Mam na imię Ida Karpińska, i jestem założycielką fundacji Kwiat Kobiecości, która wspiera i pomaga kobietom chorym na raka szyjki macicy i raka jajnika. Zanim pomyślisz, że ten temat nie dotyczy ciebie, przeczytaj.
„To mi się nie zdarzy”
„23 grudnia 2015 zadzwoniono do mnie ze szpitala z prośbą, żebym przyjechała po wyniki cytologii, diagnoza: podejrzenie raka szyjki macicy. (…) Badania miałam wczoraj, lekarz pobrał cztery wycinki. Powiedział, żebym nie liczyła, że wyniki będą dobre. Jestem załamana, codziennie płaczę”.
Zanim zrezygnujesz z czytania tekstu (bo ciebie to nie dotyczy) pomyśl, że każda z nas myśli, że to jej nie dotyczy. Chorują inni. Też tak myślałam.
Któregoś dnia w telefonie mojej mamy zadzwoniła przypominajka. Jest osobą bardzo zorganizowaną, pamięta o ważnych datach, badaniach całej rodziny. „Musisz zrobić cytologię, córeczko”, „Dobrze, dobrze” powtarzałam i zapominałam. Ale ona wciąż przypominała. Dziś myślę: intuicja matki. W końcu się umówiłam na wizytę, potem o niej zapomniałam, przecież miałam tyle spraw. Kilka dni przed świętami zadzwonili do mnie z Ośrodka Zdrowia: „Proszę jak najszybciej przyjechać”. Dopiero w gabinecie poczułam, że coś jest nie tak. Moja pani doktor zachowywała się jak nigdy. Siedziała za biurkiem zdystansowana i spięta. „Pani Ido, podejrzewam u pani raka szyjki macicy”. Osunęłam się na krzesło.: „Nie, to niemożliwe, badam się, nic mnie nie boli”.
Potem była biopsja. Tak bardzo nie chciałam wierzyć w ten nowotwór, że znalazłam innego ginekologa onkologa, który też pobrał wycinek. Ten wycinek badano w laboratorium w Szwecji. Obie biopsje potwierdziły nowotwór. Miałam raka gruczołowego, który rozwijał się w kanale szyjki. Konieczna była natychmiastowa operacja, potem dalsze leczenie”.
„Jak mam umrzeć, i tak umrę”
„…Nie mam siły wstać z łóżka, iść do pracy. Jestem sama, nie widzę żadnych szans”
Po diagnozie zamknęłam się w domu. Miałam ponad 30 lat i mnóstwo planów na życie: rodzina, dzieci, dalsza kariera. Mój świat to był świat pięknych i zdrowych ludzi. Pracowałam w mediach jako charakteryzatorka i stylistka. Większe problemy? Nie znałam ich. Przez tydzień nie wstawałam z łóżka. Płakałam nad marzeniami, których nie uda mi się zrealizować, zastanawiałam się czy już pisać testament. „Rak to wyrok” tak o tym myślałam. Ale potem wstałam i powiedziałam sobie: „O nie, nie poddam się. Nie pozwolę, żeby to choroba dyktowała moim życiem”.
Niecałe półtora miesiąca później operacja, skomplikowana i ciężka, radioterapia, naświetlania. Te obrazy dziś zacierają się we mnie. Pamiętam tylko, że zrozumiałam, że jestem silna. Ja, krucha, delikatna blondynka odkryłam w sobie moc, o którą nigdy nawet się nie podejrzewałam. Wypadały mi włosy, płakałam, ale najczęściej byłam silna. Później mój lekarz powiedział mi. Z rakiem to jest fifty fifty. 50 proc to leczenie, 50 proc to nastawienie psychiczne, poczucie mocy, wiara. Dużo łatwiej też współpracuje się z silnymi pacjentami.
Ale siła to jest coś czego możemy się nauczyć. W szpitalu spotykałam dużo ludzi myślących negatywnie, unikałam tego. Akurat rak to jest choroba, w której naprawdę potrzebna jest moc.
„Boję się wirusa HPV„
„Cześć dziewczyny, rok temu napisałam o swojej chorobie wirus HPV 16 i 18″. Diagnoza zabrzmiała jak wyrok, setki obaw, niepewność i ciągle myślenie jak to będzie”. Minął rok od postawienie diagnozy, przyjęłam trzy dawki szczepionki na wirusa HPV, robiłam niedawno cytologię– wynik bardzo dobry. Wylałam wiadro łez, ale wiem, że warto się badać, dziś jestem zdrowa”.
To prawda, raj szyjki macicy nie jest dziedziczny, nie jest uwarunkowany genetycznie. Za rozwój raka odpowiedzialny jest m.in wirus brodawczaka HPV. Panuje jakiś mit, że HPV mają kobiety, które miały mnóstwo partnerów, ale to nieprawda. Nic w tym wstydliwego. Około 80 proc. kobiet aktywnych seksualnie ulega zarażeniu wirusem HPV przynajmniej raz w ciągu całego życia. Wiele kobiet nawet nie wie, że go ma i może przeżyć z nim cale życie. On ma różne odmiany i tylko kilkanaście procent zachoruje z jego powodu na raka.
