniej korzystali z wersji skróconej, która trwa tylko 15 minut . Czy to dlatego nie czują efektów?

– Gwarantuję, że gdyby pani zapaliła papierosa tuż po wyścigu z biorezonansu, to… będzie miała pani nudności – mówi Kierszka.

– A placebo? – pytam.

– Dla mnie największym dowodem są moi pacjenci, którzy mówią, że biorezonans działa. Przychodzą do mnie ludzie z polecenia, nigdzie się nie ogłaszam. Najczęściej rodzice przyprowadzają dzieci na odczulanie albo nastolatki z nerwicami, depresją. Wiele osób przychodzi z uzależnieniami od alkoholu i nikotyny. Ci ostatni zwłaszcza po Nowym Roku – mówi z uśmiechem.

Mój ostatni dymek

W gabinecie na wstępie pani Renata wyjmuje kosz z różnymi papierosami i mówi, bym wybrała sobie takie, jakie lubię. Okazuje się, że przed terapią mam zapalić swojego ostatniego, by uaktywnić toksyny. Następnie kładę się wygodnie na kozetce i najpierw dostaję do ręki elektrodę z mosiądzu w kształcie walca. W fazie początkowej przez dwadzieścia minut – nie czuję niczego. Pytam, jak wytłumaczyć ludziom, czym jest biorezonans i na jakiej zasadzie pomaga w walce z uzależnieniami. Pani Renata mówi, że najprościej biorezonans porównać do akupunktury elektronicznej.

– Działamy na polu elektromagnetycznym, pobudzamy receptory w całym ciele, pomagamy toksynom wydostać się z organizmu: z płuc, wątroby, nerek i jednocześnie wygaszamy głód nikotynowy. Moi pacjenci opisują, że po biorezonansie nie czują silnych objawów odstawiennych i łatwiej im rzucić. Bez bólu głowy, trzęsących się rąk i poddenerwowania.

Czy pacjenci czasem wracają, gdy mają nawrót i zaczną palić?

– Zdarza się. Jedna z moich klientek z zawodu prawniczka czasem wraca do papierosów, kiedy prowadzi jakąś trudną i emocjonalnie angażującą sprawę w sądzie. Inny pacjent jest fanem bardzo znanego zespołu. Wyjeżdża z nimi w trasy koncertowe i wtedy zdarza mu się zaszaleć. Zawsze jednak mówię klientom, by w sytuacji nawrotu nie zwlekali i przychodzili na godzinną sesję przypominającą.

Kiedy do ręki dostaję dwie okrągłe mosiężne elektrody, zaczynam czuć najpierw mrowienie w palcach, potem w całych dłoniach, a po kilkunastu minutach już nawet w stopach. Gdy zmieniamy elektrodę na płaską i przykładamy ją w okolicach wątroby, w ustach pojawia się metaliczny nieprzyjemny smak. Nie jest jednak jakoś bardzo intensywny. Zabieg kończy się położeniem płaskiej elektrody w okolicach płuc. Po godzinie koniec.

Pani Renata prosi, bym wstawała powoli. Faktycznie kręci mi się w głowie i natychmiast robi zimno. Dowiaduję się więc, że w domu powinnam zjeść ciepłą zupę i koniecznie pić wodę, by wypłukać toksyny (około 2 litry).

– A gdybym wypiła kieliszek wina? – pytam zaczepnie.
– To panią zetnie. Odradzam. Tak samo odradzam kawę – słyszę.

Będę wymiotować?

Po wyjściu za gabinetu mam do przejechania na rowerze około 10 kilometrów do domu. I powiem wam szczerze, że podczas tej podróży czułam, że jest mi niedobrze. Gdyby mi ktoś dał teraz do zapalenia papierosa – na 100 procent bym zwymiotowała. To bardzo dziwne uczucie! Jakbym znów była nastolatką i w jakbym wypaliła z pięć papierosów z rzędu. Coś okropnego.

