Go to content

Co się stało z mężczyznami – tchórzą zamiast mierzyć się z życiem

wypaleni
Fot. iStock/gruizza

Miłość. Małżeństwo. Próba zagwarantowania sobie, że ten, kogo kochamy zostanie z nami na zawsze i nigdy nas nie zrani. A nawet jeśli zrani, nie odejdzie od razu, bo małżeństwa zakończyć ot tak nie można, trzeba je jeszcze rozwiązać w urzędzie. Czy słowo dane osobie, która w dniu ślubu jest dla nas całym światem  jeszcze coś znaczy?

Wokół mnie fala rozczarowań. Rozpadają się związki „skały”, o których nikt by nie powiedział, że się kiedykolwiek skończą. „O takich małżeństwach mówi się „oni do siebie pasują, dobrali się”, „nie mogliby być z kimś innym”… Ale lata mijają i okazuje się, że z dnia na dzień coś pęka, ktoś odchodzi, na jaw wychodzą sprawy, których nie da się już dłużej ukrywać, zamieść pod dywan. Są zdrady, oszustwa, emocjonalny chłód i brak komunikacji.

Jedynym rozwiązaniem okazuje się rozstanie, rozwód. Ostateczne zamknięcie za sobą drzwi.

Niektórzy mówią „znak czasów”. Już nam się nie chce dbać o siebie, tak jak się chciało naszym dziadkom, rodzicom. Już się nie naprawia, tylko wyrzuca, wymienia na nowe.

Inni twierdzą, że to kwestia świadomości. Dawniej kobiety nie odchodziły od mężów, mimo, że były z nimi nieszczęśliwe. Dziś są niezależne, także finansowo i to daje im poczucie wartości i pewności, że same sobie poradzą. Choć może być ciężko. I to kobiety podejmują decyzje, to one ryzykują wszystko i zmieniają swoje życie. Mężczyzn zadowala status quo. Niezależnie od tego, jak bardzo muszą się postarać, by ukrywać swoje grzeszki i niedociągnięcia.

Jasne, nie wolno generalizować. Ale nie sposób również oprzeć się wrażeniu, że w każdym z owych związków to mężczyzni są stroną słabszą. Dlaczego? Bo „tchórzą”. Bo oszukują, ale nie są w stanie ponieść konsekwencji, podjąć decyzji. Krzywdzą, ale boją się odejść, boją się rozstać z tym, do czego przywykli.  Prowadzą podwójne życie, ale nie umieją wybrać między żoną a kochanką. Trudno zrezygnować z ciepłego domu, gdzie w razie choroby o wszystko zadba kochająca i troskliwa żona. Trudno przestać robić nadzieje kochance, która jest gwarancją „adrenaliny” i antydotum na domową nudę.

Trudno nawiązać kontakt z prawie dorosłym synem, którego właściwie się nie zna, bo od dawna wychowuje go ktoś inny, odważniejszy. Lepiej nie myśleć, wypierać, skupić się tym, co łatwiejsze, przyjemniejsze.

Tylko gdzie w tym wszystkim uczucia – szczere i prawdziwe, które przecież kiedyś łączyły tych mężczyzn z ich partnerkami? Gdzie chęć zadbania o szczęście i komfort psychiczny ukochanej osoby? Gdzie odpowiedzialność za rodzinę?…

Jest wygoda, chęć zyskania „świętego spokoju” i nie wychylania się. Byle jakoś trwać, byle nic nie zmieniać. Może się uda, może jakoś to będzie? Może ona jeszcze trochę to wytrzyma, trochę „pogada”, „poczepia się”, ale w końcu umilknie, bo zrozumie, że i tak nic nie zmieni. I zaakceptuje to życie z nim, choć zasługuje na wiele więcej…

Wiem, kobiety też zdradzają, kobiety też bywają beznadziejne w związkach. Ale ten tekst jest o mężczyznach. Bo takich akurat widzę wokół. I takich nie chciałabym znać, ale mam wrażenie, że innych nie ma.