„Jestem z tym sama”
„Mam raka szyjki macicy 3 stopnia, jestem po radioterapii i chemioterapii, jestem mamą czwórki dzieci, wychowuje ich samotnie, bo mój partner nie poradził sobie z tym wszystkim”.
Miałam szczęście. Wspierała mnie rodzina, przyjaciele, znajomi. Spotkałam dobrych lekarzy. Ale pamiętam taki moment, zaraz po diagnozie. Szukałam informacji. I wtedy ich nie było. Jedyne co znalazłam to fachowe opisy. To wszystko. Od początku czułam, że chcę pomagać innym kobietom przez to przejść. To był instynkt. Pamiętam taką scenę. To była moja chyba czwarta chemia. Na korytarzu zobaczyłam dziewczynę. Stała zdezorientowana, nie wiedziała co robić. Wiedziałam, że jest tu pierwszy raz. Też zachowywałam się jak ona. Posadzili ją koło mnie– niepewną tego, co zaraz ją spotka. Zrozumiałam, że mogę dużo jej dać. Choćby wiedzę. Mogę jej powiedzieć co się będzie po kolei działo, jakie może mieć emocje, co jest najtrudniejsze w leczeniu. Że przygotuję ją na chemię, płacz, poszczególne etapy leczenia. Ja wchodziłam w czarną dziurę, ona już nie.
Gdy wyzdrowiałam pomyślałam, że muszę coś z tym robić. Umówiłam się ze znajomymi dziennikarkami. Spytałam wprost: „dlaczego o tym nie piszecie”. Usłyszałam, że to takie trudne tematy, że nie wiadomo jak. Wtedy zdecydowałam, że opowiem swoją historię pod jednym warunkiem– ktoś pod artykułem poda mój numer telefony. Myślałam; może zadzwoni jedna osoba, dwie. Ale od tego czasu mój telefon dzwoni non stop. Odzywają się kobiety, które usłyszały diagnozę i nie wiedzą co robić, załamane, smutne i w trakcie walki.
Gdy stworzyłam fundacje wiedziałam, że to muszę innym dać: wsparcie, wiedzę. Współpracują z nami psycholodzy, onkolodzy, ginekolodzy, nawet coach i prawnicy. „Dlaczego prawnik?” spytał mnie ktoś kiedyś. Niewiele osób wie, że kobiety chorujące często są zwalniane, często też porzuca je partner, który nie daje rady dźwignąć sytuacji. One potrzebują fachowej opieki.
„Cytologia nie daje efektu, a jeśli coś się stanie? Nie będę czuć się kobietą”
„Cześć, mam na imię Marta. Cytologię poszłam robić przez przypadek. To była opatrzność boska. W styczniu 2014 zadzwonił telefon, pani w słuchawce powiedziała, że chce ze mną porozmawiać. Przeczuwałam najgorsze i miałam rację. Była biopsja, dwa tygodnie czekania na wynik, a potem wizyta u onkologa, który proponuje wycięcie wszystkiego. Badajcie się, nie zwlekajcie z wizytą”.
Co można jeszcze powiedzieć? Ja po operacji dowiedziałam się, że nie będę mogła być matką. To trudne dla każdej kobiety, ale do przeżycia. Wszystko możemy przetrwać. To prawda, że 30 proc cytologii jest źle pobranych, ale gdybym poszła na badanie trzy, cztery lata później– nie rozmawiałybyśmy.
Są kobiety, które tracą macicę. Traktują to jako wyrok, ale to nieprawda. Nic się nie zmienia. Nie zmienia seksu, podejścia do niego, twojej kobiecości. Szkoda, że się o tym jeszcze nie rozmawia, ale wierzę, że to zmienimy. Wszystko jest w głowie. A do wygrania jest życie. Zresztą pamiętam taką dziewczynę, poznałyśmy się w Błoniach, miałyśmy tam spotkanie. Jej mama umarła na raka szyjki macicy, ona się akurat leczyła. Od lekarza usłyszała: „nie będzie mogła mieć pani dzieci”. Trzy lata temu spotkałam ją na gali, podeszła i powiedziała: „Ida, jestem w ciąży, będę miała córeczkę”. Popłakałam się, zwariowałam ze szczęścia.
Każdego roku na świecie na raka szyjki macicy zapada 500.000 kobiet. W Europie, co 18 minut z jego powodu umiera jedna. Połowa nie wyzdrowieje nigdy, bo zgłosiła się do lekarza zbyt późno.
Badajcie się– to jedyna szansa.
PS. Wszystkie wypowiedzi kobiet, które dowiedziały się, że mają raka pochodzą ze strony fundacji www.kwiatkobiecości.pl