Po powrocie do domu chcę zająć się pisaniem, ale nie mogę. Jestem zmęczona, wyczerpana i cały czas nie czuję się najlepiej. Dzwonię więc entuzjastycznie do koleżanki, też palaczki: „Mam autentyczny wstręt do papierosów!” Ale niestety.

Pierwszy raz chce mi się palić, kiedy dzwoni inna koleżanka i zaczynamy poruszać bardzo ciekawe tematy. Zwykle w takich sytuacjach otwierałam balkonowe okno i paliłam, patrząc w dal. Uwielbiam to. Nagle, ciach (od terapii minęło cztery godziny), a ja znów czuję chęć zapalenia. Na szczęście, choć to jest pewien dyskomfort, dość łatwo odganiam pokusę. Po prostu przekierowuję myśli na inny temat.

Niestety po dwóch godzinach znowu, cyk to samo. Chęć palenia przychodzi do mnie, gdy odpalam komputer i widzę maila, który odbiera mi na trzy sekundy dech w piersiach. Mówiąc oględnie ktoś mnie tym mailem wkurza i natychmiast żołądek skręca mi się w kulkę. Znowu włącza mi się automatyzm: marzę, by sobie zapalić w sytuacji, w której kiedyś zwyczajowo paliłam.

Czy to działa?

Dlatego powiem wam, że w moim przypadku nie było tak, że głód nikotynowy zniknął do zera w pierwszej dobie. Ale w obu przypadkach i tym „radosnym” i ten „smutniejszy” udało mi się dość łatwo pokonać chęć sięgnięcia po papierosa.

Następnego dnia rano, tak chce mi się palić, ale minimalnie. Kolejnego już wcale. Zero. Nic a nic! Czwartego przez sekundę. Nie palę już tydzień. To nie jest wielki sukces, więc proszę o trzymanie kciuków. Dziś wiem, że cudów nie ma. Biorezonans nie jest magią, która odejmuje całkowicie głód nikotynowy. Wiele zwłaszcza behawioralnych przyzwyczajeń nadal zależy od woli i determinacji człowieka. Robota sama się nie zrobi. Nie mogę też powiedzieć, że biorezonans to ściema. Przecież nie palę! A rzucanie nie okazało się dla mnie jakąś drogą przez mękę, a palę fajki od dekad. Nie powiem od ilu, bo się wstydzę.

W skali od 1 do 10, było trudno na 2 punkty. Dlatego zachęcam. Rzucajcie, nie czekajcie jak cieniasy do stycznia.

Skąd u Renaty Kierszki ta wiara?

17 lat temu, kiedy jej córka miała trzy latka, poszła do koleżanki na urodziny i tam po raz pierwszy w życiu jadła orzechy – były w torcie. Zaczęła się dusić. Natychmiast pojechały na SOR. Lekarka natychmiast przez ubranie podała zastrzyk z adrenaliną, a potem już spokojnie – różne leki rozkurczowe. Potem było regularne leczenie u alergologa. Szybko okazało się, że ma to trwać… pięć lat i Kierszka zaczęła szukać alternatyw. Tak trafiała do gabinetu biorezonansu. Po trzech spotkaniach dostała zapewnienie, że córka jest już odczulona. Oczywiście, że nie chciała wierzyć, ale usłyszała stanowcze: „Niech pani da jej na próbę kilka orzechów”. By było bezpieczniej pojechała z dzieckiem pod szpital Bielański i tam córka zjadła trzy orzechy ziemne i… nic, nie miała najmniejszych objawów alergii. Orzechy je do dziś.

 

Renata Kierszka – pasjonatka zdrowego stylu życia. Podchodzi do leczenia pacjentów holistycznie. Wierzy, że odpowiednie nastawienie, zdrowa dieta i naturalne stymulowanie organizmu są w stanie poprawić jakość naszego życia.